Witajcie, to znowu ja.
Zauważyłam, że oprócz ex świadków, sporo tu zwykłych świadków, katolików i ludzi 'wszelkiego pokroju'. Zauważyłam, że dużo osób spośród was uważa, że różnice religijne są często nie do pogodzenia i prędzej czy później dochodzi do rozłamu znajomości/przyjaźni/miłości. A po wyjściu z organizacji pozostaje pustka i brak perspektyw na dalsze życie.
Otóż nie.
Opowiem Wam swoją historię przyjaźni, która trwa już 20 lat, mimo różnic religijnych.
Poznaliśmy się za dzieciaka na podwórku, lubiłyśmy się razem bawić, w podstawówce chodziłyśmy do innych klas, ale poza szkołą byłyśmy nierozłączne. Ja byłam świadkiem, a nazwijmy ją A. katolikiem.
Ja chodziłam na zebrania, głosiłam, nie obchodziłam urodzin, świąt a A. była z ortodoksyjnej rodziny katolików w której obchodziło się ścisły post [nawet w każdy piątek], msza cotygodniowa obowiązkowo, oprócz tego wszelkiego rodzaju różańce, gorzkie żale, brat ministrant[dalej nim jest nawet po 20 latach, nie wiem jak to się teraz fachowo nazywa], no i oczywiście spotkania oazy.
Kiedy zaczęłyśmy dorastać i nauczyłyśmy się bronić swoich poglądów często się kłóciłyśmy z powodu różnic poglądowych. Ja próbowałam ją przekonać, że moja religia jest jedyną prawdziwą, ona oczywiście mi na to, że brednie gadam, bo Bóg jest Trójcą. Nasi rodzice byli sceptycznie nastawieni do naszej relacji - moi, no bo przyjaźnie się ze światusem, jej, no bo jestem z jehowych.
A my twardo i uparcie chciałyśmy się przyjaźnić. Nauczyłyśmy się bez emocji opowiadać o swoich religiach, porównywać, wyjaśniać, argumentować, co nam się podoba, a co nie. Ku przerażeniu rodziców nauczyłyśmy się szanować własne poglądy i przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Byłyśmy lojalnymi przyjaciółkami, nigdy nie pokłóciłyśmy się o coś innego niż poglądy religijne, w odróżnieniu do naszych koleżanek, które średnio co miesiąc zrywały swoje przyjaźnie. Nas dzieliła istotna różnica światopoglądowa i nie zajmowałyśmy się pierdołami.
Ja pamiętam o jej wszystkich świętach, nie ciągnęłam jej na imprezy w wielki post, ona co roku robiła mi prezent na urodziny, bo ona je obchodzi. Raz mnie zapisała w liceum na konkurs wiedzy biblijnej. Przekonała mnie tym, że nie pójdę na znienawidzony przedmiot. Wiecie co? Wygrałam. To był etap szkolny, katechetka w szoku, dyrekcja też. Telefon do Kurii, co by to zrobić ze mną, konkurs przecież diecezjalny. Niestety biskup się nie zgodził, co wciąż jest dla mnie smutne. Ale dyrektorka szkoły kupiła mi nagrodę na pocieszenie za wygrany etap szkolny
I tak sobie żyjemy do tej pory w przyjaźni, jeszcze kiedy byłam świadkiem, wiedziałam, że będę w przyszłości jej świadkową na ślubie kościelnym choćby nie wiem co. Nawet rozmawiałyśmy o tym z księdzem z jej parafii, nie ma przeciwwskazań [akurat ślub w przyszłym roku:)]
Nie wiem czy starsi wiedzieli o naszej przyjaźni, szczerze mało mnie to interesowało. Nasi rodzice z biegiem lat się zaprzyjaźnili, czasem umawiają się na grilla. Jej rodzice bawili się na moim ślubie, są moimi trzecimi rodzicami
Nawet kiedy A. wyprowadziła się do wojewódzkiego miasta na studia ja czasem wpadam do jej mamy na herbatę.
Oczywiście A. obserwowała wszystkie moje zmagania związane z wyjściem z organizacji. Z szacunku do mnie nie mówiła o niej źle, wspierała mnie jak umiała, choć z jej ust nigdy nie padło stwierdzenie 'dobrze robisz'. Nie. To była moja wiara i ona wiedziała, że pewnych granic, nawet jako moja przyjaciółka, przekraczać jej nie wolno. Myślę, że w tym tkwi sedno przyjaźni osób z różnym wyznaniem. Kiedy jest wzajemny szacunek, nie trzeba ustępować i 'przechodzić' do religii osoby, na której nam zależy. Dotyczy to też związku. Dzięki kompromisom, jakie przez lata wypracowałyśmy z A., wiedziałam jak stworzyć intymną relację z moim obecnym mężem, który również nie jest, nie był i nigdy nie chciał być świadkiem. A dzięki godzinnym rozmowom z A. i szukaniem argumentów, wiedziałam jak rozmawiać ze starszymi, którzy obawiali się o moje zdrowie duchowe, kiedy dumnie jako nastolatka trzymałam za rękę mojego lubego.
Wspaniałą mam przyjaciółkę. Dzięki niej nie dałam się nigdy zastraszyć organizacji i łatwiej mi było opuścić świadków.
Chciałam Wam to opowiedzieć również z tego powodu, bo często zastanawiacie się jak wygląda życie po wyjściu z organizacji. Toczy się powoli; z czasem przyzwyczajacie się, że macie 2 wieczory więcej i sobotni ranek do własnej dyspozycji w tygodniu. Może warto je wykorzystać na rozwijanie skrywanych pasji i własnych zainteresowań. Może zawsze lubiliście pływać, ale w organizacji nigdy nie było na to czasu. Teraz macie. Z czasem poznacie wartościowych ludzi, z którymi się zaprzyjaźnicie i którzy nie opuszczą Was, kiedy postanowicie mieć inne zdanie. Którzy nie będą wykorzystywać waszych słabości, by mówić wam, jak powinniście żyć.
Ja po wyjściu nie zaczęłam chodzić z A. do Kościoła, ani z nikim innym gdzie indziej. Właściwie zastanawiam się teraz w co wierze, ale tylko czasem, kiedy po drugiej butelce wina, A. zaczyna się ze mną droczyć, kim ja teraz jestem. Przestałam żyć jak świadek jehowy, ale nie utraciłam świadomości życia. Mam czas na hobby, mam czas dla rodziny, mogę bez obaw wyjść na piwo z kolegami z pracy. Nie rozpiłam się, nie palę papierosów, nie puszczam się, piekło mnie nie pochłonęło, armagedon nie doścignął. Ale Przestałam mieć wyrzuty sumienia, że może robię coś, czego nie powinnam, że może mam trochę za krótką spódniczkę, chociaż wyglądam w niej jak milion dolarów. Przestałam się bać życia.
Żyję.
Mam cudownego męża i jeszcze lepszą przyjaciółkę, których nigdy nie mogłabym poznać, jeśli kurczowo trzymałabym się wytycznych organizacji.