Brat Bogumił - sezon 2
Epizod 2
I
- Mama, głodny!
- Ja wiedziałam, wiedziałam że tak będzie jak tylko powiedziałeś, że śniadania nie chcesz! – piekliła się Justyna – Na przerwie coś dostaniesz.
- Oj, teeeeraaz, maaaamaaaa! - Piotruś zaczął popadać w płaczliwy ton.
Kierujący autem Paweł usiłował tonować sytuację.
- Czas jeszcze jest. Zaparkujemy, pójdziemy do kafeterii, mały dostanie tosta i będzie po problemie.
- Nie po problemie, bo ten sam problem od pewnego czasu powtarza się wciąż i wciąż! Najpierw nie je, a później marudzi na zebraniach. Kongresy też nie po to są, aby robić sobie ciągłe wypady: a to na przekąskę, a to na spacer, a to do toalety; tak jak ostatnio na letnim. Tym razem tego nie będzie!
- Kongresy nie są też po to, aby się odstrzelić jak na jakąś potańcówkę! - Paweł ugryzł się w język, ale było już za późno; od tego momentu można było już tylko ogłosić kapitulację albo brnąć dalej w zaparte. Wybrał drugą opcję.
- Na potańcówkę?! - zirytowała się Justyna.
- A tak, na potańcówkę: ostry makijaż, czerwone ciuchy, a i sukienka mogłaby być odrobinę dłuższa, skoro już pytasz.
- Najlepiej taka do kostek?!
- Justyna, czy ty się wczoraj urodziłaś czy amnezji dostałaś, że zapomniałaś jaki panuje w Organizacji savoir-vivre; że na każdym kroku potrzeba umiarkowania, bo inaczej ktoś się zgorszy? Znowu będą o nas w zborze za plecami gadać z dezaprobatą. A zwłaszcza jedna osoba, która tylko czeka, by dać jej pretekst.
- A od kiedy ty się tak bardzo przejmujesz tym, co ta jedna osoba ma do powiedzenia?
- Odkąd straciłem możliwość bycia dla niego przeciwwagą w zborze! I już nie przypominam, kto pomógł wpakować mnie w tę sytuację swoimi dobrymi radami.
Zaparkowali, po czym robiąc dobrą minę do złej gry i przyjmując pozę perfekcyjnej, rozradowanej teokratycznej rodziny ruszyli pod zadaszony obiekt. Jesienne zgromadzenie pod budującym i skłaniającym do myślenia hasłem: „Przejawiaj ducha ochoczej hojności” miało się niebawem rozpocząć.
II
Zachariasz Pień krążył po obiekcie wypatrując znajomych twarzy, a zwłaszcza jednej, którą za wszelką cenę usiłował wypatrzyć nim to ona wypatrzy jego. Zuza, ów przyczepiony do tyłka kleszcz uporczywie wysysający z jego życia całą pozytywną energię, radość, spontaniczność i możliwość robienia tego co akurat chce.
Dalej będzie mieliła temat tej prezentacji, której termin przedłużał się odkąd wykładowca nieoczekiwanie poszedł na chorobowe, co tylko rozpędziło jej perfekcjonizm. Teraz to miała być prezentacja multimedialna z udziałem oficjalnych materiałów Towarzystwa, obejmująca bez mała całość historii, obowiązujących doktryn i działalności Świadków Jehowy. Projekt po którym reszta studentów będzie wiedzieć o Zachariaszu wszystko i nigdy już nie pozbędzie się łatki, niczego nie będzie w stanie zataić, przemilczeć bądź zachować dla siebie. Koniec z anonimowym naginaniem zasad,gdy twoje zasady są powszechnie znane otoczeniu. Och, jakże pragnął teraz, by Zuzę zabrała nagła śmierć, by zniknęła z jego życia tak szybko jak się pojawiła.
