Możliwość samorozwoju i kształcenia jest nagrodą samą w sobie. Zapewne skupiałeś się zawsze na namacalnych korzyściach płynących z edukacji, przez co twoje podejście do niej ukształtowało się w taki, a nie inny sposób. Tak jest z resztą z większością społeczeństwa.
Masz po części rację.
Dlatego postawiłem na
samorozwój i przerwałem Gdański Instytut Teologiczny i go nie ukończyłem mając w perspektywie magistra teologii.
Wolałem sam się nauczyć teologii, chrystologii, pneumatologii, mariologii, sakramentologii, eklezjologii, historii Kościoła, patrystyki i Pisma Św. z podręczników swego Kościoła.
Owocem tego samorozwoju była książka W obronie wiary, mająca ponad 700 stron.
Na uczelni przedmioty, którymi byłem zainteresowany, były na zbyt niskim poziomie, a inne mnie za bardzo nie interesowały (np. filozofia).
Ale gdyby mnie kto przymuszał, tak jak po części ŚJ, do studiowania w zborze trzeci raz tej samej książki, czy techniki pozyskiwania ludzi, to bym pewnie nic nie zrobił i szybko się zniechęcił.