Mój ojciec może nie prał mnie za byle co, za to często słyszałem od niego ty durniu, ośle, baranie. Nigdy dobrego słowa.
Matkę też wyzywał. Do kościoła nie chodził. Ja z mamą owszem. A najczęściej z babcią Tecią-sąsiadką.
Cholerny sknera wierzący w Gierka i procenty na książeczce oszczędnościowej. Do domu nic, dla żony nic. Dla dzieciaka jedne buty i jedne spodnie - "bo wyrośnie". Wiecznie robota. Moja mama przynajmniej dwa razy poroniła. Jestem jedynakiem.
Przekręcił się na zawał w wieku 48 lat. Miałem wtedy osiem lat.
Moja mama zaraz po pogrzebie objęła mnie i powiedziała: chodź syneczku, idziemy. Pamiętam wyraz ulgi w jej oczach. Żadne łzy po stracie męża czy takie tam. Mały Hudsonek też po stracie tatusia nie płakał co wzbudziło szok i niedowierzanie.
Na stypie widziałem po raz pierwszy jak mama piła wódkę. Podkreślam, że miałem wówczas osiem lat.
Od tego czasu nie byłem na cmentarzu. Dziś mam 43 lata.
Tak naprawdę to ojca nie miałem. Nie czułem, że go mam.
Swoją postawą wobec dzieci od samego początku pracujemy sobie na ich szacunek dla nas. Albo jego brak. Życie może sprawić, że zostaniemy sami, bo durnie, osły, szmaty czy inne dziwki nie będą czuły, że mają ojca czy matkę.