Hej, jestem Szymon. Mam 24 lata i dwa miesiące temu odłączyłem się od organizacji. Byłem w niej przez 8 lat, chociaż właściwie znam 'prawdę' od urodzenia. Poznałem chyba to co najgorsze w organizacji Świadków Jehowy. Dowiedziałem się jaki jest jej stosunek do molestowania seksualnego, którego doświadczyłem, doświadczyłem również ostracyzmu i nietolerancji dla jakiegokolwiek odstępstwa od normy. Dziś jestem szczęśliwy, lecz półtora roku temu byłem bliski samobójstwa.
Jak już wspomniałem wychowałem się w rodzinie Świadków. Mama była bardzo gorliwa. Tata wpadł w alkoholizm, gdy byłem mały i niedługo potem został wykluczony. Już w dzieciństwie byłem strasznie samotny. Nie byłem w stanie zrozumieć dlaczego mam cierpieć przez jego błędy. Przez to, że mieszał z nami nikt nie odwiedzał naszego domu. Co gorsze, również na zebraniach nie czułem zainteresowania kogokolwiek. Na szczęście od zawsze byłem introwertykiem i nie miałem dużych potrzeb społecznych, chociaż dziś widzę to inaczej i stwierdzam, że po prostu przyzwyczaiłem się do sytuacji, a przecież każdy potrzebuje uznania, przyjaciół i wsparcia.
Pamiętam jak w dzieciństwie byłem ciągnięty przez mamę na zebranie, do służby, w której koszmarnie się nudziłem. Nieraz zostałem surowo skarcony za wiercenie się. Od zawsze matka wymagała ode mnie wszystkiego co najlepsze, zarówno w szkole jak i w sprawach duchowych. Do dzisiaj muszę pracować nad tym, by nie popadać w przesadę i nie wymagać od siebie tyle co ona. Ojciec był wiecznie nieobecny i na zmianę był odłączany i przyłączany. Ostatecznie całkiem odszedł od organizacji, gdy nas opuścił.
W moim zborze było około 20 dzieci Świadków Jehowy. Gdy dorastali, odpadali jeden po drugim. W końcu zostałem tylko ja. Czułem się dumny, że tylko ja wytrwałem. Ale z drugiej strony byłem strasznie samotnym człowiekiem, nie miałem nikogo.
Pamiętam dobry czas w organizacji. Od 18 do 20 roku życia miałem znajomych, przyjaciół. To był czas ośrodków, spotkań towarzyskich. Szybko jednak zauważyłem, że ich zachowanie mocno różni się od tego, co uczy strażnica. Dowiedziałem się, że około 80% młodych par dopuszcza się grzechów, większość z nich uważała, że seks oralny to pomniejszy grzech mimo tego, co mówiono w czasopismach. Dla mnie było to ciężkie do przyjęcia, ale potrzebowałem akceptacji i ich towarzystwa. Poznałem młodą siostrę. Długo się kolegowaliśmy aż w końcu zaczęliśmy ze sobą chodzić. Dopuściliśmy do grzechu, ale nie tego najpoważniejszego. Wyrzuty sumienia oddaliły nas od siebie i zerwaliśmy ze sobą po dwóch latach związku.
Samotność dobiła mnie, tym bardziej, że grzech wyszedł na jaw - przyjaciółka mojej byłej nakablowała na nas do starszych. Straciłem przywileje, byłem pionierem stałym i sługą pomocniczym.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się psuć. Ludzie zaczęli się odwracać ode mnie. Starałem się, robiłem wszystko, by zagadywać do braci, ale w końcu odpuściłem. Zrobiłem eksperyment. Stwierdziłem, że przestanę rozmawiać z braćmi i sprawdzić kto zagada do mnie. Ku mojemu przerażeniu nikt tego nie robił.... Przez szereg miesięcy. Pamiętam, że stałem na korytarzu, będąc na skraju płaczu i wprost prosząc się, by ktokolwiek do mnie podszedł, ale bezskutecznie. Zadawałem sobie pytanie gdzie jest ta wielka miłość, o której piszą w czasopismach. Popadałem w coraz większą depresję. Gdy na zebraniu omawiano myśli, by wspierać przygnębionych, nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać, widząc że nic się z tego nie stosuje w praktyce.
W akcie desperacji otworzyłem kanał na YouTube, między innymi mówiący o znieczulicy braci. Miałem wrażenie, że przez mój błąd stałem się niepotrzebny. Bracia przychodzili do mnie tylko wtedy gdy czegoś potrzebowali, na przykład by coś im zrobić w komputerze. W internecie wygarnąłem wszystkie swoje żale. Jakimś cudem to się rozniosło. Miałem rozmowę z braćmi. Poprosili mnie bym usunął ten kanał i zwalili na to, że biorę antydepresanty i nie panuję nad swoim językiem. Wniosek z całej rozmowy był taki: "ależ ty nam narobiłeś kłopotu". Po wszystkim nikt się do mnie nie odezwał. Cały zbór się ode mnie odwrócił jeszcze bardziej. Wytrzymałem w tej atmosferze jeszcze 2 miesiące, chociaż za każdym razem gdy wracałem z zebrania czułem dogłębny smutek i samotność. Robiłem to tylko dla mamy. Na miesiąc przed odłączeniem się zacząłem czytać kryzys sumienia. Najbardziej zszokowała mnie sprawa roku 1914 i tego pokolenia, tym bardziej, że nigdy do końca nie zaakceptowałem teorii zazębiających się dwóch grup pomazańców. Wkrótce potem odszedłem w minimalistycznej formie, pisząc maila do każdego ze starszych. Jako uzasadnienie podałem obłudę i brak miłości w zborze. Mama ciężko to przeżyła, ale w głębi duszy wiem, że rozumie mój krok. Czasem ma nawet przebłyski, że mnie przytuli, choć przecież nie powinna mieć ze mną tak zażyłych kontaktów. Jestem ciekaw co będzie gdy się wyprowadzę. Wątpię, że się odetnie.
Najśmieszniejsze jest to, że po wyjściu w ogóle nie poczułem braku dawnego życia. Dużo teraz pracuję, uczę się języków, odnawiam dawne kontakty ze 'światem'. Czuję się wolny i szczęśliwy. Nie wiem jeszcze co zrobię dalej. Czasem się modlę, czasem czytam Biblię, ale tylko ewangelie. Według mnie tylko słowa Jezusa są prawdą i nawet listy zawierają opinie prywatne apostołów. Cieszę się, że mam to wszystko za sobą. Odczuwam ogromną ulgę.