Moja relacja z matką... Kiedyś bardzo trudna, obecnie żadna... Nie wiem co będzie w przyszłości. Wychowana do 6 roku przez babcię mamę widziałam od święta. Wtedy mama pracowała, mimo, że spokojnie mogła wziąć pełnopłatny urlop macierzyński, w mieście były również przedszkola i żłobki. Po urodzeniu siostry poszła na macierzyński, ja nadal przez prawie 3lata pozostałam u babci. Tęskniłam straszliwie, brakowało mi jej. Babcia, gorliwa ŚJ była surowa, a życie na wsi niełatwe. Byłam samotna, gdyż nie pozwalano mi się bawić z dziećmi światusów. 3x w tygodniu zebrania, głoszenie + wszystkie prace gospodarskie, do których tylko miałam siłę. W końcu, gdy musiałam już do szkoły, matka mnie wzięła do siebie. Okazało się, że kompletnie nie mam z nią kontaktu, podobnie jak z trzyletnią siostrą. Przez 6 lat widywałam matkę, co najwyżej raz w miesiącu, ostatnie lata nawet rzadziej, bo ciężko jej było podróżować z małym dzieckiem.
Tym obcym dzieckiem musiałam się zajmować, pomimo że nie miałam na to ani odpowiedzialności ani umiejętności. Najczęściej po prostu o niej zapomniałam, a przypominałam sobie, gdy coś sobie zrobiła i ryczała. Wtedy matka tłukła mnie bez opamiętania, czym popadło i gdzie popadło. Raz, jak byłam chora, bała się iść ze mną do lekarza, aby nie zobaczył siniaków.
A do lekarza zasadniczo chodziła pasjami, jak nie z sobą, to z nami. Z byle katarkiem musiałyśmy iść do przychodni, gdzie prowadziła towarzyskie życie, wymieniając z innymi mamami poglądy. Tam oczywiście łapałyśmy wszeljie możliwe infekcje od innych i w rezultacie chorowałyśmy bez końca. Jak, o dziwo byłyśmy zdrowe, to szła do lekarza ze sobą... Jeszce wtedy nie wiedziałam, że potrzebuje specjalisty, ale innej gałęzi medycyny.
Ja zawsze byłam najgorsza. Nic nie potrafiłam dobrze zrobić, nie miałam żadnych talentów, którymi można by się pochwalić, miałam gówniene ręce, z których wszystko wylatywało i tłukło się, jak na dziewczynkę nie byłam wcale ładna. Nie ważne, jak pięknie by mnie nie ubrać, to i tak nie wyglądam tak ładnie, jak inne dziewczynki ze zboru. To dziwne, że taka córka jej się trafiłagtu pokazywała zdjęcia z dzieciństwa i młodości- przecież ona taka śliczna była. Może kto podmienił jej dziecko w szpitalu!?
Ogólnie jej życie było takie ciężkie. Tylu wielbicieli miała, ale nie wiedzieć czemu wybrała ojca. No przystojny był, ale nie pomyślała, że groszem nie śmierdzi, no i z kolegami popić lubi. Co prawda matka odradzała, bo on nie w prawdzie, ale mama wtedy 19 lat miała i też w prawdzie nie była, a wyrwać się ze wsi chciała...
Pierwsza próba samobójcza przyszła, gdy byłam w zerówce. Nikt mi wtedy nie powiedział, dlaczego mamę zabrało do szpital pogotowie...
Dostała leki, ale nie poszła do kontroli do psychiatry. Zamiast tego chodziła od jednego internisty, do drugiego, by wyłudzić psychotropy. Robiła to o tyle skutecznie, że uzależniła się i żyła na ciągłym haju. Fajnie było. Siostrą zajmowałam się już na pełen etat, mimo, że matka nie pracowała, a czas spędzała głównie w rozmaitych przychodniach, szukając sobie chorób. Poza głową nic jej nie było, ale wytrwale szukała dalej. Nie udało się, to połknęła kilka igieł, które wbiły się w jelita i trzeba było operować. Oczywiście wyszła szopka z ewentualną transfuzją. Bracia przytachali skądś preparaty krwiozastępcze, ale zapowiedzieli, że w razie zużycia musimy zapłacić za nie, i to kosalne pieniądze. Wtedy płacząc modliłam się, aby mama nie umarła, ale też żeby te kroplówki nie były potrzebne, bo skąd weźmiemy pieniążki?! Jedyna w moim życiu modlitwa, która została wysłuchana...
Jak wróciła do domu, to zalwgła w łóżku. Dosłownie. Opuszczała je jedynie na krótko i tylko w razie konieczności. Obiad zupa z torebki i makaron, albo ziemniaki i kefir. Ja już trochę wiedziałam, jak się gotuje, bo wakacje spędzałyśmy u babci i musiałyśmy pomagać w kuchni. Naturalnie przejęłam więc gotowanie, sprzątanie, potem także zakupy i całość prowadzenia domu. Miałam wtedy 12 lat.
Szkołę podstawową skończyłam z wyróżnieniem, mimo licznych nieobecności. Mimo sprzeciwu mamy, poszłam do gównianego liceum, zamiast do szkoły, która szybko da mi zawód i pozwoli zwiększyć ilość godzin w służbie Jehowie. Ona sama jest taka słaba, ale ja mogłabym się bardziej starać. Wszystkie moje rówieśniczki w zborze są już pionierkami, tylko ja jakaś taka leniwa... Prz okazji skończenie podstawówki oznaczało, że jestem już na tyle dorosła, żeby chodzić na wywiadówki do siostry, jak mama się źle czuje. Czyli zawsze... A w ogóle jak tyle nad książkami siedzę, to młodej pomóc bym mogła, bo teraz takich pierdół w tych szkołach uczą...
Pomogłam. Młoda miała straszliwe problemy. Szkoła, to dla niej horror był. Odkryłam dlaczego. Po pierwsze była krótkowidzem, a ponieważ była wysoka, sadzano ją z tyłu i nic nie widziała. Udało mi się prawie wołami zaciągnąć matkę z nią do okulisty. Okulary załatwiły problem. Po drugie młoda była dyslektyczką. Kolejna walka, by matka poszła z nią do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, bo ja jako nieletnia nie mogłam. Udało się. Dzięki temu młoda zdała do liceum. Oczywiście, gdy zdawała maturę, byłam przy niej, wśród mam robiąc kanapki z przemyconymi ściągami i trzymając kciuki.
Cdn.