Kiedyś to nawet zeszyt miałem i notowałem sobie tego rodzaju rzeczy - jakoś szybciej zebrania i zgromadzenia upływały. Zeszytu nie ma, parę rzeczy pamiętam do dzisiaj:
1) Sytuacja sprzed mniej wiecej 10 lat. Akurat w PL przy władzy 3 muszkieterowie: Kaczyński z PIS, Lepper z SO, Roman Giertych z LPR.
Omawiany temat na zebraniu dotyczy dzieła stwórczego. Jedna gorliwa siostra zaczyna mowić i w pewnej chwili przytacza słowa prof. Macieja Giertycha. W ciagu minuty podkreśla, ze to autorytet, ze nawet wykształceni ludzie potwierdzają wersje z Biblii. Brat prowadzący w końcu odzyskuje głos i próbuje przerwać:
- Siostro, nie chcemy sie powoływać na świeckie źrodła, tym bardziej na takie ktore dzisiaj sa takie kontrowersyjne. Ponadto...
- Ależ bracie! - siostra gorliwa niemal wyrywa mikrofon porządkowemu i niemal krzyczy: To z naszej książki Stwarzanie! - i dumnie unosi przyniesiona z domu lekturę dodatkowa.
Na Sali konsternacja, lekki szmerek, pojedyncze podśmieszki.
- No to przejdźmy do następnego - po chwili wydukał juz czerwony prowadzący
2) Czasy zebrań w domach. Nie pametam już jaka książka była na tapecie, ale był to okres spotkań, gdzie przez całą godzinę trzeba było omówić z 7-9 akapitów. Byli prowadzący sztucznie wydłużający czas - czytanie wszystkich wersetów (nawet tych zacytowanych
), omówienie treści z poprzedniego tygodnia i zahaczenie o pokarm z następnego. Masakra. Kolejne zebranie i znów 8 akapitów w tym jeden podwójny. Głównego prowadzącego nie ma, zebranie prowadzi sługa pomocniczy, lat 50-parę, który do zebrań miał taki stosunek, że są ważne, ale są...rzeczy ważniejsze. Ogólnie lubiany i mający opinię, że przymykał oko na pewne rzeczy - stąd pewnie przez naście lat był tylko sługą, a nie starszym. W każdym razie rozpoczyna się zebranie i na wstępie komunikat: 'Siostry, bracia, dzisiaj mamy do omówieni 8 akapitów, więc nie będziemy na siłe przedłużać zebrania, poza tym o 19:00 zaczyna się Grand Prix na żużlu. Do akapitu pierwszego...'.
Faktycznie - zebranie trwało trochę ponad 20 minut, 2 minuty po modlitwie prowadzący i gospodarz włączył TV i zaczął ogladać transmisję. To było jedno z moich ulubionych zebrań
3) Okres wakacyjny. Sala wypełniona w 40%, wakacyjna atmosfera. Gorąco, bardzo gorąco. Zebranie w środku dnia - żar leje się z nieba. Nikt nie ma marynarki, prawie nikt nie ma krawata. Wykładowca nie dojechał - trzeba zaczynać Strażnicę. Na podium wchodzi rozpoczynający zebranie - koszula, krawat, marynarka, czarna marynarka, zgodnie z zaleceniami zapięta. Po pieśni ma się rozpocząć studium, a w świetle hologenów widać jak pot spływa już po czole prowadzącego. Nagle zgłasza się siostra - wesoła 60tka o dobrym sercu, mówiąca szybciej niż myśląca
- Tak, siostro? - zapytał zdziwiony prowadzący.
- Bracie, zdejm no tą marynarkę, bo na Sali to nikogo obcego nie ma, goroco jest, a my to zrozumiemy - oznajmiła.
Moment zawahania u brata, po chwili tylko usmiech i uffff:
- Dziękuję siostro - zdjął i przeprowadził zebranie.
Z tego co pamiętam Jehowa nie poradził go piorunem ni trądem.
4) Znów Straznica i wykład. Prowadzacy Staznice wchodzi na podium i zapowiada pieśń. Zapowiada, prosi o powstanie. Znów powtarza nr pieśni - ciagle nie ma muzyki. Ludzie wertują śpiewniki. DJ nerwowo zmienia płyty i patrzy raz jeszcze w rozpiskę. W koncu ludzie odspiewali pieśń. Wprowadzenie artykułu w kilku zdaniach i akapit pierwszy - lektor zdezorientowany, przerzucający strony. Prowadzący w końcu prosi o czytanie, na co lektor mówi pół do mikrofonu, pół do prowadzącego:
- Andrzej, to chyba nie ten artykuł.
