Różnych głosicieli poznałem w swoim życiu, jeśli chodzi o ustosunkowanie się do innowierców, szczególnie do katolików, a ściślej do katolicyzmu.
Jedni byli przyjacielscy, na zewnątrz przynajmniej, aby pozyskać człowieka.
Ci odnosili sukcesy, mieli osoby z którymi studiowali.
Miłe rozmowy, pozytywny wykład swojej wiary, prawie brak walki z naukami innowierców. Podkreślanie miłości do ludzi.
Ale poznałem też tych nienawistników, którzy otwarcie, jak trampek, mówili, że "nienawidzą KK". Przy tym prawie nie potrafili w swym prostactwie odróżnić katolicyzmu od szeregowych katolików.
Z tego typu ludźmi nawet się nie dało porozmawiać. Prawie tylko parskali z nienawiści. Na ogół nie mieli sukcesów, chyba że wśród takich prostaków jak oni sami. To były takie kałasznikowy czy parabelum, jak trampek, które wyrzucały z siebie slogany, jak naboje. Zero z nimi dialogu.
Bardzo nie lubiłem spotykać takich na swej drodze. To bardziej dla mnie kozły były, niż owce. Zero taktu, taktyki czy obycia wśród ludzi.
Czy znaliście też osoby obu typów?
Jeszcze dodam, że Russell potrafił akcentować, że nie lubimy systemu katolickiego, papiestwa, ale nie mamy nic przeciw braciom naszym katolikom.
Rutherford odrzucił ten sposób rozumowania.