Myślę, że pnąc się po szczeblach duchowej kariery przy odrobinie szczęścia i znajomości członkowie CK doszli do miejsca, w którym się znajdują. Jak to w korporacji. Zawsze w końcu ktoś musi wygrać wyścig szczurów.
Kiedyś łyknęli jak pelikany ideologię WTS i są po prostu funkcyjnymi reprezentantami z zakresem czynności i pensją. Według mnie dostają kasę za czas pracy według jakiejś normy, delegacje, ubezpieczenie, pakiet zdrowotny i fundusz reprezentacyjny na gadżety, odzież, telefon, samochód służbowy itd.
Za kulisami stoi ktoś inny i ciągnie szmal. Specjaliści w różnych dziedzinach inwestują, kupują, budują, sprzedają, transferują kasę. Ja to tak widzę.
No przecież nie robią tego święte namaszczone dziadki. Podejrzewam, że oni nie potrafią nawet excela obsługiwać, nie znają się na finansach, podatkach, prawie....
Mają walnąć raz na jakiś czas przekaz duchowy na broadcastingu lub na kongresie na zadany temat, raz na jakiś czas gdzieś polecieć z duszpasterską wizytą, pokazać się tam, gdzie było właśnie tsunami lub inna klęska żywiołowa, złożyć parę podpisów, wręczyć dyplomy kursantom, itd.
Ich zadaniem jest kreować duchowość i dbać o public relations ogromnej międzynarodowej firmy.
Poniżej wklejam urocze archiwalne zdjęcie "braci króla" według wzrostu (1918r.) Szkoda, że dziś się nie fotografują w stylu "głupi, głupszy, najgłupszy".
Może obecne CK sobie zrobi fotkę według obwodu brzucha....?
Członkowie zarządu Towarzystwa Strażnica w 1918 roku, od lewej: William E. Van Amburgh, Joseph F. Rutherford, Alexander H. Macmillan, Robert J. Martin, Frederick Homer Robison, Clayton J. Woodworth, George H. Fisher, Giovanni De Cecca