Moja „przygoda” ze ŚJ zaczęła się mniej więcej kiedy miałem 15 lat. Z nudów czy może z innych powodów sięgnąłem pewnego dnia po któryś z numerów „Strażnicy” lub „Przebudźcie się” znalezionych na półce z książkami. Nadmienię tutaj że odkąd posiadłem sztukę czytania, pochłaniałem w ilościach ogromnych książki i różnego rodzaju czasopisma. Może to właśnie chęć przeczytania czegoś nowego spowodowała że po owe czasopismo sięgnąłem
Numery „Strażnic” i „Przebudźcie się” znalazły się w moim domu nieprzypadkowo. Przez jakiś czas usiłowano z moimi rodzicami prowadzić tzw. studium biblijne. Jednak charakter mojego ojca oraz wątpliwości mojej mamy sprawiły że studium to zostało na ich prośbę przerwane. Działo się to kiedy miałem 8-10 lat, zatem w tym czasie kompletnie nie interesowałem się tym, że moich rodziców odwiedzają ŚJ. Nie bardzo nawet wiedziałem kim są ludzie którzy do nas przychodzą.
Aż nadszedł dzień o którym wspomniałem na początku mojej historii.
Po pierwszym pobieżnym przejrzeniu zainteresował mnie jeden z artykułów. Przeczytałem. Potem następny i następny. W przeciągu paru dni miałem już za sobą cały zapas świerszczyków znalezionych w domu oraz książkę „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na Ziemi” na podstawie której prowadzono wtedy studium z zainteresowanymi.
Kolejne kilka dni to „Mój zbiór opowieści biblijnych” i „Jak powstało życie (…)”. Oczywiście wiele wersetów sprawdziłem w Biblii którą posiadał mój ojciec. Była to tzw. Biblia Gdańska.
Nigdy nie byłem specjalnie religijny, będąc jednak niepełnoletni musiałem godzić się na ciąganie mnie do kościoła przez rodziców i bardzo gorliwą babcię. Kiedy miałem już wystarczająco dużo lat moi rodzice stwierdzili że do kościoła mogę chodzić sam. Oni prowadząc firmę w specyficznej branży nie zawsze mogli lub chcieli w niedzielę iść do kościoła. Chodziłem więc sam, z tym że nie do kościoła tylko do kina które znajdowało się 100 metrów dalej niż kościół
.
Moja niechęć do brania udziału w religijnych ceremoniach wynikała z tego że w kółko maglowano tam to samo. Jedynie podczas świąt Bożego Narodzenia przejawiałem zwiększoną aktywność religijną, co u kilku-kilkunastoletniego dziecka jest raczej rzeczą normalną. Toż to czas otrzymywania prezentów.
Jednak treści zawarte w literaturze ŚJ wywarły na mnie dziwny skutek. Być może czaiła się gdzieś głęboko we mnie chęć poznania Boga lub innej siły sprawczej naszego istnienia. Jako piętnastolatek nie miałem zbyt dużego materiału porównawczego w tym względzie. Może dlatego wizja Raju pokazanego w literaturze ŚJ, wizja wzajemnej miłości, szacunku i „prawdziwego wielbienia” zrobiła na mnie takie wrażenie. Stwierdziłem: Bóg istnieje. Znalazłem prawdę!
Potem sprawy potoczyły się już szybko. Najpierw w tajemnicy przed wszystkimi zacząłem brać literaturę od głoszących na ulicy ŚJ.
Kiedy już odważyłem się powiedzieć rodzicom o moich zainteresowaniach o dziwo sami zaproponowali żeby zaprosić ŚJ do domu. Tak zaczęło się studium ze mną, z rodzicami oraz młodszym rodzeństwem. W rezultacie cała moja rodzina przyjęła „symbol”. Pominę tutaj to co działo się pomiędzy rozpoczęciem studium a „symbolem” gdyż były to standardowe rzeczy. Głoszenie, zebrania, ośrodki pionierskie itp. Większości osób na tym forum są to rzeczy doskonale znane.