Wrócił na swoje miejsce i przez moment studiował program zgromadzenia, gdy nagle doleciał go znajomy, a znienawidzony głos:
- O Zachariasz, tu jesteś, szukałam cię!
Zuza dosiadła się na pustym miejscu obok Zachariasza.
- Słuchaj, w przerwie musimy pogadać o naszej prezentacji. Trzeba dopracować segmenty poświęcone kwestii krwi, a także kłamliwości teorii ewolucji. To kontrowersyjne tematy, więc muszą być solidnie opracowane, bo mogą się pojawić zarzuty do odparcia...
- O, myśmy się chyba jeszcze dzisiaj nie przywitali, prawda? Witaj Zachariaszu!
Zachariasz podniósł wzrok dostrzegając wyciągniętą ku niemu prawicę brata Bogumiła.
- A koło ciebie to kto?
- Zuzanna Kociowierska – przedstawiła się – ze zboru…
- A, tak, Kociowierscy, już kojarzę. I co młodzi porabiacie, rozmawiacie sobie? - sondował Bogumił.
- Przygotowujemy z Zachariaszem uczelnianą prezentację o Świadkach Jehowy – zapaliła się do wyjaśnień Zuzanna – chcemy aby była kompleksowa, a zarazem esencjonalna dla tematu, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, włączając potencjalne bronienie Prawdy w otwartej debacie!
Brat Bogumił zagwizdał z uznaniem.
- No proszę, co za gorliwość, co za zapał! Mówię ci, trzymaj się jej Zachariaszu, bo czyż może być piękniejszy i czystszy widok niż dwójka młodych chwalców Jehowy pożeranych przez żarliwość i zapał kaznodziejski? A jeszcze nie tak dawno temu wypłakiwałeś mi się na ramieniu, że żadna cię nie chce, pamiętasz?
Zachariasz oniemiał, a ułamek sekundy później zalał się rumieńcem.
- Ależ bracie Bogumile… - wychrypiał.
- A ja cię wtedy pocieszyłem, że tego kwiatu jest pół światu i o ile będziesz się udzielał w Organizacji, to prędzej czy później trafisz na dobrą partię – kontynuował Bogumił, najwidoczniej nie zważając na to, że niniejszym beztrosko narusza „tajemnicę spowiedzi” - i wyszło po czasie, że miałem rację, jak zwykle zresztą! No, idę, trzymajcie się, młodzi. I pamiętajcie: Póki sprawy Królestwa na pierwszym miejscu, cała reszta ułoży się sama!
Poklepał Zachariasza po ramieniu, po czym raźno ruszył w swoją stronę.
Zachariasz ukrył twarz w dłoniach.
III
- Justyna!
- Karina!
Obydwie siostry padły sobie w ramiona, po czym odbyły zwyczajową konwersację spod znaku: „ A co tam u ciebie?” Prostoduszna Karina nie mogła oczywiście zdawać sobie sprawy, iż krążąca po obiekcie Justyna motywowana jest zwłaszcza pragnieniem napotkania należącego do zboru Kariny Damiana Pawia.
- A brat Damian, Damian Paw, jest tu gdzieś? Latami się nie widzieliśmy.
- Jest, jest. Ty wiesz, że on wykład będzie miał?!
- Naprawdę?
- Tak, to przecież świetny mówca. I w ogóle najlepsza partia w naszym zborze. Mówię ci, wszystkie wolne siostry do niego wzdychają...A jak tam twój mąż?
Na przypomnienie o istnieniu męża Justyna na ułamek sekundy posmutniała, co zdradziła delikatna zmiana w mimice twarzy, zaraz jednak wzięła się w garść, przywołując zwyczajowy entuzjastyczny uśmiech!
- A bardzo dobrze! Przejściowe problemy w pracy ma, ale wszystko ku lepszemu!
