Za jakiś tydzień ogłoszą moje wykluczenie.
Czas na moje parę słów o sobie i moim odejściu z korporacji religijnej ŚJ. Co prawda zostałem wywalony, ale traktuję to jakbym odszedł sam. Napisanie listu o odłączenie jest dobrym pomysłem, ale ja czułem potrzebę wprawić w zakłopotanie 3 panów tworzących tajny komitet pseudosądowniczy. I tak faktycznie się stało... posiadanie pewnych kompromitujących informacji na temat organizacji ŚJ i otwarte rozmawianie o tym z braćmi to nic innego jak ciosanie kołków na głowie starszyzny i dalej już tylko droga prowadząca do kapturowego komitetu sądowniczego.
W tzw. 'prawdzie' byłem od samego dzieciństwa. Dom był podzielony pod względem poglądów religijnych. Najprzyjemniej wspominam jedynie książkę "mój zbiór opowieści Biblijnych". Potem była książka "Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na Ziemi", która dla dziecka jest niczym innym jak wtłaczaniem w coś w co wtłacza się dorosłych. Ale takie były wytyczne w zborach i jak w wielu innych dzieci były zmuszane do takiej indoktrynacji. Dyscyplina, nudne zebrania, obowiązkowe podkreślanie książki na wtorkowe "zebrania książki" i inne wypalone na matrycy powinności zadania korporacyjne.
W wieku nastoletnim wszedłem w fazę buntu i przestałem chodzić na zebrania. Długie włosy, papierosy, alko, łacina i częste wychodzenie z domu - trzeba było odreagować, bo jak inaczej znieść życie dorosłego JW.BORG'a w wieku kiedy dzieci powinny być dziećmi...? Po kilku latach mi przeszło i wróciłem powoli do org i tak po 2 latach studiowania na nowo i wtłaczania w machinę systemu dałem się ochrzcić.
Zaraz po chrzcie pracowałem u lokalnej rodzinki ŚJ co przypłaciłem załamaniem nerwowym. Nie dość, że traktowali mnie jak kawał gówna to po tym jak zwróciłem im uwagę, że sprzedają religijne symbole katolickie przeszli na tryb dręczenia i poniżania. Pisałem potem w tej sprawie do Nadarzyna, a po drodze wynikły niezłe przekręty - ale to na osobny watek. Mam jeszcze listy z Nadarzyna z odpowiedziami.
Kolejne lata to standardowe świadkowskie nawyki wspierania korporacji zgłaszaniem się, chodzeniem po domach i wrzucaniem datków do skrzynki, przeplatane lepszymi i gorszymi wydarzeniami w życiu. Jednak od momentu jak we wczesnych latach 2000-nych zrozumiałem, że starszymi i Nadarzynem nie działa Duch Święty (DŚ), a co najwyżej mądrość i uczciwość - jakiej się może nauczyć każdy z Biblii - wtedy odnosiłem te sprawy jako analogię do czasów starożytnego Izraela. Przy czym CK nadal pozostawało w moich oczach jako ktoś prawdziwie strzegący sprawiedliwości i świętości swojej, gron starszych i szaraków. Taki byłem optymista
.
Wszystko zaczęło się od artykułu w strażnicy, który "wyjaśniał" zasadę rozumienia zazębiania się pokoleń. Wtedy nawet poprosiłem żonę o ponowne przeczytanie tego akapitu i skwitowałem krótko: "Ale bull shit!" Sam się zdziwiłem swoją reakcją, ale to tak beznadziejne światło, że inaczej się nie dało. Moja żona nadal się jarała tym pokoleniem i wierzyła w te banialuki mimo, że CK wyciągnęło to jak królika z kapelusza na potrzebę wzbudzenia aktywności w mrówkach robotnicach. Wtedy wiedziałem już też, że nowe światła działają na zasadzie 'strzału kulą w płot', albo jak kto woli 'na dwoje babka wróżyła'. I tak od 2015r. przyglądałem się organizacji z coraz większą dozą analizy tego wszystkiego co się wpaja szarakom.
Faktem jest, że już od prawie 2 lat nie czytałem tzw. Tekstu dziennego - czyli mdłej indoktrynującej papki wyssanej ze literatury Strażnicy. Czasopism nie czytałem już rok. Co nie znaczy, że nie uważałem na zebraniach i nie brałem poważnie spraw duchowych. To sprawiło, że mgła umysłowa i hipnoza korporacyjne straciły na sile. Na zebraniach coraz częściej dostrzegałem naciąganie pod ludzkie widzimisię.
