Oficjalnie przyłączono mnie 2 dni przed Pamiątką w 2011 roku
ogłoszono to przyłączenie po Pamiątce.
Wykluczono mnie 14 grudnia 2010 roku.
Za coś, czego nie zrobiłam. Nie miałam jednak 2 świadków by to udowodnić.
Nasz najmłodszy syn miał miesiąc, (pierwsze dwa tygodnie życia spędził na OIOMie noworodkowym i właśnie wróciłam do domu po ciężkiej cesarce która stanowiła zagrożenie życia z maleństwem które nie wiadomo dlaczego krwawiło z żołądka. Odmówiłam transfuzji zarówno mi jak i dziecku. Bałam się że stracę rodzinę.
Dziś oceniam to jako dobrą decyzję brak zgody na transfuzję oznaczał nie przeprowadzenie operacji zwiadowczej. Syn rośnie jak dąb. A wszystko wzięło się z głębokiego stresu jaki przechodziłam w ciąży i w czasie cesarki. )
Odwiedzili mnie bracia z nowiną, że jeśli się nie przyznam, będzie komitet, komitet powołano za tydzień.
Siostro, możesz się nie przyznawać, mamy tu jednak list i on nie pozostawia złudzeń.
Chrzest przyjełam w 2002 roku w Olsztynie. Po 2 latach studium.
Wierzyłam z całego serca choć masa rzeczy mi nie pasowała, uważałam jednak, że za mało wiem.
Muszę czekać na Jehowę. Nie wszystko jest jeszcze jasne, będą nowe zwoje, za mało studiuję, jestem mało duchowa.
Od początku miewałam wiele wizyt. Byłam niepokorna, zbuntowana. NIe chciałam chodzić w spódnicy, nie chciałam być podporządkowana mężowi, miałam przyjaciół w świecie, lubiłam pracować, ale w sobote lubiłam spać, nienawidziłam plotek, byłam krnąbrna. Mąż szukał rozwiązania problemu ze mną w starszych, obwodowych i nawet jednym okręgowym.
ROzmowy nie pomagały.
Zakładałam spodnie zimą - bo marzłam, na zebrania ranne nie chodziłam po pracowałam w tygodniu po 10 godzin plus dom i w niedziele wolałam spać niż pędzić na 9 na zebranie. Na czwartkowych zasypiałam. Do służby nie ganiałam bo nie miałam czasu ktoś musiał pracować na dom i dzieci.
Ale chętnie wspierałam zbór sprzątaniem, gotowaniem na kursach, zakupami lub innymi wolontariatami.
Także finansowo. Zawsze jednak tylko na potrzeby zboru.
Nie studiowałam też z dziećmi, co było nie do pomyślenia. Kiedy na głos powiedziałam że nie robie tego bo Świadkowie nie chrzczą przecież dzieci i lepiej poczekać aż dzieci dorosną aż zrozumieją co studiują, obwodowy Wiesław Podlipny zamilkł.
Brat Kalisz, zawsze jadający mleczną na śniadanie, skomentował jedynie, że takie prawo rodziców, mamy dbać o powierzone nam dzieci, a Godzina westchnął nad kawą.
Zebrania nie były moją mocną stroną. Nuda. Zasypiałam na nich. Taka moja uroda, jak siedzę lub leżę to zasypiam ... chyba, że coś piszę, wiercę sie lub śpiewam
Mąż nie pozwalał robić notatek w strażnicach - bo to święte pisma. Notatki w zeszycie - zbyt mocno niepoukładana jestem by je ogarnąć potem, no i memu mężowi przeszkadzało że coś tam gryzmoliłam, a nie pisałam wypracowania jak pionierki. Z czasem znajdowałam coraz wiecej wymówek by nie być na zebraniach. Praca, dzieci, wyjazdy.
Podróżowałam sporo. Na początku wylatywałam na tydzień potem na 2. Potem jak dzieci podrosły latałam już regularnie, a potem jeszcze doszły wyjazdy do stolycy.
Na całe weekendy. Wolałam kino niż zebrania.
Zwłaszcza że całe soboty i niedziele do 16 pracowałam na tych wyjazdach. Po pracy zabierałam dzieci na zakupy, do zoo, kina, basen itd.. na bank nie na zebranie.
Mało duchową siostrą byłam, ale biblię czytałam.
W wersetach ciężko było mnie zagiąć, lubiłam rozmawiać o biblii. Z czasem nauczyłam się kiedy muszę iść na zebranie bo mąż będzie zły, kiedy muszę się zgłosić, kiedy wypada i co wypada. Niestety liczyłam po cichu, że z czasem pokocham zebrania, służbę. Że przestanę widzieć fałszywość braci i ploty sióstr.
