Jadąc tramwajem od dworca PKP przysłuchiwałem się kiedyś małżeństwu ŚJ. Jak się zorientowałem jechali wcześniej pociągiem, ale w innych przedziałach i zdawali sobie relację jak dawali świadectwo w pociągu.
Mówię Wam jaka pycha ze strony tego faceta.
Chwalił się wprost tak: "zaserwowałem jej to, zaserwowałem jej tamto i nic nie umiała odpowiedzieć".
Jak wysiedli z tramwaju zaczepiłem ich, że chciałbym pogadać o Biblii. Zaprosili mnie do siebie jeden raz. Więcej nie chcieli.
Pewnie 'zaserwowałeś im to, zaserwowałeś im tamto i nic nie umieli odpowiedzieć'...
A tak na serio, bez spiny - naprawdę jest coś złego w byciu pewnym prawdziwości własnych przekonań i dumnym z tego, w co się wierzy?
Już nawet nie chodzi o tych ŚJ z pierwszego posta o treści podobnej do niemożliwych do zweryfikowania pod kątem autentyczności przykładów ze "Strażnicy" do studium, ale rozszerzmy temat do mormonów, katolików, żydów, ewangelików etc...