W związku z tym że moi rodzice nie zrezygnowali z prowadzonej działalności która była delikatnie mówiąc niezgodna z wytycznymi „niewolnika” zaczęły się dyskretne naciski ze strony starszych o zmianę rodzaju pracy. Mój ojciec jednak stanowczo stwierdził że nie zmieni profilu firmy z dnia na dzień ani miesiąca na miesiąc. Chyba nikt z nas tak naprawdę nie był pewny czy Jehowa się o nas zatroszczy
. Sytuacja stała się patowa. Z jednej strony byliśmy bardzo gorliwi w służbie a z drugiej strony robiliśmy coś co nie było ogólnie akceptowane wśród ŚJ. (co to było napiszę później
).
W tym miejscu trzeba powiedzieć że międzyczasie rozpoczęła się budowa „filii” Sali Królestwa dla tzw. grupy na oddaleniu. Moi rodzice bardzo hojnie wspierali finansowo to przedsięwzięcie. Pomagaliśmy także fizycznie przy budowie.
Nie pamiętam jaki czas trwała ta dziwna sytuacja. Z pewnością długo.
Kiedy miałem już 20 lat+ odezwały się we mnie męskie instynkty
. Z racji tego że dostęp do płci przeciwnej miałem nieograniczony (o tym też później) zacząłem korzystać coraz bardziej z uciech „świata”. Z biegiem czasu robiłem to coraz mniej dyskretnie. Pogłębiając swoją wiedzę (wciąż dużo czytałem) zacząłem mieć pierwsze wątpliwości. Połączenie dobrej zabawy ze światusami (wśród nich było wielu inteligentnych i oczytanych ludzi) i przyswajana wiedza o ŚJ ze źródeł zewnętrznych spowodowała że zacząłem zadawać trudne pytania. Na początku odpowiedzi były w miarę spokojne. Oczywiście w stylu „niewolnik wie najlepiej”. Na moje uwagi co do tego że na przestrzeni lat zmieniały się nauki organizacji słyszałem wciąż tą samą bzdurę o coraz jaśniejszym świetle. Kiedy powiedziałem że jak wstaje dzień i wschodzi Słońce to dostrzegam coraz więcej szczegółów, a „światło niewolnika” powoduję że co chwile widzę coś zupełnie innego - dostałem pierwsze ostrzeżenie. Brak logicznych odpowiedz na kolejne pytania (zadawał je również mój ojciec) oraz jawne sprzeczności nauk organizacji z Biblią oraz faktami naukowymi i historycznymi spowodowało że chodziliśmy na zebrania coraz rzadziej aż w końcu przestaliśmy chodzić zupełnie.
Powoli rozluźniały się także nasze kontakty towarzyskie z członkami zboru.
Międzyczasie zaczęły wychodzić na światło dzienne różne grzeszki braci i sióstr w zborze takie jaka pijaństwo, zdrady małżeńskie, przekręty finansowe. Poleciało kilka głów
. My jednak wciąż formalnie należeliśmy do organizacji.
Poważniejsze problemy zaczęły się dopiero kiedy do naszego zbory przybyli nowi starsi. Kiedy „odkryli” czym zajmuje się zawodowo nasza rodzina przeprowadzono z nami kilka rozmów. Na jednej z nich starszy zażądał nawet żebym mu udostępnił swój komputer w celu sprawdznia jakie treści przeglądam. Wyśmiałem go tylko igrzecznie wyprosiłem z pokoju. Byliśmy wtedy już świadomi że nie chcemy dalej trwać w tej organizacji. W związku z tym że mnie i rodzeństwa najczęściej nie było w domu to kolejne rozmowy prowadzone były głownie z rodzicami. Skończyło się to wkrótce ich wykluczeniem. Starsi ciągle usiłowali „złapać” zarówno mnie jak i moje rodzeństwo albo w domu albo telefonicznie. Jednak po wielu nieudanych próbach musieli odpuścić. W tym czasie popełniłem pewien grzech za który to w zasadzie zawsze jest się wykluczanym. Postępek ten szybko wyszedł na jaw. Mniej więcej po dziewięciu miesiącach od jego popełnienia
. Jednak był już to czas kiedy tzw. grupa na oddaleniu stopniała do 3-4 osób i każda osoba była na wagę złota. Powołano jednak komitet w mojej sprawie na którym to jakimś cudem się znalazłem. (przydybali mnie kiedyś w domu
i „zaprosili”). Mimo powagi sprawy dostałem tylko ostrzeżenie
.