Myślałam, że jestem po prostu dziwna i inna i muszę nad sobą pracować.
Pracowałam więc, czytałam wiecej biblii, modliłam się i co zebranie to coś nie pasowało bardziej. Ale kiedy zadawałam pytania, budziłam demony.
Kiedy w czasie kursu starszych gościliśmy starszych zapytałam
- mam was tu w domu kilku starszych wyjaśnijcie mi - czemu na studium nie można zadawać pytań a trzeba w zasadzie odczytywać odpowiedź z akapitu?
Usłyszałam w odpowiedzi że: można sie wypowiadać przecież...
Na co drążyłam dalej: ale ja bym chciałą zapytać czego nie rozumiem, co rozumiem źle itd?
-Siostro, od tego jest przygotowanie do studium.
- no rozumiem, ale kiedy na takim przygotowaniu zadaję pytania to mam potem rozmowę z braćmi, że poruszam kwestie które nie powinny być poruszane, a mąż nie wyjaśnia mi tylko każde wiecej czytać i ja czytam i dalej nie wiem ...
- musisz być cierpliwa, nie wszystkie sprawy są nam dane być zrozumiane na początku naszej drogi ...
Byłam cierpliwa. Cierpliwa jak cholera.
Próbowałam o swoich wątpliwościach porozmawiać z pionierami których gościłam w domu w czasie kursu pionierskiego takiego czy innego.
Niestety ... w zasadzie nie znalazłam odpowiedzi, ale nauczyłam sie rozmawiać.
Nikt już więcej nie słyszał o moich wątpliwościach a do zebrań i zgromadzeń podchodziłam jak do eksperymentu społecznego. Obserwowałam ludzi. Uczyłam się ich.
Modlitwa zawsze mi pomagała. Zasnąć, żyć oddychać.
Wierzyłam mocno, tylko zaczeło mi brakować Boga w tym wszystkim.
Widziałam wiele i im wiecej widziałam tym bardziej mi nie pasowało.
Byłam młodą osobą. Powierzano mi dość nietypowe zadania jak na świeżo po chrzcie, młodą, nie wychowaną w kręgu osobę. A to zakupy na kurs, a to gościnę braci i rozmowy na tematy które nie powinny sie pojawić.
W czasie przygotowań do studium które zalecił mi brat Podlipny, dowiedziałam sie, że nie tylko ja widzę rozbieżności i niejasności. Po rozmowie braci z moim mężem przygotowania przestały być ważne, lepiej byśmy to robili w kręgu rodziny.
Kilka lat potem zlikwidowano zebrania wtorkowe - studium książki - dużo kontrowersji wzbudzało studium książki Objawienie, kiedy trzeba było nanosić nowe światło, naklejać nowe światło i świecić nowym światłem, a czasem jeszcze nowszym niż nowe. Ciekawe rozmowy wtedy się odbywały, ale szybko były ucinane. Czasem rozmawiało sie po 2 - 3 godziny i jeszcze ze 2 po zebraniu. A Daniel jaki był ciekawy ! Starsi wiekiem i stażem bracia wiele wnosili w te zebrania...
Na wtorkowych prawie zawsze byłam w spodniach
Nie mogli mi bracia znaleźć wersetu, że spodnie są tylko męskim ubraniem, a nie jak moje, dzwony lub spódnico-spodnie.
Nie wiem ile mój już dziś były mąż wysłuchał na mój temat od braci, ale ja im zawsze jasno tłumaczyłam. Mój pęcherz, zbyt długie nogi na rajstopy i styl ubierania nie przełkną spódnicy zwłaszcza, że moje dzieci wiecznie sie wierciły, i zapanowanie nad spódnicą mnie rozpraszało ... ich miny bezcenne. Faktycznie na sali bywało zimno, siedzieliśmy w kurtkach, a ja często łapałam zapalenie nerek i pęcherza po takim zebraniu - jakaś normalnie paranoja! Szczerze byłam wtedy zła na siebie dlaczego ja zawsze choruję po zebraniu ...
Kryzys w naszym małżeństwie nastąpił, kiedy nasze dzieci nie wymagały już karmienia piersią i na zgromadzeniach poruszały się same z kolegami. Ocknęłam się, że siedzę sama. A mój mąż co rusz to z inną siostrzyczką dobrze sie bawi.
CO kongres to to samo.
Ja z dziećmi, mąż z siostrami. Wiele sióstr też podchodziło do mnie i mówiło jak dzielnie sobie radzę. Mój mąż natomiast duchowa osoba całkowicie pochłonięta programem. Z wyjątkiem przerw, wtedy pochłonięty siostrami.
Oczywiście to moja wina bo ja nie duchowa jestem, nie żyję prawdą i zamiast spotykać sie z braćmi latam z dziećmi.
