Gdy poznałem prawdę strasznie bałem się sytuacji, gdy stawiany byłem przed sytuacjami, gdzie miałem moralny dylemat jak postąpić. Ba nieraz odzywało się sumienie czy dobrze postąpiłem. Strasznie się tym stresowałem i przejmowałem, jakby od tego moje życie zależało. Dla przykładu napiszę o wydarzeniu z mojej przeszłości. Otóż w latach 90 mój zakład pracy miał za zadanie opróżnić mieszkania po byłych zawodnikach ligowych. Wynosiliśmy meble, sprzęt, ubrania sportowe markowe itp. Jeden z moich współpracowników postanowił ukraść/przywłaszczyć sobie żyrandol. Niefart był taki, że osoba odpowiedzialna za te mieszkania w ten sam dzień zorientowała się w kradzieży. Już w samochodzie były naciski na moją osobę abym mordkę trzymał na kłódkę. Ale przed fajrantem wpadł nasz przełożony z awanturą i dalej maglowanie. Postawił ultimatum albo żyrandol się znajdzie albo wszyscy dostajemy paragraf 52. Ja jako Świadek Jehowy miałem ogromny dylemat: zgodnie z zasadami powinienem powiedzieć prawdę, ale jak ta prawda miałaby wyglądać. Sprzedać osobę, która ukradła? Czy też powiedzieć, że ja tego nie zrobiłem? Obydwie opcje były prawdziwe, ale sumienie nie dawało mi spokoju. Jak się zachować, co na to Bóg jak nie ujawnię wszystkiego? Czy to będzie grzech jak tylko część prawdy powiem i zachowam lojalność wobec kolegi z pracy? Takie dylematy dręczyły mnie całą noc. Na szczęście kolega się ugiął i rano dnia następnego żyrandol się znalazł. Kamień spadł mi z serca.
Jak to u Was wyglądało jak byliście w organizacji? Mieliście dylematy, jak to odbiło się na Waszej psychice? Dla mnie było to stresujące. Zawsze czułem się tak jakbym miał utracić życie wieczne w raju na ziemi.