Hej, mam na imię Ania, mam 37 lat, właśnie się zarejestrowałam więc wypada się przywitać.
Wychowałam się w rodzinie Św. Jehowy, tata był jest starszym. W naszym domu nie brakowało
duchowego towarzystwa które uwielbiałam i chciałam być jak oni.Zawsze starałam się być przykładna,
ale przez większość życia było to wymuszone, nie lubiłam głosić, a byłam nawet pionierką ..
W wieku 22 lat wyszłam za mąż za sługę pomocniczego po KU, potem został starszym i tak naprawdę
jeszcze bardziej się starałam robić to co wypada. Było mi coraz trudniej ale wierzyłam że to jest prawda
i warto żyć w ten sposób. Po 10 latach poczułam jednak że się duszę. W małżeństwie, w zborze, w życiu.
Miałam dość ciągłego poczucia winy że za mało się staram, że za mało głoszę, że przez to mój mąż
stracił przywilej (bo nie dawałam minimum 10 godzin)
Wielokrotnie mówiłam mężowi że nie dam rady tak żyć ( poza służbą żadnych rozrywek, siedzenie w domu
i wgapianie się w tv ) , że umieram z nudów i że odejdę. No i po kolejnych dwóch latach odeszłam. Z innym
mężczyzną. Był dla mnie impulsem do zmiany, powiewem życia. Prawdy w sercu już w tym momencie nie miałam,
musiałam to przed sobą przyznać. Były mąż powiedział że nie wierzył że odejdę, pierwsze co usłyszałam po stwierdzeniu
że odchodzę to : będziesz musiała powiedzieć rodzicom i w zborze. Napisałam list, odeszłam, zamieszkałam z nowym
mężczyzną. Jest teraz moim mężem i najcudowniejszym prezentem od życia. Nie zrozumcie mnie źle, chyba dalej uważam
że tam jest prawda biblijna, ale nie czuję potrzeby by tam wracać. Podoba mi się moje życie. Najbardziej dokuczył mi
oczywiście ostracyzm, nie mam rodziców od trzech lat, nie pogratulowali nawet jak wysłałam im zdjęcia ze ślubu.
W moim miasteczku doświadczyłam ze strony braci nie obojętności a pogardy. Te smsy które poszły mi w pięty,
mam ciarki na samo wspomnienie. I chyba dlatego tu zawitałam. Z tym odrzuceniem się nie zgadzam. Więc witam Was
serdecznie.