Witam
Takich historii jest tu pewnie wiele, ale czuję, że gdy podzielę się z wami tym co ja przeszłam, będzie mi lepiej.
Mam 23 lata, w tym roku mija 10 lat jak jestem po chrzcie. Ze zboru odeszłam w listopadzie 2016 roku, głównie dzięki mojemu narzeczonemu, który uświadomił mi, że nikt nie może zmusić mnie do religii.
Ale po kolei...
Miałam 6lat, kiedy pierwszy raz Świadkowie Jehowy zawitali do drzwi mojego domu.
Moi rodzice zaczęli z nimi rozmawiać i regularnie się spotykać ponieważ mój tato pokłócił się z babcią i chciał jej zrobić na złość. Początki były jak pewnie w wielu przypadkach. Zafascynowani byliśmy życzliwością i wiedzą tych ludzi. Zawsze byłam nieśmiałym dzieckiem, w szkole nie miałam za wiele koleżanek, więc bracia, którzy studiowali z moimi rodzicami zapoznali nas z paroma rodzinami, które posiadały dzieci w podobnym do mojego wieku. Nie mogę powiedzieć nic złego, wiadomo jako dziecko odbierałam to inaczej i bardzo mi się podobało. Bardzo szybko zdecydowano abym miała swoje studium a ja byłam dość ambitna więc mocno się w to angażowałam. Każdy chwalił mnie za wiedzę, którą bardzo szybko przyjmowałam. Przez całą szkołę podstawową i gimnazjum byłam przykładnym Świadkiem Jehowy. Mimo iż ciężko było nim być w szkole. Pochodzę we wsi i wszyscy tam znali się wzajemnie.
Przełom zaczął się w szkole średniej. Uczyłam się w techniku w dużym mieście. Ludzie z nowej klasie byli fajni i sympatyczni. Część z nich miała do czynienia ze Świadkami we wcześniejszej edukacji i podchodziło do tematu neutralnie. Wtedy zaczęło mi czegoś brakować. Koledzy ze szkoły umawiali się na spotkania, ogniska klasowe, organizowane były szkolne wycieczki i imprezy integracyjne. Bardzo zawsze chciałam na nie pójść, ale musiałam odmawiać. Wiedziałam, że jak ktoś ze zboru dowiedziałby się, że byłam z ludźmi ze świata miałabym pogadankę na temat dobrego towarzystwa i wpływu na mnie tych ‘złych obyczajów’. Trzymałam się tych zasad i starałam się ograniczać te kontakty ze znajomymi, ale zawsze było mi brak takiego normalnego kontaktu. Wbrew wszystkiemu zaczęłam przyjaźnić się z jedną z dziewczyn z mojej klasy. I choć to temat na inny dzień, faktycznie zaczęło mnie to odciągać od zboru. Tak daleko to zaszło, że miałam chłopaka w świecie, z którym poszłam do łóżka. Wyrzuty sumienia miałam przeogromne i sama poszłam najpierw do moich rodziców, później do starszych. Standardowa procedura – napomnienie bez ogłaszania z mównicy, ponieważ nikt nie wiedział z braci ze zboru o moim grzechu. Niestety starsi nie potrafili trzymać języka za zębami i ich żony nieco później już o wszystkim wiedziały, co przełożyło się na to, że informacja o tym rozniosła się po całym zborze. Zaczęły się krzywe spojrzenia, różne komentarze. Nikt nie miał odwagi pogadać o tym ze mną więc wypytywali się mojej mamy, młodszej siostry. Jakoś to przetrwałam, bo czułam, że tak trzeba. Bardzo na tym ucierpiała moja psychika ponieważ miałam 18 lat, dopiero co przeżyłam swój pierwszy seks, musiałam zerwać z tamtym chłopakiem a na dodatek opowiadać na komitecie sądowniczym szczegóły mojego zbliżenie obcym dorosłym facetom, którzy później decydowali czy wywalić mnie ze społeczności zborowej. Było mi ciężko, bardzo ciężko. I nie chodzi o to, że ja oczekiwałam jakiś specjalnych względów, wiedziałam, że zrobiłam źle i muszę ponieść konsekwencje Ale tyle czyta się i mówi o miłości braterskiej i o tym, że jeżeli jakiś grzesznik okazuje skruchę trzeba udzielić wsparcia. A tu zderzyłam się z murem odrzucenia. Oczywiście nie takiego jawnego, ale wyczuwałam że jestem tratowana inaczej, z dystansem. Jak sama się do służby nie umówiłam to nikt nie zapytał, nie zaproponował. I wtedy zaczęło na maxa coś u mnie szwankować. Na zebrania chodziłam bo tak trzeba było, do służby chodziłam bo musiałam mieć co zaraportować na koniec miesiąca. Tak trwało to 3 lata. Ciągłe oszukiwanie samej siebie i wszystkich dookoła. Byłam bardzo samotna. Ciągle też byłam komentowana przez ludzi w zborze, np. kiedy opuściłam zebranie w czwartek bo zakuwałam do matury - „Jehowa powinien być najważniejszy”, kiedy później zaczęłam pracować i przedłużyło mi się jakieś spotkanie w pracy - „praca to dodatek, powinnaś postawić sprawę jasno, że nie możesz opuszczać chrześcijańskich zebrań”. Takich przykładów można mnożyć i pewnie nie jeden z Was miał podobne sytuacje.
