Pomyślałem sobie o pewnym zjawisku, które jest obecne u ŚJ i w niektórych sektach. Chodzi mi o takim zaprogramowaniu na myślenie "czarno-białe". O takie maksymalne uproszczenie rzeczywistości.
Albo ktoś jest przyjacielem - albo jest wrogiem. Albo należysz do nas - albo jesteś przeciwko nam.
Albo jakaś religia jest prawdziwa - albo jest fałszywa. Albo coś jest dobre - albo jest złe. A najczęściej jest złe
Do pewnego stopnia jest to oczywiście normalne i wynika po prostu z praw logiki jakie rządzą myśleniem. Ale w pewnym sensie jest to przekleństwem gdy np. ktoś odchodzi z jw.org i chce odnaleźć się w rzeczywistości bez Niewolnika - Guru, który mówi co jest dobre a o złe.
Obrazki WTS pokazują często, że życie to pasmo zła i nieszczęść. I od tego często zaczynają rozmowę. To jest często taki podstawowy argument by rozmawiac dalej. A to już u podstaw jest naciągane. To już u podstaw jest próba manipulacji rzeczywistością.
No a świat nie jest czarno-biały. Jest wiele różnych sposobów na piękne i spełnione życie. To nie jest tak, że "Bóg ma tylko jeden lud na ziemi". A reszta to "śmieci" i "gnój na polu".
Można mieć "szczęśliwe życie rodzinne" poza Organizacją. (A można dla kontrastu mieć nieszczęśliwe życie rodzinne w Organizacji").
Można mieć przyjaciół poza Organizacją. Albo można mieć przyjaciół w kościele/zborze/synagodze/klubie filmowym
do której należysz i poza nimi jednocześnie.
Można mieć szczęśliwe, satysfakcjonujące intelektualnie życie duchowe poza Organizacją. A można mieć to samo nieszczęśliwe i niesatysfakcjonujące w jw.org. A można mieć trochę fajne i trochę niefajne i po prostu uznać, że to jest OK. Albo uznać, że to nie jest OK i szukać dalej.
Życie jest po prostu kolorowe, wielobarwne, przebogate. Czasami jest smutne, czasami radosne. Czasami trudniejsze czasami łatwiejsze. Czasami jednocześnie i radosne i smutne.
Ciekawy jestem co o tym myślicie. Czy się ze mną zgadzacie?