Moja 'kariera' w zborze i perspektywy na przyszłość w nim zaczęły się rozmywać. Dużo zmieniła sytuacja kiedy postanowiłem iść na studia. 2 tygodnie po złożeniu papierów odwiedził nas Jarek P z innym lokalnym strasznych. To był akurat czas kiedy starałem się, wręcz 'uganiałem się" o 'przywilej' jak za krową po polu - wiem, wstyd mi i sromota. Oboje z małżonką weszliśmy w taki produktywny dla korporacji rytm. Od NO dowiedziałem się jak to fajnie, że się 'uganiam' i staram... bla bla bla. Masz Bożydarze te 8-10h na sprawozdaniu i tak jest gites. Ale... jeśli na tym sprawozdaniu przez kolejne pół roku utrzymasz level godzinowy 10-12 to jak następnym razem przybędę, to zostaniesz sługą pomocniczym. I tym sposobem jeszcze bardziej wyklarowało mi się, że DŚ można sobie kupić godzinkami. Nie musisz kochać Boga, nie musisz wierzyć w to co bredzisz ze strażnicy co niedzielę i w służbie - ważne żebyś miał 10-12h co miesiąc, był widoczny na zbiórkach. Jak na ironię od tej wizyty 'pasterskiej' moje notowania godzinowe już tylko szły w dół...
Niestety dla JW.ORG Bożydar niedługo wcześniej przemyślał, że w zasadzie ma już na tyle dużo lat, że musi coś pomyśleć o finansowej stronie życia co by nie dziadować potem na starość jak naiwni pionierzy ufający, że za 2 lata koniec świata... To była wczesna jesień, a ja i tak w tymże roku już nie podejmowałem wiosennej promocyjnej służby 30godzinnej. Żona tak i owszem, nawet wypominała, że nie wspieram jej w tym 'celu'... Wcześniejsze kilka lat rypałem pioniera 2x w roku - na ośrodku pionierskim po 50h i odkąd tylko weszły promocje godzinowe (30h) w okresie kampanii roznoszenia zaproszeń na pseudo wieczerzę Pańską.
Jakoś tym czasie usłyszałem o alkoholizmie Rutherforda, jego wystawnym życiu, despotyzmie. To mi pokazało, że organizacja ma swoje za uszami i trzeba patrzyć na ręce wszystkim "uprzywilejowanym" "braciom". Po roku przyszły wieści z Australii i to już rypło mną konkretnie jak wysłuchałem co ma do powiedzenia 'brat króla' G.Jackson.
Na to forum trafiłem nie szybciej jak lato 2017. Od tamtego momentu wiedza i wolność jaką posiadałem sprawiały, że obniżałem poprzeczkę godzinową do minimum, przestałem się zgłaszać niemal całkowicie. Na zebraniach pilnie słuchałem jak programujące komunikaty padają, sprawdzałem kontekst przytaczanych wersetów wyrwanych z Biblii dla poparcia corpo i obserwowałem ruchy, mimikę, i ustawienia ludzi. Coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, że to jakaś farsa, teatrzyk, udawanie i wciąganie do tego słodkiego udawania innych braci, zainteresowanych oraz nowicjuszy werbowanych podczas produkowania godzinek.
Między mną, a żoną dochodziło często do walk słownych na temat tego co ja widzę w corpo, a czego nie sposób przyrównać do starego testamentu, a tym bardziej nauk Jezusa. Gdzie to miłe jarzmo i lekkie brzemię skoro zapierniczamy w tym orgu jak osły i zamiast jechać na odpoczynek w sobotę to drepczemy z nierozgarniętym młodym karierowiczem starszym zboru po terenie jaki wydeptywaliśmy 2 tyg. temu? - pytałem. Były ścinki o sprawy doktrynalne i całą masę spraw jakie mnie coraz bardziej uwierały, a żonę choć męczyły to nie dopuszczała myśli 'odstępczych'. Darcie kotów o to, że nie "przewodzę w domu" na zasadzie "studium rodzinnego" czyli 15te zebranie w tygodniu i wklepywanie na siłę papki JW... Kiedyś nawet załatwiła mi wizytę 2 starszaków, że nie kwapię się do organizowania studium rodzinnego. Coraz bardziej się rozjeżdżaliśmy i coraz bardziej martwiło mnie to, że dzieli nas coraz większa przepaść podejścia do spraw organizacji. Brałem pod uwagę nawet taki scenariusz, że dojdzie do rozwodu jeśli to potrwa dłużej.
Nie było między nami do bani, ale taki stan spraw nie napawał optymizmem. Doszło już do takiego momentu, że 'odstępcze' filmy na YT oglądałem już bez ukrywania tego. Niekiedy wynikały z tego drwiny pod adresem ich twórców i walka, ale częste zwracanie uwagi na różnicę między naukami Jezusa, a obecnym corpo robią pomału wyłom. Temat chrztu 10-tlatków, stopniowanie pionierów, utrzymywanie NO i cała masa innych dystorsji w ORG. Zdaje się, że film PoP z listem do starszyzny zrobił dobrą robotę i nastąpił jakiś przełom, ruszyła lawina przemyśleń i faktów. Po tygodniu miałem już w domu małżonkę nawróconą o 180* od poprzedniego stanu hipnozy świadkowskiej.