- A na przywileju jak mu się powodzi, bo rozumiem że w jego wieku i z jego obrotnością już dawno jest na przywileju? Bo u nas w domu same przywileje: Mój Krzysiek starszym, nasz Mateuszek już lektoruje, a śmiejemy się że jeszcze tylko Paulinkę jak podrośnie przysposobić do pionierowania, a Samuela na betelczyka i będziemy teokratyczną familią po całości!
Justyna zaśmiała się nieszczerze, szukając rozpaczliwie wymówki do przerwania rozmowy.
- Karinko, kochanie, czy mi się zdawało czy mi właśnie w tłumie mignął brat Zenon? Latami go nie widziałam, pójdę się przywitać. Pięknie wyglądasz, pozdrów całą rodzinkę ode mnie!
Po czym obróciła się na pięcie i odeszła, dławiąc w sobie bezradną, narastającą wściekłość na męża.
IV
Piotruś skończył spożywać tosta. Paweł zamierzał wrócić z nim na miejsce, jednak plany pokrzyżowało nieoczekiwane spotkanie. Stanął przed nimi mężczyzna w porównywalnym do pawłowego wieku. Wysoki, szczupły blondyn o symetrycznych rysach twarzy, gładko ogolony, pachnący drogimi perfum, odziany w doskonale dopasowany trzyczęściowy garnitur szyny na miarę w renomowanej pracowni krawieckiej.
- Paweł, Paweł Bobkowski! - zawołał serdecznym, a zarazem niskim głosem od którego niejednej siostrze robiło się gorąco - Kopę lat!
- Damian Paw! No faktycznie, kilkanaście upłynęło. Co słychać, jak się powodzi?
- A jak widzisz! - uśmiechnął się Damian - Jehowa błogosławi we wszystkim, od spraw duchowych począwszy, poprzez zdrowie, na interesach skończywszy. Tylko w miłości jakoś farta nie ma, ale za dużo na co dzień do roboty aby na cokolwiek narzekać. Za to ty jak widzę już głowa rodziny. Jak się nazywasz? - zwrócił się do chłopca.
- Piotruś.
- A szczęśliwa wybranka to…? - zwrócił się Damian do Pawła.
- Znasz. Justyna.
- No nie gadaj, z Justyną się zeszliście! Ale historia! Ty, jaki ja kiedyś w niej byłem za młodu zakochany, może pamiętasz, taką pierwszą szczeniacką miłością. Nawet wiersze pisałem. Mam nadzieję że się nie zachowały, bo to była z perspektywy czasu koszmarna grafomania, jakby mi ktoś je teraz pokazał to bym poczerwieniał jak burak, daję słowo!
- Oj, kiedyś to było - przyznał Paweł, po czym postanowił niby to nostalgicznie żartując, wbić szpilę w samozadowolenie Damiana i spuścić z niego nieco powietrza – w piłkę graliśmy i jak stałeś na bramce nigdy nie miałem problemu wbić ci gola. Chłopaki się śmiali, że jak Paw broni, to może równie dobrze być pusta!
- Damian się roześmiał, śmiechem szczerym i pozbawionym kompleksów.
- Bo ja ci zdradzę, że się wtedy bałem dostać piłką i skakałem to nie tyle żeby obronić, co zrobić unik! Straszna dupa byłem we wszystkim za co się nie brałem! Ale mimo wszystko przeszłość wspominam z sentymentem, młodość to młodość. Im dalej w lata tym bardziej uroczo wyglądają wszystkie młodzieńcze wpadki i upokorzenia za które w tamtych chwilach człowiek chciałby się pochlastać, to się chyba nostalgia nazywa.
- Myśmy się chyba jeszcze nie przywitali!
Paweł odwrócił się, by ujrzeć uśmiechniętą, nieodmiennie zadowoloną z siebie wąsatą mordę.
- Pamiętasz mnie, bracie Damianie?
- Oczywiście, brat Bogumił! Świetnie spotkać i widzieć w dobrym zdrowiu, jak się powodzi?
Uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń i z pewnym zdziwieniem poczuł, iż Bogumił odwzajemnia uścisk z nieproporcjonalnie dużą energią, zupełnie jakby traktował ten drobny gest niczym manifestację siły i dominacji.
- A dziękuję, świetnie! - stwierdził Bogumił, po czym zmierzył Pawła błyskawicznym, przepełnionym poczuciem wyższości spojrzeniem – Jehowa błogosławi, zdrowie i siła do usługiwania pomimo wieku wciąż są, nic więcej mi nie potrzeba. Choć nie przeczę, momentami przydałby się jeszcze jeden dojrzały duchowo starszy do pomocy, bo zbór ma swoje potrzeby, a brat Paweł musiał ostatnio zrezygnować. Wielka szkoda, ale czasem tak już jest, że świeckie obowiązki rywalizują o uwagę z teokratycznymi i ostatecznie wygrywają. Ale ja nie oceniam, wiem że różnie się w życiu układa i nie każdy potrafi połączyć jedno z drugim. Ale ty podobno tak.
- A dziękuję, bracie Bogumile. Nie przeczę i w życiu zawodowym i duchowym wszystko doskonale. A skoro już o zawodowym mowa, to chciałbym wam wręczyć to: kupony rabatowe trzydzieści procent na upominkowe zestawy suplementów diety; do zrealizowania w sieci moich aptek „Pełnia Zdrowia”. Bo nigdy nie jest zbyt wcześnie ani zbyt późno by zadbać o zdrowie. Czy to cielesne czy duchowe. W sumie nasze kongresy to takie kompleksowe zestawy suplementów diety dzięki którym możemy cieszyć się pełnią zdrowia duchowego, czyż nie?
- Piękna metafora – zachwycił się Bogumił, po czym porozmawiał jeszcze chwilkę, pożegnał się i ruszył dalej, nie odmawiając sobie na odchodne obrzucić Pawła przepełnionym triumfującą pogardą spojrzeniem.
- No, ja też będę się zbierał – stwierdził Damian gdy zostali sami z Pawłem i Piotrusiem. Ale najpierw powiem ci coś w sekrecie – podobno na tym zgromadzeniu będzie bity rekord.
- Rekord czego?
- No jak to czego: długości modlitwy końcowej! - stwierdził, porozumiewawczo pukając palcem w szkiełko zegarka. - Dam z siebie wszystko, stary. No, trzymaj się i pozdrów Justynę. Oj, musimy się kiedyś spotkać w trójkę i powspominać dawne lata, no nie?
- Koniecznie! - skłamał Paweł, który w tym momencie większą ochotę miał na spotkanie z onkologiem diagnozującym mu złośliwego raka dupy, niżeli jeszcze raz widzieć, słyszeć i wąchać Damiana. Mój boże, jaki ten gnojek stał się nieznośnie...charyzmatyczny! Dlaczego nie mógł do samego końca pozostać dupowatym nieudacznikiem, który samą swoją obecnością poprawiał innym samoocenę, co poszło nie tak?
V
Rozpoczął się program. Zgodnie z hasłem przewodnim był o hojności. Hojności, będącej wieloznacznym i wymagającym kompleksowego omówienia terminem, co niniejszym uczyniono. Istnieje wszak hojność braterska, która może i powinna przejawiać się w okazywaniu zainteresowania i miłości braterskiej, czynów na które wydatkować trzeba czas i wysiłek. Pomaganie osobom starszym, słabszym, schorowanym. Pokrzepianie słabych duchowo i wątpiących. Wreszcie radosny i zaangażowany udział w służbie kaznodziejskiej, staranie się o przywileje. Wszystkie te sytuacje zostały powiązane z pojęciem hojności i poparte wersetami i anegdotami ze Słowa Bożego, które to Słowo Boże bracia i siostry z zapałem kartkowali, by przekonać się, że wszystko stoi w nim tak, jak twierdzą mówcy.
