Artem obrzucił uważnym spojrzeniem wagon, ale nie dostrzegł w nim
innych form życia, oprócz nich samych i kucharza. Znów pochylił się nad
miską i wydał tylko sceptyczny pomruk.
Wbrew jego oczekiwaniom, jego niezgoda wcale nie zmartwiła brata
Timofieja. Przeciwnie, wyraźnie się ożywił, i jego różowe policzki rozpalił
czupurny, bojowy rumieniec.
– Jeśli to nie przekonuje cię o Jego istnieniu – ciągnął energicznie brat
Timofiej – to pomyśl o czymś innym. Przecież jeśli w tym świecie nie
przejawia się Boska wola, to znaczy… – jego głos urwał się, jakby ze
strachu, i dopiero po długiej chwili, podczas której Artem kompletnie stracił
apetyt, zakończył: – Przecież to znaczy, że ludzie są pozostawieni sami
sobie, i w naszym istnieniu nie ma żadnego sensu, i nie ma żadnego
powodu, by je przedłużać… To znaczy, że jesteśmy całkiem sami, i nie ma
komu się o nas troszczyć. To znaczy, że jesteśmy pogrążeni w chaosie, i nie
ma najmniejszej nadziei na światło w końcu tunelu… W takim świecie
życie jest straszne. W takim świecie żyć się nie da.
Artem nic mu nie odpowiedział, ale te słowa skłoniły go do zadumy. Do
tej pory widział swoje życie jako kompletny chaos, jako zlepek
przypadków, pozbawionych związku i sensu. I chociaż mu to ciążyło, i
pokusa, by uwierzyć w jakąkolwiek prostą prawdę, która nadałaby jego
życiu sens, była wielka, uważał to za małoduszność, i sam, przez ból i
wątpliwości, umacniał się w poglądzie, że jego życie nikomu innemu nie
jest potrzebne, że każdy powinien sam przeciwstawić się absurdowi i
chaosowi egzystencji. Zupełnie jednak nie miał ochoty kłócić się teraz z
miłym Timofiejem.
Nastąpił syty, spokojny, błogi stan, Artem czuł szczerą wdzięczność
wobec człowieka, który zabrał go, zmęczonego, głodnego, śmierdzącego,
ciepło z nim porozmawiał, a teraz go nakarmił i dał mu czyste ubranie.
Chciał mu w jakikolwiek sposób podziękować, i dlatego, kiedy ten
przywołał go do siebie obiecując zabrać go na spotkanie braci, Artem
niezwykle ochoczo poderwał się z miejsca, całym sobą pokazując, że z
największą przyjemnością pójdzie właśnie na to spotkanie, i w ogóle gdzie
tylko Timofiej będzie chciał.
Na spotkania wydzielony był sąsiedni, trzeci z kolei wagon. Cały był
wypełniony ludźmi o najróżniejszej powierzchowności, w większości
ubranych w te same kitle. Pośrodku wagonu znajdował się niewielki podest,
tak że stojący na nim człowiek wznosił się o pół metra ponad resztę, głową
dotykając prawie sufitu.
– To ważne, żebyś teraz wszystko słyszał – mentorskim tonem
powiedział do Artema brat Timofiej, delikatnie torując drogę i ciągnąc go za
sobą w najgęstszy tłum.
Fragment książki pochodzi ze strony:
http://metro2033.pl/metro2033/fragmenty/rozdzial-11.-nie-wierze./c.d.n.