Miałam też swoje przyjaciółki w prawdzie - dziś poza prawdą ( odchodziłysmy każda po cichu, żadna nie wiedziała że druga odchodzi).
W tygodniu ja w pracy, mąż w domu lub w służbie. Ja z dziećmi mąż zmęczony po ciężkim dniu. Kiedy starsze dzieci poszły do szkoły mąż pełnił obowiązki pana domu ja dalej latałam, już nie z dziećmi, jak dotąd. Dzieci towarzyszyły mi w wakacje ferie i święta i długie weekendy. Mąż nie latał z nami, bo nie lubił, nie chciało mu się, na lotnisko za daleko, opuszczałby zebrania.
Żyliśmy tak obok siebie kilka lat.
ok listopada 2009r mąż nie wylogował sie z poczty.
Dużo się wyjaśniło.
Oj ją kocha, ona kocha jego
on chce rozwodu, ale rozwód musi być wyłącznie biblijny.
wytrzymałam i przejrzałam też komórkę.
Kochali sie jak szaleni.
Wydrukowałam zaniosłam do braci.
Okazało się, że mam urojenia, jestem zazdrosna i słaba duchowo.
Miłość braterska jest okey.
Pytałam, czy to ok kiedy mąż kocha inną, i że planuje rozwód?
Bracia wyjaśnili mi, że ta siostra chce nam pomóc, podjąć studium z dziećmi, podnieść mnie duchowo. Jej drugi mąz umiera na raka.
Pytałam, czy to jest normalne, kiedy mąż spędza z nią każdą chwilę i żali sie na mnie do niej, że nie mam ochoty na sex, nie chodzę na zebrania
Bracia życzliwie wyjaśnili mi, że sex to mój obowiązek, a że mąż mnie nie całuje, nie przytula to moja wina. Bo za dużo pracuję.
Zapytałam czy to jest ok, że ja mam ochotę na sex, ale mój mąż jest zmęczony wielogodzinną służbą i jak już pokłade dzieci spać i przychodzę do łóżka to on zasypia ?
Bracia życzliwie wyjaśnili mi, jak powinnam kusić i podtrzymywać zainteresowanie swoja osobą u męża. Że wspólne zebrania mogą pomóc, wspólne studium, wspólne modlitwy. Kino, kolacja to dobre dla ludzi ze świata, a wspólne wyjazdy oddalaja nas od zboru i Jehowy.
Pytałam też o zdradę emocjonalną, o intymność wymiany informacji między nią a nim.
Młoda, niedojrzała nie wiedziałam, że mąż po prostu radził się tej siostry jak pieścić żonę. Nie wiem czy zajęcia praktyczne też były.
Życzliwe upomnienie braci, że niestosowne jest włamywanie się na pocztę męża i życzliwej naszej rodzinie siostry, uratowały nasze małżeństwo, jako żona sie poprawiłam. Rok po wykryciu tych maili i rozpętaniu przeze mnie burzy w szklance wody, niepotrzebnym zianiu nienawiścią, urodził sie nam syn i wtedy właśnie zostałam wykluczona...
W międzyczasie odkryłam czeluście internetu i odstępców. Odkryłam wiedzę tajemną. Nieograniczone zasoby innych przekładów biblii. Ale to nie pomagało mi wtedy.
Rozpacz to łąka pełna kwiatów w porównaniu do tego co ja przeżywałam w tamtym momencie.
Jednak chłonęłam wszystko jak gąbka. Czytałam i czytałam. Nie mogłam zostać poza organizacją. Musiałam wrócić.
Wrócić pomógł mi pewien starszy. Zwierzyłam mu się ze wszystkiego. Druga pomocą okazał się też brat ( odnosiłam wrażenie, że dawno nie powinien być w organizacji po konkretnych radach których mi udzielał) z zawodu terapeuta.
Wykonałam krok po kroku wszystkie instrukcje które otrzymałam i zostałam przyłączona.
Tylko że mi już nie zależało na byciu wewnątrz. Ja juz wiedziałam wszystko, a na zebraniach być musiałam. Teraz jednak te zebrania brzmiały inaczej. Słyszałam już inne rzeczy i zastanawiałam sie czy mówcy jąkają sie bo wiedzą że pier@lą bzdury czy są słabo przygotowani?
Ja kochałam męża jak idiotka, zależało mi by moja rodzina przetrwała. Trwałam w tym bagnie i trwałam bojąc sie przyznać do swoich myśli i wiedzy. Nie byłam pewna co zrobi mąż, wiedziałam że nie chce być ze mna, a jest bo ani mi nie udowodniono grzechu, ani sam nie przyzna sie jeśli go popełnił.
Pracowałam mniej. Pracę którą do tej pory wykonywałam ja, zaczeło wykonywać 5 osób które zatrudniłam.