Andrzej brat (sympatyczny człowiek, jeden z lepszych wirtuozów z którymi kopałem w piłkę) zbladł, żeby po chwili zrobić się czerwonym, bo zdał sobie sprawę, że to on się pomylił w pieśni i w tygodniach. Po chwili odzyskał świadomość i powiedział:
- Arku, to Ty czytaj to co trzeba, braci i siostry proszę o zgłaszanie się, ja nie będę zbytnio się wtracał i jakoś dotrwamy do końca
5) Lata 90te - zebrania szkoły i służby dzielone na dwie klasy. Jedna klasa na sali głównej, pozostali w mniejszej salce. W mniej licznej grupie szkołe prowadził brat Janusz - pamiętam go jak wielkiego człowieka (w sensie chyba był po prostu dosyć postawny) z szumiastym wąsem i tubalnym głosem. Dla dzieciaków biegajacych po Sali - prawdziwy postrach: potrafił jednego z drugim delikwentem wziąć za kołnierzyki i odprowadzić do rodziców. Po latach okazało się, że to kapitalny człowiek, robiący doskonałe nalewki i taki, który swoje też w życiu przeszedł. Zebranie szkoły polegało na tym, że punkt nr 2 - po wykładzie instrukcyjnym i szczególach - składał się najcześcniej z postawienienia pytania na początku, odczytania dłuższego fragmentu i przytoczenia wersetów na odpowiedź z początku. Ten przywilej przypadł jednemu z moich rówieśnikow. Wywołany w końcu do przedstawienia punktu mój kolega prawie nie rozbeczał się, zdązył tylko wyjąkować:
- Wujek, ja przygotowałem to co ma być za tydzień...
- No to za problem? - zapytał prowadzący nie widząc problemu - Dawaj to co masz, a osoba, która ma za tydzień powie Twoje.
No i można było bez procedur, modlitw i listów sobie poradzić
6) Z serii krótkie:
Zamiast '...spędza sen z powiek' mówca powiedział '...spędza seks z powiek',
- 'Otwórzmy list do Galotów',
- 'Dzieci to niewinne ofiary małżeństwa',
- Pytanie do akapitu: "Dlaczego Jehowa nie da się z siebie naśmiewać?", Odpowiedź: "Bo Jehowa nie ma poczucia humoru".
- Klasyk: Odśpiewajmy pieśń pt. "U Boga kłamstwo jest niemozlwie', a jeśli to możliwe to powstanmy. I wszyscy wstali.
- Odspiewajmy pieśń stosetną. Głos z Sali: 'Którą, bracie?". 'Jeden i dwa zera' - odpowiedź z podium.
- Pytanie 'na ochotnika' do 4latka do ostatniego akapitu zamiast 'Czego nauczyłeś się z dzisiejszego artykułu?' brzmiało 'Co ci się najbardziej podobało na zebraniu?'. Odpowiedź dziecka: "Ciocia Ewa'
(Ciocia Ewa, a właściwie Ewa to podobała sie nie tylko dzieciom
)
- Przełom XX/XXI. Wchodzące telefony komórkowego. Jak najszybciej i najskuteczniej wyłączyć niewyciszone ustrojstwo? Wersja na ciocię Basię: grzebać 10 sekund w torebce, nie znaleźć i tak telefonu, ścisnąć torebkę pod pachę i niemal wybiec z Sali licząc na to, że nikt nie zwróci uwagi. Wersja na wujka Marka prowadzącego akurat szkołę: "Bracia, nie zwracajcie uwagi na ten telefon, bo on i tak będzie dzwonił, bo to mój, zapomnialem wyciszyć, a nie mam teraz - jak widzicie - jak go wyłączyć".
- Zamiast: 'o jak się cieszymy, że dzisiaj będziemy mogli wysłuchać wykładu' na 'o jak się cieszymy, że nie przyjechał dzisiaj mówca'.
- "Siostro, może pójdziemy do slużby?" - brat do ładnej siostry, "Ze mna?" - odpowiedź. "No tak. Trzeba troche popukać' (w domyśle: do drzwi
).
- Zona do męża po zebraniu: 'Andrzej, a kiedy Ty wymienisz zarówkę w przedpokoju?" Maż: 'Ale po co? Niedługo to Jehowa wymieni cały świat'.
- "...a do modlitwę koncową przeczyta brat...'
- "Datki w naszym zborze w tym miesiącu to 154,34 zł, a potrzeby są co najmniej 5x krotnie wyższe. Ocenę wystawcie (zamiast: wystawmy) sobie sami.
7) Zebranie szkoły po zmianach - tzn. po każdym punkcie prowadzący przez ok. minutę miał się skupić na pozytywach. Akurat czas wakacyjny i jakoś się złożyło, że byłem w górach. Jako przykładny SJ poszedlem na zebranie, bo to też wtedy była atrakcja (SIC!) zobaczyć jak jest prowadzone zebranie w innym zborze. Po punkcie wyszedł prowadzący i powiedział:
- Oj, dobrze godoliście, dobrze. Nostepno!
