Dzień dobry.
Nazwałem się Jaskier, lat mam około dwudziestu trzech. Urodziłem się w rodzinie całkiem świeżo ochrzczonych świadków Jehowy. Moje dzieciństwo - podobnie jak dzieciństwo wielu innych osób mających przywilej otworzyć po raz pierwszy swoje literalne oczy właśnie w uniwersum Strażnicy - poznaczone było piętnem karcenia w duchu miłości, wszczepiania (czy też wpajania) prawdy oraz pielęgnowania zwyczajów duchowych. Niedzielami więc, rad nierad, ciągałem się z ojcem po klatkach schodowych i ulicach, ubrany w śmieszny strój i wyposażony w kartonową teczuszkę. Dwa razy w tygodniu, ubrany w podobny strój, ciągałem się przez osiedle na wyborną ucztę duchową. Pójście na studium książki było łatwiejsze, bo ciocie zawsze przygotowywały jakiś poczęstunek po zebraniu w domu. Rodzice pozwalali mi wtedy jeść ciasto, cukierki i wielkie, słodkie winogrona - rzeczy, które pojawiały się na naszych talerzach jedynie w czasie hucznie obchodzonych rocznic ślubu. Wszak nie mieliśmy pieniędzy, by je marnotrawić na doczesne przyjemności: grubo wypchana koperta z datkami dla Jehowy leżała wysoko na szafie, opróżniana jedynie by opatrzyć jej zawartość tytułem "Darowizna na cele kultu religijnego".
W wieku dwunastu lat rozpoczął się pierwszy okres mojego młodzieńczego buntu. Koledzy z klasy, mimo bycia złym towarzystwem, okazywali mi sporo zainteresowania i często spędzaliśmy razem czas po zajęciach, włócząc się po mieście. Nieraz otrzymałem skarcenie od rodziców za wyciszony telefon lub powrót do domu tę godzinę czy dwie za późno. Paradoksalnie jednak, sprawiło to że tym bardziej usiłowałem spędzać poza domem jak największą ilość czasu. Jak zapewne większość chłopaków, zacząłem w tym wieku odkrywać swoją cielesność. Książka Pytania Młodych Ludzi skutecznie utwierdziła mnie w przekonaniu, że to, co robię pod prysznicem, jest nieczyste i powinienem się od tego za wszelką cenę powstrzymywać. Przepłakałem wiele godzin, prosząc Boga o wybaczenie. Przepłakałem ich więcej, gdy przeczytałem, co Strażnica mówi o osobach, którym podoba się ich własna płeć. Naprawdę nie chciałem być uznanym za grzesznika i być jak gnój na powierzchni roli. Wmawiałem sobie, że może z tego wyrosnę. Że może mogę udawać. Może...
Około szesnastego roku życia starsi zboru zaczęli wywierać na mnie coraz silniejszą presję, bym został nieochrzczonym głosicielem. Do tej pory udawało mi się ograniczyć ilość wyjść do głoszenia do jednego lub dwóch w miesiącu - wyjątkiem był czas, gdy w naszym mieszkaniu odbywały się zbiórki. Wtedy razem z całą rodziną musieliśmy dać przykład zaangażowania i wyruszać na niwę każdej niedzieli. Czasami rodzice wierzyli, że źle się czuję. Czasami naprawdę źle się czułem - wtedy najczęściej nie wierzyli. W końcu, będąc naciskany zarówno przez rodzinę, jak i starszych, zgodziłem się zostać głosicielem. Od tamtej pory skrzętnie raportowałem godziny spędzone na słuchaniu przekleństw przy drzwiach. W środku jednak byłem wciąż zbuntowany. Sprawiało mi pewną dozę satysfakcji, gdy w czasie służby ukradkiem SMSowałem z poznanymi w internecie chłopakami. Wielu z nich pochodziło z religijnych rodzin. Po raz pierwszy w życiu czułem wtedy, że istnieją oprócz mnie inni młodzi ludzie, którzy muszą się ukrywać. Dobrze wiedziałem, co zrobiliby rodzice, gdyby dowiedzieli się, że ich syn jest sodomitą. Nawet jeśli tak naprawdę po prostu nie zwraca uwagi na czyjąś płeć i wcale nie płonie gwałtowną żądzą.
Po skończeniu przeze mnie osiemnastego roku życia pewna osoba zapoczątkowała ze mną studium biblijne. Byłem wtedy na życiowym rozdrożu. Moje zainteresowania duchowością wcześniej nagle się rozszerzyły - w ukryciu badałem buddyzm i hinduizm, zakąszając rodzimowierstwem. Choć z Biblią i religią świadków Jehowy miałem raczej złe skojarzenia, studium było okazją do prześledzenia doktryny tej denominacji oraz poznania wielu osób z różnych zborów. To właśnie wtedy prysła bańka mydlana, jaką było moje pojęcie o organizacji jako bezpiecznej grupie wolnej od skażenia. Po raz pierwszy usłyszałem prawdziwe historie o mężach bijących żony, molestowanych dzieciach, morderstwach i zdradach. Nie byłem całkowicie przeciwny świadkom Jehowy - naprawdę wierzyłem w Boga i to, co mówi Biblia na temat przyszłości. Nie zgadzałem się z niektórymi rzeczami (jak z nauką o staurosie jako palu lub z ogólnoświatowym potopem 4000 lat temu). Nie były to jednak wątpliwości, które osoba ze mną studiująca mogła i chciała rozwiać. Zdusiłem je w środku. Odmówiłem jednak studium książki Trwajcie w Miłości Bożej, którą to studiowano już kiedyś w trakcie zebrań w tygodniu. Stwierdziłem, że raz wystarczy.
