Tazła mi się wydaje, że ludzka motywacja jest dużo bardziej skomplikowana i wygodnictwo może być jednym z elementów, ale muszą w tym być także inne motywy.
Moim zdaniem łatwiej jest wyjść z organizacji będąc urodzonym w religii ŚJ niż przystępując do niej w wieku dorosłym.
Gdy rodzisz się w rodzinie Świadków, to otaczasz się na co dzień narzuconą Ci religią. Są zasady, które mogą Cię denerwować i postanawiasz sobie: "jak dorosnę, to wyjdę z tej głupiej religii." Czasami ktoś mówi sobie tak wprost, a czasami to są myśli nieświadome, krążące gdzieś tam po głowie.
Ja urodziłam się w rodzinie katolickiej. Gdy (jeszcze jako uczennica podstawówki) dostrzegłam, że są w niej rzeczy moim zdaniem niewłaściwe - np. różańcowe "klepanie" modlitw, różne rytuały kościelne itd., to postanowiłam sobie (i czasem mówiłam to koleżankom): "ja w przyszłości nie będę katoliczką. Sama sobie wybiorę religię jak przeczytam Biblię!"
I rzeczywiście się tak stało. Mimo, że w mojej rodzinie wszyscy byli katolikami (mniej lub bardziej gorliwymi), to ja wyszłam z tej religii (pisząc nawet pismo).
Inna kwestia jest taka, że w momencie, gdy postanowiłam sobie wybrać tę religię po przeczytaniu Biblii, na mojej drodze stanęli Świadkowie Jehowy. Używali Biblii, to mnie oczarowało... wzięłam więc chrzest i byłam z tego zadowolona, że w końcu jestem w tej religii prawdziwej.
Dla mnie wyjście z katolicyzmu - choć wbrew rodzinie i ku ich dużemu niezadowoleniu - nie było aż tak wielkim problemem.
No i teraz taka sytuacja... tkwię już w tej religii "prawdziwej" sporo lat, a tu się okazuje, że ze świętością i prawdziwością nie ma ona zbyt wiele wspólnego. Pedofilia od której uciekłam z kościoła katolickiego, "dopada" mnie również w mojej religii prawdziwej.
Wtedy to - dowiadując się o aferze w Australii - przyjęłam założenie: to nie może być religia prawdziwa! I zaczęłam drążyć temat, szukać więcej informacji o Świadkach.
Ale aby podejść do tego z otwartym umysłem najpierw musiałam przyjąć założenie, które podałam powyżej:
to nie może być religia prawdziwa!
Tymczasem moje obserwacje są takie, że gro ludzi nie może przejść przez ten etap, czyli dopuścić do siebie myśl, że ich religia może nie być prawdziwa.
Zatem czytają oni artykuły o Świadkach, ale do nich nie docierają: "mają oczy, a nie widzą; mają uszy, a nie słyszą".
Idźmy dalej. Przyjmując założenie, że "to nie religia prawdziwa", muszę jednocześnie przyznać przed sobą, że POPEŁNIŁAM BŁĄD! ŹLE WYBRAŁAM!
A nie każdy potrafi popatrzeć się w lustro i to przyznać!
Mi pomogło, gdy powiedziałam sobie wprost: Ty głupia pało!
Są ludzie, którzy nigdy nie dopuszczą do siebie myśli, że mogli się pomylić. Bo jeśli się pomylili, to może wyjdzie na to, że są głupi.
Nie są głupi... są omylni! (jak Ciało Kierownicze!)
I teraz refleksja - skoro jestem omylna, źle wybrałam... to co robię z tym dalej?
Wychodzę z tego bagna, czy brnę dalej... mam błoto po kostki, a później po kolana...
Zdanie sobie sprawy, że tkwi się w bagnie jest bardzo nieprzyjemne. Niemniej jednak jeśli nie podejmiesz żadnych działań, aby z niego wyjść, to w końcu zapadniesz się do niego po szyję i się utopisz!