Grupa na oddaleniu po kilku miesiącach przestała kompletnie istnieć a budynek który na ten cel powstał i w który włożyliśmy tak wiele środków i pracy został sprzedany prywatnej osobie.
Czas w którym nasza rodzina była w organizacji odszedł w niepamięć w naszych umysłach. Wreszcie mogliśmy robić to co zawsze lubiliśmy czyli podróżować. To o wiele cenniejsze niż pranie mózgów któremu nas poddawano.
Teraz z perspektywy czasu widzę jak wiele straciłem przez te lata. Widzę jak bardzo organizacja ograniczała moją wolność zarówno umysłową jak też w pewnym względzie fizyczną. Wielokrotnie dawano mi do zrozumienia że zamiast wylegiwać się tydzień na ciepłej plaży w jakimś egzotycznym miejscu lepiej poświęcić ten czas na głoszenie. Standardowy argument: „W Raju na wszystko będziesz miał czas.” Tylko że ów Raj nie nadchodził a wizja jego nadejścia stawała się coraz mniej realna.
Nigdy nie wysłałem listu do zboru o odłączeniu się. Muszę to jednak kiedyś zrobić. Jeszcze 3 lata temu mój dom rodzinny odwiedzili starsi z zamiarem zaproszenia mnie i mojego rodzeństwa na „Pamiątkę” Nie zastali nas jednak i chyba dali spokój.
Ja też już nigdy więcej nie związałem się z żadną religią. Po przeczytaniu kolejnego mnóstwa książek moje poglądy chyba na dobre się już ukształtowały i zostałem agnostykiem. Poznałem też wspaniałą kobietę która jest teraz moją żoną. I tu niespodzianka: Wywodzi się ona z rodziny która należy do Badaczy Pisma Świętego
. Na szczęście moja żona jest religijnie neutralna i w wielu kwestiach popiera moje poglądy. Od kilku lat mieszkam w USA gdzie „światło niewolnika” świeci najjaśniej
. Nie miałem styczności jednak tutaj z nikim kto jest ŚJ. Do naszego domu zapukali chyba tylko dwa razy. Moja żona grzecznie ale stanowczo ich odprawiła,
Na koniec tej historii chciałbym powiedzieć że wielu ŚJ których poznałem jest nimi ze szczerego serca. Są gorliwi w tym co robią i naprawdę w to wierzą. Myślę że jest to poniekąd wynikiem ich nieświadomości tego w czym tkwią. Są jednak tylko pionkami w działaniach korporacji. Trudne jest wybudzenie tych ludzi bo organizacja – jak wszyscy wiemy – ma wiele skutecznych sposobów aby do tego nie dopuścić. Mam jednak nadzieję że i oni kiedyś się obudzą. Szczerze im tego życzę.
Tak oto wygląda w skrócie moja historia. Gdybym chciał opisać wszystkie przypadki związane z moją przynależnością do organizacji musiałbym napisać obszerną książkę. Któż wie…może kiedyś to nastąpi.
Obiecałem na początku tej historii że wyjawię czym zajmowali się moi rodzice. Otóż mieli dwie bardzo dobrze prosperujące dyskoteki. Stąd też pieniądze na hojne wspieranie budowy Sali Królestwa oraz datki na inne cele.
To tyle. Pozdrawiam wszystkich serdecznie i dziękuje za przeczytanie mojej historii.