Pisząc na innym wątku, zajarzyłem, że ta sprawa pasuje też tutaj. Co prawda, chodzi tylko o ulicę i to w czasie, gdy jeszcze w Polsce nie było sal królestwa, ale zebrania na niej się odbywały.
Otóż lata 60 - te i 70 –te spędziłem blisko ulicy o wdzięcznej nazwie Lubianka, która kończyła się piaskowymi ugorami o ubogiej roślinności i tam często wypasały się kozy. Był to rzeczywiście koniec miasta. Po jakimś czasie tę ulicę miejscowi zaczęli nazywać potocznie Kozim Ogonem.
Nazwa się tak przyjęła, że niektórzy myśleli, iż jest tą właściwą, często używając jej w urzędowych pismach. Było więc trochę śmiechu i zamieszania. A kto się przyczynił do tej nazwy? Mieszkająca w ostatnim domu rodzina świadków Jehowy. Głowa domu na przełomie lat 50-tych i 60-tych została nakryta przez UB na wypiekaniu „świadkowskiego chlebka” w tak zwanej „piekarni” i po odsiedzeniu wyroku nie mogła znaleźć pracy, bo w tych latach o zatrudnieniu decydował jeszcze ksiądz. Brat ten zatrudnił się z przymusu jako kominiarz, ażeby wykarmić całą rodzinę, hodowali więc kozy. A ja tam do tego Koziego Ogona dość długo chodziłem na zebrania. Wiec zostałem wpędzony w Kozi Ogon!