kiedyś jako świadek Jehowy zetknąłem się z solidarnością antykatolicką ze strony protestantki i nie wiedziałem jak zareagować;
dla niektórych protestantów (szczególnie neofitów) Kościół Katolicki to wróg nr 1 i z tego pkt widzenia patrząc świadek Jehowy jest wg nich bliżej Boga niż katolik;
prawie 20 lat temu, będąc jeszcze świadkiem Jehowy, założyłem swoją pierwszą firmę komputerową, prowadziliśmy ją razem z Piotrkiem, kolegą ze zboru;
wśród klientek była dwudziestokilkuletnia dziewczyna, nazwijmy ją Agnieszka (po tylu latach nie pamietam jej imienia) która kupiła od nas komputer; Później dzwoniła że coś tam jest nie tak, Piotrek pojechał przeinstalować jej windowsa 98, ale nie usunął problemu, więc następnego dnia pojechałem do klientki osobiście.
w trakcie wizyty pani Agnieszka pyta czy to prawda że ja i Piotrek jesteśmy świadkami Jehowy i dlaczego Piotrek "nie chciał się do tego przyznać". Wyjaśniam, że nasza firma dopiero zaczyna działać, obawiamy sie że nie zawsze sprostamy wymaganiom klienta, więc zapewne Piotrek nie chciał aby ewentualne niedoskonałości w obsłudze klienta "rzucały cień na imię Boże".
Pani Agnieszka pokiwała głową ze zrozumieniem że rozumie taki sposób myślenia i dodała że ona jest protestantką (nie pamiętam jakie wyznanie wymieniła ale chyba baptystką) i na widok Piotra ucieszyła się "widząc brata w wierze" (w tym sensie brata że także chrześcijanina i co ważne chrześcijanina który nie jest balwochwalcą i nie nalezy do katolickiego Babilonu).
Pani Agnieszka opowiadała mi że powiedziała coś ciepłego na temat łączącej ją i Piotrka więzi religijno-duchowej, ale Piotrek słysząc jej ciepłe słowa zachował sie jakoś dziwnie, jakby mu było głupio albo jakby się czymś mocno speszył.
Ja słucham tego wszystkiego i także poczułem się skrępowany.
Uświadomiłem sobie bowiem że pani Agnieszka uważa mnie za brata w wierze a ja Sebastian uważałem ją wtedy za pogankę i kandydatkę na pocję nawozu do użyźnienia rajskiej ziemi.