Nauczyłam sie pić kawę w kawiarni sama ze sobą i raportować to jako godziny w służbie.
Zakupy także zaliczałam do służby.
Wielogodzinne rozmowy z tamtym starszym otworzyły mi oczy, że ja jestem normalna. Że to mój świat oszalał.
Raptem znalazłam czas na myślenie. Stawałam na nogi.
Udawałam że nie widzę przyjaźni mojego męża.
Tymczasem on był coraz bardziej pochłonięty. Służbą, zebraniami.
Dziwnym zbiegiem okoliczności wychodził z domu ok 10 wracał ok 17 a sprawozdanie ze służby ledwie 10 - 13 godzin na miesiąc.
Znałam już rady starszych, walka o utrzymanie małżeństwa kosztowała wiele emocji.
Zaglądałam też na wydruki z kart bankowych i zamówiłam bilingi szczegółowe z naszych telefonów.
Obserwowałam, sprawdzałam siebie ile zniosę.
2014 wyjazd za granicę. Mąż dostaje ultimatum, albo bierze sie w garść za pracę albo ja jadę z dziećmi sama. Poradzę sobie.
Przez chwilę miałam męża.
Dokładnie przez 3 miesiące.
Znowu to ja pracowałam. Na 2 etaty.
On odkrywał whats up i założył nowe konto na skype.
Nie dało sie już razem żyć.
w 2016 złożyłam o separację.
Zanim jednak to zrobiłam byłam na kilku rozmowach u starszych. JA! Ja poszłam do starszych.
Jeden z nich mi powiedział, że moje małżeństwo jest już skończone.
Bolało. Ale było prawdą.
On musiał wyjechać tego samego dnia (miał wybór albo wraca do Polski albo więzienie). Wrócił do Polski. Zamieszkał 2 przecznice od niej.
Funkcjonują jako para - nieoficjalnie bo rozwód nie jest biblijny.
Rozwód otrzymaliśmy w 2017 w czerwcu.
i to nie jest koniec naszego story...
Ja na początku chciałam odchodzić z hukiem, z pompą trąbą i orkiestrą.
Zwłaszcza, że cały czas czytam.
nie wiem dziś czy wierzę w Boga. Może modlę się tylko bo mi to pomaga żyć ?
Dzwonili, chcieli sie spotykać. 3 razy sie spotkałam. Na jednym ze spotkań powiedziałam, że ja już nie wierzę w organizację. Że zebrania są nudne i zmiana świateł przypomina mi skrzyżowanie. Co rusz inne światło.
Nie chciałam im dać satysfakcji do ogłoszenia mnie na zebraniu. Raz nawet napisałam smsa że chce by mnie odłączyli, na drugi dzień sie wycofałam. Chciałam poczekać do ogłoszenia rozwodu.
Kilku osobom powiedziałam otwarcie dlaczego odchodzę.
Potem juz tylko dzwonili. Nie chciałam rozmawiać jasno mówiłam, że po tym co przeżyłam i co mi zafundowali świadkowie nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Kiedy próbowali ciągnąć co przez to rozumiem, wymieniałam ciurkiem jakich przyjemności dostarczyli mi bracia. Na tym rozmowy się kończyły.
W listopadzie 2017 wymyśliłam jak odejdę w najbardziej boleśnie dla nich.
Nie wysłałam listu, nie powiedziałam nic, nie napisałam smsa ( a tak wiele listów już od nich napisałam. Tylko na laptopie mam ich z 6 wersji).
W kraju w którym mieszkam, można to zrobić przez internet. A władze organizacji zauważą mój brak tylko w postaci braku środków finansowych na corocznej subwencji z Państwa
Odeszłam po cichu. Choć chciałam głośno.
Wybudziłam 3 zainteresowanych.
Od wniosku o separację poza starszymi nie odezwał sie do mnie nikt ze zboru.
Na szczęście miałam grupę przyjaciół poza zborem.
Po moich publikacjach zdjęć świątecznych na fb - 2 z braci usuneło mnie z FB.
Dziś po wszystkim co sie działo moje dzieci nie chcą nawet słyszeć o SJ.
Żadno.
A kiedy synowie opowiadają mi, że ciocia Ania mówiła, że mama i tak umrze w Armagedonie, to mnie skręca. Bo te słowa miały dodać otuchy moim dzieciom, kiedy tata nie chciał ich oddać mimo, że taką mamy umowę na opiekę nad nimi. To co dzieci chciały nie było istotne, to co te słowa znaczyły dla dzieci nie miało znaczenia. Mama jest zła bo nie chodzi na zebrania...
Tak oto zakończyła sie moja przygoda po 14 latach w szeregach SJ - a może ja nigdy nie byłam SJ ?