Witajcie!
W ramach przypomnienia to chciałbym napisać, że jestem aktywnym ŚJ. (...)
Od pewnego czasu wraz z moją żoną dość mocno opuszczamy zebrania oraz zbiórki do służby. Od około 3 miesięcy zdarza nam się być na sali około 2-3 razy w miesiącu. (...)
Tak jak pisałem to trwa już jakiś czas i póki co (pomijając 2,3 osoby) właściwie nie ma odzewu ze strony członków zboru na naszą 'chorobę duchową'. Nikt się nami nie interesuje-nikt nie zadzwoni, nikt nie napisze wiadomości a już o wproszeniu się na wizytę paterską to zapomnij. (...)
Moja prośba do was drodzy forumowicze.
Opiszcie proszę jakie wy mieliście przeżycia jeśli byliście w podobnej sytuacji.
Jak się wtedy czuliście i co wam pomogło?
Co polecacie nam by sobie z tym poradzić?
Bedziemy wdzięczni za każdy pomocny komentarz.
Pozdrawiamy
Ślepy.
A jednak nie ślepy i brawo Tobie i Twojej połówce, że dostrzegacie, to co dostrzegacie.
Jeszcze na chwilę, przed odkryciem prawdy o tej całej prawdzie, odsunęłam się od zboru z pewnych przyczyn.
Stałam się mniej gorliwa, nie było mnie widać na zbiórkach, na niektórych zebraniach.
I już czas obsługi w zborze, przestał być dla mnie taki "święty", jak kiedyś.
Czas zgromadzeń, akcji - "rewelacji", kampanii i co tam by jeszcze te struktury nie wymyśliły.
Nie musiałam długo czekać, żeby poczuć tę wspaniałą "braterską" miłość i zainteresowanie, a właściwie brak.
Starsi, za wiele się nie przejmowali, że powoli znikam ze zboru, reszta też miała mnie gdzieś.
Nikt do mnie nie dzwonił z władzy zborowej, nikt nie zainteresował się, jaki jest mój stan duchowy?
A wiadomo, że skoro mnie nie ma, to za wesoło ze mną nie jest! Słabi z nich lekarze duchowi.
I nie czułam się z tym dobrze, ogarniał mnie smutek, że tak to właśnie wygląda i jak ja to towarzystwo mam nazywać swoją rodziną?
Albo zbór traktować, jak pełny miłości i jedyną drogę do zbawienia?
Nie mieściło mi się to w głowie, zastanawiałam się, gdzie ja tak naprawdę jestem?
I nadszedł ciężki czas odkryć, na początku bardzo szokujący, potem już szoku było coraz mniej.
Jak odkryłam prawdę o tej religii, to już w ogóle wyautowałam ze zboru.
Jeszcze myślałam, że dam radę znać prawdę o tej sekcie i jeździć na zebrania, ale niestety, moja psychika tego nie wytrzymywała.
Od ponad dwóch lat, żaden starszy nie zrobił do mnie telefonu.
Poza nielicznymi osobami, które mają ze mną kontakt i do mnie dzwonią, reszta, jakby nie istniała.
I ja zapewne dla nich nie istnieję.
Co niektórzy, to się zapewne czują bardzo dowartościowani poprzez moją nieobecność w życiu zboru.
Ale mało mnie to interesuje.
Posłuchałam dobrych rad osób, które odeszły od tej sekty.
Zaczęłam przede wszystkim, budować na nowo krąg przyjaciół, znajomych, zanim oficjalnie odejdę od nich.
Zajęłam się więcej swoim życiem, pracą, rodziną, rozwijam swoje zainteresowania.
I coraz grubszą kreską podkreślam swój pobyt w "strażnicy", powoli odcinam się od tej przeszłości. Odbudowuję różne kontakty, które gdzieś tam zawisły w przestrzeni, bo przecież trzeba było pozbyć się znajomych ze świata.
Przybliżyłam się do swojej, w całości katolickiej (na szczęście) rodziny.
I cieszę się tym nowym etapem w moim życiu.
A starsi?
No cóż, ostatnimi czasy, zaczęli w zborze kampanię przestrzegania owiec zborowych przede mną.
Kreują mnie na złe towarzystwo i zaczęli od osób, z którymi byłam blisko w zborze.
Tak to wygląda to ich bycie "dobrym, czułym, miłosiernym" pasterzem, który zostawia te 99 owiec, a poszukuje tej jednej, zabłąkanej.
Więcej o tym pisałam niedawno na swoim wątku powitalnym: "Hejka, tu ESTERA".
https://swiadkowiejehowywpolsce.org/powitanie/hejka-tu-estera/390/ Tam możecie sobie poczytać o mojej "zborowej, świętej inkwizycji", która zaczęła swoje prześladowania.
Także Kochani.
Nie przejmujcie się tymi ludźmi, żyjcie swoim życiem, nie dajcie się sztucznie sterować.
I zmierzajcie w kierunku absolutnie przeciwnym do Watch Tower, naprawdę będziecie zdrowsi i szczęśliwsi.
Pozdrawiam Was.
"Estera".