Kartkował też z zapałem i brat Bogumił, dzierżąc w dłoniach swój oprawny w obwolutę z ekoskóry egzemplarz. Obwolutę z którą wiązała się historia sięgająca ostatniego zgromadzenia letniego.
VI
Brat Bogumił od zawsze potępiał handlarzy rozstawiających się ze swymi straganami w okolicach stadionów, by zarobić na uczęszczających na zgromadzenia chwalcach Jehowy. Zarówno podczas wykładów jak i w prywatnych rozmowach nazywał ich pogardliwie „handlarzami świątynnymi” i z lubością przytaczał to jak razu jednego obszedł się z nimi Jezus. Zgodnie z retoryką Bogumiła, każdy kto dawał im zarobić miał udział w ich grzechach i marnował na zbytki pieniądze, które powinny być raczej wrzucone do skrzynki. Wszystko jednak zmieniło się, gdy na ostatnim zgromadzeniu spostrzegł złocistą barwą obwolutę imitującą fakturą materiału gadzią łuskę. Usiłował spoglądać na nią z obrzydzeniem i potępieniem, jednak im dłużej patrzył, tym bardziej, o zgrozo, mu się podobała. Ale by sobie w nią Biblię zawinął!
Wreszcie przywołał do siebie spacerującego podczas przerwy Zachariasza.
- Zachariaszu, mam do ciebie prośbę: masz tu pieniądze, idź do tych „handlarzy świątynnych”, jeden z nich ma okładki z ekoskóry, weź mi tę taką złocistą, jak skóra gada. A jakby cię ktoś pytał, to dla siebie kupujesz, o mnie ani słowa. I resztę przynieś!
I słowo czynem się stało. Zaś kwestia pochodzenia okładki stała się kolejnym z sekretów pomiędzy Zachariaszem a Bogumiłem. Sekretem pozwalającym Kozłowi zachować rzekomą spójność pomiędzy poglądami a czynami. I gdy ktokolwiek pytał go o pochodzenie oprawy, Bogumił bez skrępowania kłamał, że nabyta została w okolicznościach innych niżeli kongres, po czym przystępował do zwyczajowego ataku na obyczaj handlu przykongresowego.
VII
Ale wróćmy do kongresu jesiennego i tego w jaki sposób omawiane na nim było pojęcie hojności, tak obficie poparte wersetami. Bracia i siostry dowiedzieli się już o istnieniu hojności popartej czynem, nadszedł więc czas by uwrażliwić ich na istnienie hojności równie istotnej, popartej pieniądzem. Jakże naglącej w czasach gdy Strażnice stawały się chude niczym po przejściu jeźdźca głodu, zaś przegrane procesy i idące w ślad za nimi odszkodowania zwiastowały dalsze trudności. Należało temu w miarę możliwości przeciwdziałać, bo przecież wszystkim leży na sercu, by Organizacja w dalszym ciągu działała prężnie.
Rozważono więc z uwagą przykład króla Salomona, który wzniósł świątynię jerozolimską nie żałując najdroższych materiałów, wspomniano wdowę, która wrzuciła ostatni grosz na owej świątyni potrzeby; a i pamiętać należy, że rezydująca tamże arka przymierza też była na bogato!
Co ciekawe, tematyka jesiennego zgromadzenia korespondowała z zaczerpniętym z Ewangelii hasłem zgromadzenia letniego: „Ze swego niedostatku wrzucajmy wszystko co mamy!”, podczas którego serca wielu zawojował dramat biblijny poświęcony wspomnianej wyżej przypowieści o wdowim groszu. Dwójka nowożytnych bohaterów dramatu – siostra Grażyna i brat Janusz zamierzają wrzucić datek na utrzymanie sali królestwa. Lecz gdy przychodzi do wyboru kwoty Grażyna potępia męża za rzekomo nadmierną hojność, mówiąc:
- Trzeba dzieciom podręczniki do szkoły kupić, do tego chłody nadciągają, a ty obuwia zimowego nie masz, wrzuć połowę.