Wkrótce potem, widząc rodziców szlochających ze szczęścia, zostałem zanurzony w basenie.
Sprawy szybko się potoczyły. W mojej rodzinie powstał konflikt, którego jedną z pośrednich ofiar stałem się ja. Matka, której starsi nakazali uległość i wybaczenie, godzinami płakała i krzyczała na zmianę. Nie miała z kim porozmawiać - w zborze było widać, kto jest po czyjej stronie. Serdeczne uściski, klepanie po ramieniu i uśmiechy na powitanie, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej upewniały mnie w przekonaniu, że warto było przyjąć chrzest, zostały już tylko wspomnieniem. Moim towarzystwem stała się matka, zwierzająca mi się z bolesnych przemyśleń. Stres związany z edukacją, brak przyjaciół oraz coraz to nowe problemy sprawiły, że musiałem poszukać pomocy specjalistycznej. To był sygnał, na który rodzice zareagowali dopiero po kilku miesiącach, radząc mi wcześniej, żebym raczej rozszerzył się i poszukał towarzystwa w zborze. Wpadłem w głęboki dół, z którego nikt miał mnie już nie wyciągnąć. Wielokrotnie odwiedzałem jedno miejsce na sąsiednim osiedlu, badając jego topografię pod kątem wykonania nieodwracalnego kroku.
A oto jestem, w 2020 roku, na forum dla byłych świadków Jehowy. Moje wybudzenie zaczęło się całkiem niewinną wizytą pasterską, w trakcie której jeden ze starszych podjął ze mną polemikę na temat statusu osób, które nie kochają w taki sam sposób jak większość społeczeństwa. Krótka wymiana zdań, w trakcie których argumenty naukowe i dowody statystyczne zostały przeciwstawione osobistej opinii pasterza oraz cytatowi z listu do Koryntian, pokazała mi, że dyskusja o sprawach ważnych jest z takimi ludźmi niemożliwa. Przeszliśmy więc do rzeczy ważniejszych: mojego symbolicznego udziału w służbie. Do tej pory regularnie zdawałem sprawozdanie, uczciwie spędzając w chodzeniu od domu do domu godzinę lub dwie w miesiącu. Pojawiałem się nawet na zbiórkach z nadzorcą obwodu. Niestety, okazuje się iż nie jest to zadowalający poziom zaangażowania. Zostałem zachęcony do aktywnego udziału w świętej służbie. Poruszono też temat świeckiego towarzystwa, z którym utrzymuję zbyt bliskie kontakty. Po wyjściu braci pomodliłem się do Boga: "Jehowo, czy naprawdę właśnie wbiłeś mi nóż w serce?".
Zdecydowałem, że zaprzestanę raportowania czasu spędzonego w głoszeniu. Stałem się nieczynny, choć w dalszym ciągu przychodziłem na zebrania. Nie odczułem zmian w sposobie traktowania mnie przez zbór - bracia unikali mnie od zawsze. W międzyczasie zacząłem badania. Wikipedia, Australijska Komisja Królewska, Lloyd Evans. Czułem wstyd. Zrozumiałem, że Towarzystwo Strażnica niczym nie różni się od innych korporacji. Filmy dokumentalne, pokazujące cierpienie ofiar zasady dwóch świadków przeraziły mnie bardziej niż kilka osób otaczanych przez antyterrorystów w piwnicy.
Jakiś czas później zostałem wezwany do biblioteczki przez dwóch starszych zboru. Po zamknięciu drzwi na klucz, pokazali mi mój profil na jednym z serwisów. Zostałem oskarżony o jawne propagowanie homoseksualizmu i sianie zgorszenia wśród braci w wielu zborach. Czyżbym umieścił gdzieś zdjęcia, jak całuję się z mężczyzną? Ach, nie, to tylko trzy literki układające się w angielski przymiotnik "szczęśliwy, kolorowy", wpisane w informacjach osobistych. Zadano mi pytanie, na które zażądano odpowiedzi tak lub nie: "Rozumiem, że uważasz, że nie ma w tym nic niestosownego?". Szczęśliwie znałem już książkę "Paście" i wszystkie procedury, jakie moi sędziowie wypełniali niczym algorytm. Okazałem skruchę. Nie powołano komitetu sądowniczego. Rodzice dalej mogą ze mną rozmawiać. Nie muszą spotykać się z ostracyzmem za wykluczonego syna.
Tekst wyszedł niestety przydługi, acz zawarłem w nim całą historię swojego życia. Historię, której nie opowiadałem jeszcze nikomu. Może nie spodoba się ona społeczności Forum - w końcu żyjemy w Polsce. Jestem przyzwyczajony do traktowania mnie z góry. Zrzucenie tego ciężaru jest jednak niezwykle terapeutyczne. Pozwala mi spojrzeć krytycznym okiem na dwadzieścia dwa lata życia pod wieżyczką. Jestem młody, i - jak mówił Mickiewicz - durny, ale dzięki sjwp.pl oraz innym stronom dowiedziałem się wreszcie Prawdy. Prawdy absolutnej, która nie podlega nowelizacji ani lepszemu zrozumieniu. Prawdy opartej na świadectwie setek osób, które przeżyły to, co ja. Przeżyły Strażnicę.