podobnie może być z deklaracjami o nieposiadaniu dzieci: powołanie się na teokratryczną zasadę może służyć ucięciu rozmowy i uniknięciu konieczności "tłumaczenia sie przed obcymi ludźmi" ze swoich osobistych "wygodnickich" decyzji życiowych.
Też tak może być.
Przy czym ja bym tego nie nazywała wygodnictwem, a po prostu normalną decyzją o nieposiadaniu potomka.
Ludzie nie mają dzieci z różnych powodów. Może chcą mieć, ale się im nie udaje - wtedy hasło "dzieci po Armagedonie" ucina wścibskie pytania w ich stronę.
A są tacy, którzy naprawdę wolą, aby ich dziecko żyło w rajskich warunkach, a nie na tym łez padole - nie mają więc dzieci z troski o ich dobro - to szlachetne.
Mnie osobiście wszelkie rady i pytania dotyczące dzieci denerwują. No bo niby czemu mam się tłumaczyć komuś z tego dlaczego nie mam dziecka... Albo dlaczego tylko 1 dziecko zamiast 2?
Kiedyś gdy leżałam z dzieckiem w szpitalu inna pacjentka udzieliła mi wspaniałej rady, żebym miała drugie dziecko, bo dwójka się lepiej chowa.
No super rada! Udzieliła mi jej kobieta, która mieszka w tym samym budynku razem z teściową. Teściowa o godz. 5.00 tupta na górę do wnuków żeby się nimi zająć i siedzi z nimi codziennie do godz. 17.00. Oprócz tego pomaga jeszcze w pracach domowych.
No to w takich warunkach, to można mieć nawet 10 dzieci. Nie każdy ma jednak taką pomoc do dzieci i nie każdy chce siedzieć w pieluchach przez kilka czy kilkanaście lat.
Więc te "rady" to można do kosza wrzucić.
--------
Ja mam ostatnio inny dylemat - czy dziecko powinno mieć rodzeństwo czy niekoniecznie.
Kiedy obserwuję różne rodzeństwa, to dostrzegam, że sporo jest między nimi konfliktów - w dzieciństwie to kłótnie o zabawki, a w dorosłości to kłótnie o spadek po rodzicach.
Zapewne są również kochające się rodzeństwa, ale przychodzi mi na myśl ich mniej niż tych skonfliktowanych ze sobą.
Tak więc o to jest pytanie - jedynak czy rodzeństwo? A może braciszek po Armagedonie?