Czy spotkaliście się kiedyś z sytuacją, że ktoś publicznie afiszujący się przynależnością do SJ w pracy, szkole, gronie znajomych itp., robi nagle coś, co zupełnie zaprzecza ideom organizacji ?
Zapraszam do opisywania znanych Wam takich historii.
Zacznę od autentycznego wydarzenia, na forum jest kilka osób z okolicy, gdzie to miało miejsce.
To się wydarzyło prawie dekadę temu w mieście będącym siedzibą obwodu. Jako handlowiec, obsługiwałem wówczas spożywczy hipermarket. Oczywiście nie opowiadałem klientom, jaką religię wyznaję, bo co to ich obchodzi, w pracy ważny jest profesjonalizm i rzetelność, a nie, czy ktoś wierzy w telewizję lub pewnego Latającego Potwora
W dziale usług finansowych spotkałem znaną mi z widzenia siostrę. Oczywiście, serdecznie mnie powitała i sympatycznie pogadaliśmy. Potem często ją spotykałem podczas kolejnych wizyt i zawsze zamieniliśmy parę słów. Nie było tajemnicą dla pracowników sklepu, że się znamy prywatnie.
Aż kiedyś znikła. I wtedy pracownicy opowiedzieli mi, dlaczego.
Otóż, wszyscy doskonale wiedzieli, że jest SJ. Podobno po przyjściu do pracy opowiadała o tym publicznie, podkreślając to jako coś wyjątkowego. Ale trafiła się wyjątkowa pokusa, której nie podołała.
Usługi finansowe zaczęły sprzedawać jakąś formę kart kredytowych i dla zachęty, każdy klient, który kartę sobie wyrobił, otrzymywał w nagrodę bony towarowe. Akcja była jednak słabo rozreklamowana i nie każdy o tym wiedział. Przedsiębiorcza siostra, zakładając klientom kolejne karty, bony zatrzymywała dla siebie. Potem poszła dalej, co już zahaczało o kryminał: wyrabiała karty klientom, których dane posiadała w komputerze firmowym, osobom, które w ogóle nie były tego świadome. Bony oczywiście chowała do kieszeni.
Dzięki takiej kreatywności mogła bogato żyć przez długie lata. Jednak pycha prowadzi do upadku, a stare przysłowie mówi:" Lepiej najeść się łyżeczką, niż zadławić chochlą". Siostra poczuła się tak pewna siebie, że skradzione bony zaczęła realizować w tym samym hipermarkecie. Na dużą skalę, co wzbudziło zainteresowanie najpierw kasjerek, potem ochrony, a na końcu przełożonych. Bardzo szybko doszli do prawdy. Oczywiście straciła pracę. Nie znam innych konsekwencji, podobno sprawę poprowadził sam dyrektor marketu, pracownicy mogli tylko się domyślać. Na pamiątkę tego wydarzenia, nasza siostra otrzymała przydomek "boniara".
Jakiś czas potem dowiedziałem się, że sprawa w końcu wypłynęła w zborze, bo w tym samym hipermarkecie pracowali też inni SJ. Ale skruszona chrześcijanka ponoć wyznała swoje winy i została tylko czasowo ograniczona.