Ja jak opuściłsm WTS, to też mi się wydawało, że każda religia ma coś za uszami. Ale spotkałam wspólnotę protestancką, które za uszami ma jedynie to, że miłość wśród jej członków nie jest idealna, ma rysy i pęknięcia, co zwalam na karb ludzkiej niedoskonałości (na pewno ta miłość tam jest, bardzo sobie pomagają nawzajem i mentalnie, i niejednokrotnie materialnie, no ale jak powiedziałam, rysy też widzę; nobody's perfect). Nie ma tam też niedorzecznych zakazów typu: nie wolno słuchać radia, oglądać telewizji, pić kawy, herbaty, jeść mięsa itd. Nie utrudniają sobie w taki sposób życia. Z tym że ja nie mam potrzeby należenia do jakiejś wspólnoty. Lubię się czasem spotkać na kawie, pogadać o Biblii (jak kiedyś napisałam, po WTS-ie zostało mi zainteresowanie Biblią), pogadać na inne tematy (ponieważ nikt im nie obrzydza posiadania zainteresowań, to można pogadać ciekawie na niejeden temat), ale przynależeć oficjalnie już nigdzie nie chcę. Dobra dyskusja - tak, przynależność - nie. Natomiast jeśli kogoś religia w ogóle nie interesuje, a chciałby się oderwać na moment od rzeczywistości, to polecam wycieczki krajowe, organizowane przez jakieś biura turystyczne. Można na chwilę zapomnieć o codzienności, zobaczyć jakiś ciekawy kawałek kraju, spotkać z ludźmi.
PS. No i zaletą tych wycieczek jest to, że nie są drogie.