- Grażyna, co ty mówisz?! - zganił zrzędliwą małżonkę brat Janusz - Mamy oszczędzać na Organizacji? Ona potrzebuje tych pieniędzy bardziej niż my. Dzieciom się kupi używane podręczniki, jak zwykle. A ja do butów jesiennych waty napcham, uszczelnię i jeszcze jeden sezon przechodzę. Poradzimy sobie; a już na pewno jeśli będziemy stawiać sprawy Królestwa na pierwszym miejscu!
Po czym Janusz zaczyna opowiadać żonie budującą anegdotę o wdowim groszu przenoszącą widownię do czasów Jezusa. Przypowieść kongresowa jest oczywiście wzbogacona o niezbędny happy end którego w Ewangeliach braknie, a w którym to na wdowę po jej akcie spadają liczne błogosławieństwa i pomoc ze strony współwyznawców, skutkiem czego na końcu dramatu żyje dużo lepiej niżeli na jego początku, podobnie zresztą jak i bohaterowie współcześni, którzy zdecydowali się zainwestować w „lokatę niebiańską”.
Tak to kołem toczyła się tematyka obu zgromadzeń. Tymczasem na jesiennym ostatni punkt pierwszej części zgromadzenia dobiegł już końca. Nadeszła przerwa i bracia poczęli udawać się do kafeterii, by pokrzepić się pożywnym posiłkiem i budującym wzajemnym towarzystwem.
VIII
W kafeterii pachniało ogórkami kiszonymi, kawą z termosów i wędliną. Stojący przy stolikach świadkowie jedli, pili i swobodnie konwersowali z współwyznawcami. Siostra Żaneta z zapałem częstowała brata Bogumiła kolejnymi kawałkami placka z konfiturami, „bo przecież bardzo lubi”,a ów starał się z całą serdeczną stanowczością wymawiać od owej uprzejmości, bo tak po prawdzie, to rzygał już tymi konfiturami. Odkąd razu jednego przy stojaku wymsknęło mu się do siostry Żanety, że mu smakują,poczęła go nimi bezustannie zarzucać. Tym samym spełniło się na nim biblijne porzekadło, że czasem więcej szczęścia jest z dawania niż z otrzymywania.
Zachariasz przeżuwał tuszonkę, słuchając zarazem niekończącego się monologu Zuzy i zastanawiając się przy tym czy dałoby się - po popełnionej czysto teoretycznie zbrodni - pozbyć zwłok dziewczyny przerabiając je na konserwy mięsne i tym samym uniknąć sprawiedliwości.
Paweł Bobkowski pobudzał swój depresyjny umysł kubkiem kawy, pogrążony w konwersacji z jednym z przedsiębiorczych braci, który przedstawił mu interesujący koncept wyjścia obronną ręką z trapiącego go kryzysu zawodowo-finansowego. W tym samym czasie Piotrusiem zajmowały się kuzynki, zaś Justyna kontynuowała poszukiwania mężczyzny o którym nie potrafiła - ani nawet już nie chciała – przestać myśleć.
IX
- Damian! - Justyna przeraziła się brzmieniem własnego głosu,obecną w nim tęsknotą, zdradzającą emocje i intencje z których sama nie zdawała lub też nie chciała do końca zdawać sobie sprawy. Na szczęście nie usłyszał. Wzięła się w garść, podeszła bliżej i zaczęła tym razem już wystudiowanym, niewinnym i pozbawionym podtekstów przyjacielskim tonem:
- Damian?
Odwrócił się, a ona poczuła, jak zalewa ją fala ciepła: „O cholera, faktycznie z niego takie ciacho jak mówią; spokojnie dziewczyno, rozegraj to na spokojnie!”
- Damian, pamiętasz mnie?
