Od 4go roku życia wychowywałam się w Prawdzie. Mama ŚJ, ojciec katolik, nie wierzący, nie praktykujący.
Wiadomo jak wygląda życie dziecka wychowywanego w "prawdzie", ciągła presja, straszenie armagedonem i "Bóg widzi". Za dużo by opowiadać szczegółowo, jak bardzo zostałam skrzywdzona w życiu... nie dość, że "prawda", to jeszcze byłam molestowana przez kolegów, przeszłam kilka prób gwałtu i gwałtów, dwa razy próbowałam się zabić - i przeżyłam...(tak ogólem w czasie mojego życia).
W wieku 16 lat mój ówczesny chłopak ŚJ(11 lat starszy) szantażował mnie, bym tylko " poszła z nim do łóżka" , nie krępował się i mówił wprost. Byłam tak oburzona w sobie, że stwierdziłam, że koniec z tymi Świadkami i idę spróbować świata.
No i spróbowałam. Zaczęła się muzyka, znajomi, spotkania, alkohol, ucieczki z domu...w wieku 17 lat matka wyrzuciła mnie z domu, bo zaszłam w ciążę...to się wyporowadziłam.
Mieszkałam z chłopakiem, strasznym przeciwnikiem Świadków. Ja mimo wszystko jakieś potrzeby duchowe miałam, wciąż myślałam o Bogu, ale ciężko było się modlić, bo żyłam w grzechu.
W wieku 18 lat uciekłam od niego z dzieckiem, zaczęłam nowe życie w domu mojej siostry i szwagra(ŚJ). Zaczęłam chodzić na zebrania, studiować teokratyczne książki(Wiemy, że ciężko to nazwać studium Biblii). W wieku 19 lat wzięłam chrzest, bo nie znalazłam wtedy innej prawdziwszej religii.
W wieku 20 lat wyszłam za mąż za ŚJ, był to fajny brat, starszy ode mnie, dobry syn, rodzony brat, uczciwy, pomocny, więcej robił niż gadał.
Zaraz po ślubie zaczęły się plotki na nasz temat, moja opinia poszła w błoto, a on mu wmawiano, że nasza córka nie jest jego i namawiano do rozwodu.
Traciłam do tego nerwy i siły, zaczęłam bać się chodzić na zebrania, nabawiałam się stanów lękowych- niesmak pozostał mimo późniejszej zmiany zboru.
Bracia Starsi bardzo naciskali, by mąż więcej uczęszczał do służby, bo wtedy mógłby mieć przywileje i powrócić do RKB(z którego wyrzucili go,bo nie miał 10 h w służbie miesięcznie), naciskali, że to on musi przewodzić w domu, być głową rodziny...a dodatkowo on niezbyt palił się do zmian. Wszystko mnie przerastało i miałam już serdecznie dość. Chciałam się z nim rozwieść...ale opanowałam się i postanowiłam, że czynniki duchowe nie będą mną kierowały, bo w końcu wiele par żyje w świecie i są szczęśliwi. ZAczęłam na nowo budować małżeństwo, bardziej po ludzku, inaczej patrzeć na męża.
Wspólnie przestaliśmy chodzić na zebrania w czerwcu 2016 roku, gdy poznałam prawdę o prawdzie i zaczęłam czytac Biblię oraz artykuły z jw org. Dokładna analiza wykazywała, że sami sobie zaprzeczają.
układało się nam fajnie, mimo różnych problemów. (Nie będę tłumaczyć dlaczego, ale obecnie nasze małżeństwo wisi na włosku).
Na obecną chwilę, ja staram się być wierząca i szukająca, mój mąż nie.
Widzę, że on został troszkę bardziej uszkodzony przez organizację, był w prawdzie od urodzenia i 10 lat po chrzcie. Dlaczego bardziej uszkodzony? Bo nie potrafi się odnaleźć poza organizacją - brak przyjaciół, kolegów, zainteresowań. Do tego kilka skrzywień z dzieciństwa.
Ja po tym wszystkim zdecydowałam się na leczenie, biorę leki, czekam na terapię i staram się być normalnym człowiekiem
To tak w skrócie
pozdrawiam