Jeśli dobrze pamiętam negocjacje, to wynajęcie jednego z obiektów na kongres letni w Polsce, to był wydateg rzędu 45k PLN. Ale ogromna zniżka była za sprzątanie, pomoc w zarządzaniu, itd. Zdarzało się, że datki nie pokrywały kosztów.
10 Euro za głoszenie. No i fajnie. Mojej babci też muszę tłumaczyć po co w restauracji zostawić napiwek po jedzeniu. "Wnusiu, a to oni tym kelnerom nie płacą?"
Pokolenie Z jest nastawione na branie. Więc lepiej żeby nikt nie był zaskoczony jak pojedzie, że musi coś do skrzynki wrzucić. Niestety byłem świadkiem jak nasi rodacy drapali sie po kieszeni jak pojechali do Indianapolis bo... mieli przy sobie 50$ w kieszeni. A tam gościnność wygląda ciut inaczej niż u nas.
Żeby nie było, dla mnie też to jest dziwne i niesmaczne. Jeździłem na kongresy międzynarodowe (nieraz podczepiony pod braciaki z USA) do krajów do których Polska nie była zaproszona. I braciaki z siostrzyczkami zawsze przygotowywali wszystko na tip-top. Jedzenia, picia, wycieczek i prezentów było w nadmiarze. Wtedy nie było cennika, każdy dawał i brał co mógł. A najlepsze były "nieoficjalne wieczory i noce". Super było. Kto miał nadmiar dawał temu kto miał niedostatek. Tak jak konkresy na które jechałęmz walizką a wracałem bez... bo rozdałem wszystko łącznie z portfelem i krawatami. Innym razem musiałem walizkę kupowac na miejscu bo brakowało miejsca na prezenty. Było super i przefantastycznie.