- Justyna! - roześmiał się serdecznie -jasne, jasne że pamiętam. Ten kongres to dla mnie jak powrót do przeszłości, wciąż spotykam starych znajomych! Przed pierwszą połową spotkałem Pawła i Piotrusia.
Na przypomnienie o istnieniu męża i syna Justyna poczuła jak uchodzi z niej nieco entuzjazmu, zaraz jednak wzięła się w garść.
- Jak ty się zmieniłeś przez te lata, Damian, i to na lepsze! A jak się odstrzeliłeś, garnitur niczego sobie!
- No, ty też… - stwierdził przez grzeczność i z udawanym entuzjazmem, ponieważ jej nadwaga połączona z wyzywającym strojem i makijażem robiły na nim ambiwalentne wrażenie.
- Ach, pochlebca z ciebie, czaruś! - roześmiała się Justyna, grożąc mu palcem. Nawet nie zauważyła przy tym, że zaczęła bawić się kosmykiem włosów. - A ty wiesz, że tę gumkę do włosów co mi kiedyś dałeś, to mam cały czas przy sobie, nawet teraz – szepnęła.
Damian poczuł, iż rozmowa zaczyna przyjmować niepokojący, surrealistyczny obrót z którego zapragnął jak najszybciej się wymiksować: „Jaka gumka, do cholery i dlaczego to ma mieć tutaj i teraz znaczenie?”
- Naprawdę, świetnie cię widzieć, Justyna. Musimy się koniecznie umówić jednego dnia na obiad...to znaczy ja i wasza rodzina. A teraz wybacz, muszę lecieć, mam wykład po przerwie i muszę coś jeszcze powtórzyć, trzymaj się!
Obserwując jak odchodzi żwawym kocim krokiem Justyna westchnęła. Istotnie, muszą się pewnego wieczoru umówić na kolację...
X
Po przerwie mielono te same tematy co przed przerwą, jednak z większym zmęczeniem zarówno ze strony mówców, jak i słuchaczy. Niejeden brat lub siostra oddawali się przesadnemu i wielokrotnemu studiowaniu programu, odliczając minuty do końca kolejnych części zgromadzenia, wiodących nieuchronnie ku modlitwie końcowej. Niektórzy urządzali sobie nieuzasadnione i przedłużone wycieczki do toalety, inni rysowali w przeznaczonych do notowania zeszytach. Jeszcze inni – ci bardziej bezwstydni - drzemali ukradkiem. Słowem dało się wyczuć, że zgromadzenie ciąży ku końcowi. Dlatego też wejście na mównicę brata Damiana Pawia mającego odmówić modlitwę końcową wielu przywitało z głęboko skrywaną satysfakcją. Zaś brat Damian zgodnie z wypowiedzianymi do Pawła słowami przystąpił do bicia rekordu. Pierwsze siedem minut dziękował: dziękował za zgromadzenie, za wspólne towarzystwo, za Prawdę, za Niewolnika, za wskazówki i coraz jaśniejsze światło. I gdy zdawało się, że nie ma już za co dziękować i modlitwa lada moment się zakończy, brat Damian zrobił mistrzowską woltę i dla odmiany zaczął przepraszać: za niedoskonałość, za błędy, za nieprzejawianie owoców ducha, za niewystarczające zaangażowanie w pracę pańską, za przejawianie niezależności w myślach i czynach – słowem za wszystkie potencjalne zawinione bądź niezawinione przez wiernych grzechy. Gdy wreszcie rozległ się wyczekiwany „amen” modlitwa liczyła z górą czternaście minut. Rekord został ustanowiony.
Następnie wszyscy wsiedli do samochodów i pogrążeni w rozmyślaniach wrócili do swego życia i czekających w nim codziennych smutków i radości, a także wyzwań, które szykował im nieustępliwy i podstępny los, bowiem ku zborowi nad którym pieczę sprawował Bogumił nadciągały złowieszcze czarne chmury odstępczych knowań.
Koniec epizodu drugiego