Da się żyć w bagnie przez jakiś czas... ale ten kto przeżył na własnej skórze życie w "rozdwojeniu jaźni" wie jakie to trudne!
W człowieku cały czas toczy się więc wewnętrzna walka i kalkulacja.
Znam takich, którzy kalkulują na chłodno: zysk korzyści i strat...
A co mi szkodzi być w tej religii? Pedofilia jest wszędzie, a tu przynajmniej są dobrzy ludzie, mam towarzystwo, jasne zasady...". I tak sobie żyją latami.
Ale gdzieś tam wewnątrz nich gryzie ich sumienie, niczym wewnętrzny kornik.
Na szczęście sumienie można uśpić.
Przy czym w nagłej sytuacji - np. widzisz newsa w TV o Świadkach lub wykluczony zostaje Twój przyjaciel - taki człowiek z uśpionym sumieniem nigdy nie wie jak do końca zareaguje. Czasami to może być dla niego jak walnięcie obuchem w głowę... wtedy się budzi...
Jestem więc zdania, że dopóki na własnej skórze taki wybudzony-uśpiony odstępca nie zazna jakiejś przykrości ze strony zboru, to może tkwić w takim stanie przez dłuższy czas. Przy okazji jednak jego organizm się męczy. Wewnętrzna walka zapewne odbija się na zdrowiu psychicznym - poczucie winy, strach, obniżony nastój, depresja, lęk.... pewnie takie uczucia kiedyś "zapukają" mu do głowy.
Kolejną sprawą jest brak pomysłu na siebie. Coś jak z księdzem. Jeśli do tej pory jego praca polegała na odprawianiu mszy, to jak ma sobie wyobrazić swoją codzienność poza kościołem? Całe życie układane od nowa. Nie każdy ma na to chęci i siły!
Oprócz tego trzeba być dobrym w przyjmowaniu "opluwania" przez innych Świadków, którzy będą komentowali odejście odstepcy. Których "odstępca" będzie widział na ulicy i nie będzie wiedział jak się zachować wobec nich.
Dla osoby, która nie ma zbudowanej sieci znajomych "w świecie" te problemy mogą być nie do przejścia.
Tak więc do wygodnictwa opisanego przez Tazła dodałabym jeszcze LĘK.
Ja również przechodziłam opisane powyżej etapy. Bałam się odejścia. Szukałam sił.
Czekałam na "znak".
I w końcu to przyszło!
Idę sobie teraz dumnie przez miasto i z uśmiechem patrzę na wszystkich Świadków, którzy widząc mnie uciekają na drugą stronę ulicy!
A ja specjalnie na nich patrzę, uśmiecham się! - aż im oczy z orbit ze zdziwienia wychodzą!
Mam też radosne momenty - gdy spotykam kogoś, kto jest w organizacji, ale wita się ze mną. Niektórzy też myślą o odejściu, ale jeszcze się boją, jeszcze kalkulują.
Świadkowie twierdzą, że po wyjściu z organizacji nie ma nic, że jest pustka. I wszyscy się tej pustki boją.
A tymczasem na świecie jest kupę fajnych ludzi! Poznaję ich non stop. Moje odstępcze grono sukcesywnie się powiększa... zdarza się, że zadzwoni do mnie lub napisze kolejna wybudzająca się osoba, którą znam... Rośnie nam to odstępcze grono, rośnie!
To już całe podziemie jest! Ale oczywiście ludzie boją się póki co ujawniać.
Tak mi się wydaje, że strach przed wyjściem jest taki jak strach przed pierwszym porodem... człowiek nigdy tego nie przeżył, nie wie jak będzie, boi się komplikacji, panikuje wyobrażając sobie jak najgorsze scenariusze.
I faktycznie różnie bywa - jedne porody są łatwe, inne trudniejsze - jednak gdy na świecie pojawia się dziecko, to przestaje się już myśleć o doznanym przez chwilę bólu...
bo LICZY SIĘ JUŻ WTEDY NOWE ŻYCIE!