Kolejne 2 miesiące przyniosły dalsze pozytywne rezultaty. Ja od jakiegoś czasu już chodziłem w kratkę na zebrania przez studia, ale jakoś na początku lutego przestaliśmy chodzić już całkiem na zebrania. Od tego samego miesiąca nie zdawaliśmy sprawozdań. Nie trzeba było długo czekać aż przyjdą bracia "zachęcać". No i przyszli, zapytali o co kaman i czemu was nie ma na zebraniach i na zbiórkach... I tu się zaczyna przygoda jaką będziecie mogli niedługo przesłuchać, bo od tej wizyty po komitet odwoławczy wszystko jest nagrane.
Tak, wywalili nie tylko mnie, wywalili też moją żonę. Od momentu kiedy się przebudziła do teraz minęło jakieś 5 miesięcy. Na dzień dzisiejszy czekamy na ogłoszenie nas w zborze, ale z tego co wiem pokątnie, jeden z braci wchodzących w skład któregoś z komitetów puścił parę z ust i krąży już dobra nowina o wywaleniu odstępców... Tylko oni nie wiedzą, że chcieliśmy wszystko udokumentować i poświęciliśmy się żeby przejść cały ten proces udawania przez starszych "bożej sprawiedliwości". Mieliśmy jeszcze myśl o napisaniu do Nadarzyna i sprawdzeniu jak działa ten etap, ale mamy i tak zdecydowanie więcej nagranego shitu organizacji niż chcieliśmy uchwycić.
Powód wykluczenia: "Nie zgadzanie się z wierzeniami ŚJ." Zapytałem wielokrotnie: "Jeśli wierzenia ŚJ opierają się na naukach Jezusa to z jakimi się nie zgadzamy?". Nie chcieli, bo nie mogli odpowiedzieć. Tak wygląda prawość sądzenia w zborach ŚJ. W odniesieniu do grzechów CK w sprawie pedofilii stwierdzili, że ich osądzi w przyszłości Jehowa. Paradoksalnie wszystkich innych sądzą tu i teraz komitety kapturowe...
To tak w dużym skrócie.
Czy jest nam smutno? Nie nie jest nam smutno, bo przyjaźnie w zborze jakie miała żona okazały się bardzo mocno oparte na życiu "życiem zborowym" (ja przyjaciół w zborze nie posiadałem - co najwyżej znajomych) i silnie uzależnione od tego czy robi się dla corpo więcej niż przeciętniacy i czy się klaszcze równo z innymi klakierami.
Ostrzegałem ją przed mówieniem czegokolwiek nawet "zaufanym" siostrom, ale zrobiła to, w dobrej wierze pogadała. Najlepsza przyjaciółka sprzedała ją za garść srebrników po tym jak starszy zaczął wydzwaniać po braciach w naszej sprawie. Ten telefon był dla niej "odpowiedzią na modlitwę" kiedy nie mogła spać kilka nocy po usłyszanych info o naszej nieskazitelnej corpo... więc wysypała co się dowiedziała od mojej żony.
Piszę to wam nowym obudzony żebyście nie łudzili się, że przyjaźnie zborowe są pewne, rzadko są... To przyspieszyło atak starszyzny i późniejszą ekskomunikę, ale wypierać się faktów to nie w naszym stylu więc wzięliśmy wszystko na klatę. Bardziej powiedziałbym, że spotkania ze betonowymi starszymi niosą ze sobą dużo nieprzyjemnych odczuć, nacisku, przemocy mentalnej.
Przechodziliśmy to wszystko razem i nadal jesteśmy w tym utwierdzeni we dwoje. Cieszę się, że tak potoczyły się sprawy, a ostatnie 5 miesięcy tylko nas zbliżyło do siebie. Nie ganiamy po domach, ja nie spieszę się z goleniem przed zebraniem, żona z prasowaniem itd. Mamy więcej czasu, wspólnego czasu, pieniędzy, snu i mniej rozwalony układ tygodnia. Już przed komitetami poznaliśmy osobiście i wirtualnie bardzo fajnych ludzi, otworzyliśmy się na tych, których niegdyś widzieliśmy jako mięso armatnie w Armagedonie. Powoli zaciera się nam obraz życia zborowego, a dzisiaj nawet stwierdziliśmy, że odczucia "zborowe" już dość mocno w nas zanikły. Inni nas straszyli jakie to straszne traktowanie ze strony braci po wykluczeniu, ale męczą się głównie ludzie opierający swoją samoocenę na tym co inni o nich sądzą, zamiast docenić siebie. My doceniliśmy i dlatego żegnamy się z tą obłudną i pompującą innych religią. Świat jet piękny i ciekawy więc mamy co robić z czasem, nie tęsknimy za JW.ORG
Na dzisiaj to tyle. Cieszę się, że mogę tu opisać swoje doświadczenia z JW.BORG i dzielić chwile opuszczenia ORG razem z wami. Zdecydowana większość z was to życzliwi i sympatyczni ludzi, inni może gburowaci i szorstcy, ale to szczegół. Im nas więcej tym więcej osób łatwiej opuści tę zwodzącą ludzi korporację.
Bożydar