We mnie wszystko się gotowało za każdym razem kiedy usłyszałam takie zdanie.
Przyszedł rok 2016, a z nim kolejne rozterki. Pamiętam jak dziś kiedy poznałam mojego partnera, to było jak grom z jasnego nieba. To jest facet, który potrafił słuchać i mnie wspierać. Otworzyłam się przed nim i opowiedziałam co i jak, mimo że wiedziałam, że nie powinnam pogłębiać znajomości. Z każdym sms-em, rozmową telefoniczną, spotkaniem wiedziałam, że kiedyś będę musiała go odrzuć no bo RELIGIA! Nie chciałam tego. Pamiętam jak uświadomił mi, że jestem dorosłą kobietą i nikt nie ma prawa mi niczego zarzucać, mogę decydować o sobie. To było uderzenie piorunem, stanęłam przed lustrem i powiedziałam do siebie „Kurde duża babka jesteś a dajesz sobą dyrygować jak dzieciak”. Z jego pomocą wyprowadziłam się z domu, porzuciłam zbór i zamieszkałam sama. Nie odeszłam oficjalnie ze zboru, zostałam nieczynna. Ze zboru tylko jeden starszy próbował się ze mną kontaktować, żaden inny. Wiem, że często wzywali na rozmowy moich rodziców i pytali się o jakieś intymne szczegóły z mojego życia. Prosili aby moja mama skontrolowała czy ne mieszkam z narzeczonym, czy z nim sypiam. Zdarzyło się kiedyś tak, że moi rodzice zrobili mi nalot na mieszkanie, czyli wpadli do mnie bez zapowiedzenia aby sprawdzić czy nie jestem z chłopakiem. To było po prostu chore. Później dowiedziałam się, że moja mama uważa, że mną ktoś manipuluje bo sama nie byłabym w stanie podjąć się życia na własny rachunek. Zrozumiałam, że tam każdy uważa mnie nadal za małe dziecko. Rodzina nie chciała mieć ze mną kontaktu przez ponad 6 miesięcy, mimo że wykluczona nie byłam. Po prost nie zgadzała się z tym, że ja nie chcę chodzić na zebrania i być aktywna w zborze. Później już się troszkę ogarnęli bo zaczęłam regularnie ich odwiedzać. Pamiętam jedną z rozmów, usłyszałam mniej więcej takie zdanie „Ale przecież znasz prawdę, tyle książek przeczytałaś, ty wiesz, że musisz wrócić do zboru”. Przy innej okazji „Nie możesz tak ciągle myśleć tylko o sobie, musisz wrócić bo jak zostaniesz wykluczona to do domu nie będziesz mieć wstępu, pomyśl o swoich siostrach jak one to zniosą”. Żadnej rozmowy na temat tego w co wierzę, co jest przyczyną, tylko ciągłe „TY MUSISZ”.
Nadal okropnie to przeżywam i nie poradziłam sobie z tą opcją odrzucenia. To jest straszne, że mam wybór albo rodzina albo moje przekonania .