8) Do zboru przyjechał mówca z mniejszej miejscowości. Zaczał wykład i jak się okazało miał wielki zapał i mówił z wielkim przekonaniem. Niestety - maskował tym braki w wykształceniu. Skończylo się tym, ze mikrofon miał prawie wyciszony, bo cały wykład niemal wykrzyczał, a zakończył go takim zdaniem: "Teraz może być pewni, że Jehowa nas uratuje, na potwierdzenie tego dał trzy dary: Słowo Boże, Pismo Swięte i Biblię!".
9) Może nie z zebrania, ale historia z wyjazdu na terenu oddalone. Zbiórka przed wyjazdem. Organizotorami wyjazdu dwóch bliżniaków - symaptycznych i nieco zakreconych ludzi. Wszyscy się zbierają, rozdzielają po samochodach, chociaż nikt nie wie dokąd jedziemy, jaki przydział terenu, czy wszyscy przyszli. Bracia zamiast trochę chociaz się zainteresować i wziąć odpowiedzialność mieli kompletnie spoko humor. Jedna siostra w końcu nie wytrzymała i zapytała: "Bracia, a czy wy wszystko macie co potrzebne, zeby jechac?". "Oczywiscie, siostro" - zabrzmiała odpowiedź - "Grill i węgiel są w bagażniku, kiełbaski kupimy na miejscu" - odpowiedzieli zupełnie serio.
10) Jeden z tych blizniakow mial zalatwic krzesla z okolicznej spoldzielni mieszkaniowej na Pamiatkę. Pamiatka w srode, zebranie szkoly i sluzby we wtorek. Sprawy lokalne. Oglaszal brat mowiacy monotonnie i kompletnie bez emocji:
- ...sprzątanie grupa nr 4, zbiorka w sobotę na 10, w niedziele po zebraniu. Jutro mamy Pamiatke, jednak brat, ktory mial załatwić krzesła, brat X, ich nie załatwił, więc każdy jest proszony o przyniesienie czegoś z domu. Do następnego punktu...'.
Wszystkie oczy zwrócone na brata X, który zrobił się czerwony co świadczyło, że rzeczywiście nie ogarnął tematu. Pamiątka się odbyła, krzesła dojechały godzinę przed - nie wiem skąd.
EDYTA:
Jeszcze mi się coś przypomniało.
11) W zborze mieliśmy Wojtka. Wojtuś jak dla mnie to już się urodził stary, z lakierkach i z teczuszką. Typ człowieka, który chciał wszystko robić dobrze, znać się na wszystkim i uchodzić za poważnego i dorosłego. Generalnie ciężki gość, ale dający okazję do tego, żeby trochę się niego pośmiać. Wojtek miał dyżur zza konsoletą. Wpadł chwilę spóźniony (pewnie jak zawsze z jakichś odwiedziń lub 'zatrzymały go bardzo ważne obowiązki teokratyczne' - jak miał zwyczaj mówić) i był dosłownie 'za dwie'. Przyszło nam do głowy, żeby wykorzystać tę okazję. "Która pieśń, która pieśń?" - niemal płakał. "Spokojnie - 188, już się za Ciebie dowiedzieliśmy'. Wojtuś już ogarnął sytuację, więc poczuł się lepiej - nastawił pieśń akurat w momencie, kiedy to zza mównicę wchodził wprowadzający. 'I otwórzmy pieśń '88'' - padło.
.
Po zebraniu Wojtkowi mówiliśmy, że usłyszał dobrze tylko końcówkę nr pieśni.
12) Ten sam Wojtuś, ośrodek pionierski. Po 3 dniach trzeba było zrobić jakieś pranie. Dziwne było to, że wszystkim schło po jednej nocy, a Wojtuś co przychodził i macał skarpetki - ciągle wilgotne i wilgotne. Bladym świtem ktoś z paczki wstawał, wymykał się z namiotu i namaczał Wojtusiowi skarpetki w wodzie. Wojtuś po 3 dniach zorientował się, że ktoś mu pod górkę robi i wieszał pranie w swoim namiocie.
13) Kolega, którego znam od niemal zawsze nie jest i nie był SJ. Madry i fajny facet - taki do pogadania o wszystkim. Jezdzil z nami czasem na zgromadzenie, wpadł Pamiątkę. Zwrócił uwagę na jedna z siostr i próbował coś wyrzeźbic mimo róznic w wierze. Po paru miesiacach w koncu trafil na ojca tejze dziewczyny. Na poczatku kurtuazyjna rozmowa, w koncu padlo pytanie kluczone:
- Czy ty jestes zainteresowanym albo sympatykiem? - zapytał ojciec.
- Oczywiście! - powiedział bez wahania kolega.
- A to dobrze, dobrze, bardzo dobrze - usmiechnal sie ojciec.
Dopiero później wyjasniłem koledze, ze ojciec mial mysli najpewniej to, czy on jest zainteresowanym/symaptykiem religia SJ, a nie dziewczyna