Jako nastolatka chciałam sama poznać drogę do Boga,swoją drogę. Odwiedzałam wszystkie możliwe kościoły i wyznania. Próbowałam zbierać wydawaną przez nie literaturę,żeby na spokojnie zapoznać się i zastanowić,porównać z Biblią.
No i tu spotkało mnie rozczarowanie,bo "gazetek" za wiele nie było. KK zaproponował mi odpłatny katechizm i BT (za 70zł w porównaniu BW w księgarni 10zł), bezpłatnie,ale na wypożyczenie "Czy tak uczy Pismo św." zdaje się ks.Majki. Inni to prawie nic. W kiosku kupiłam "Znaki czasu" zdaje się adwentystów. I to na tyle. Ach,poszłam na lekcje religii,ale ksiądz mnie poprosił,żebym nie przychodziła. Bo odpowiadam na pytania nie tak jak powinnam i w ogóle zadaję pytania i młodzieży mieszam w głowach.
Moje poszukiwania zakończyłam jednak przy świadkach, bo mieli ciekawe czasopisma (wtedy jeszcze czarno-białe), mogłam zadawać pytania, dyskusje były ciekawe ,wiedzieli o czym mówię na temat treści Biblii. Najgorzej wypadali wtedy księża katoliccy - lata 80-te.
To był bardzo fajny czas jeszcze zakazu, zebrania w domach, ludzie szczerzy, Biblie jakie kto zdobył.
Moja mama od paru lat już było poza zborem, tato był ateistą, w szkole obowiązkowa partia i rosyjski.
Na podwórku pojawiły się narkotyki. Dla mnie kontakt z ludźmi od Biblii było ochroną.
Te gazetki,które Tomek tak obśmiewa spełniły swoją rolę. Może dziś one blado wypadają,bo rynek się wzbogacił. Ale kiedyś ludzie byli spragnieni takiej prasy. Czasy inne, no i te strażnice mocno okrojone.
Ale ja cenię wysiłek tych,co pomogli rozbudzić miłość do Słowa Bożego . Dobrze,że dziś jest większy wybór.
I większa świadomość.