BIBLIOTEKA > MOJA PRZYGODA Z ORGANIZACJĄ... LEBIODA

Na początku był Olek… Zanim rzucę ten „kamień”

<< < (9/9)

Lebioda:
Nowe światło w sprawie Olka


Olek wg dokumentów dotąd nie odkrytych

Czy kiedykolwiek będziemy mieli wgląd do wszystkich dokumentów na okoliczność Aleksandra Rutkowskiego vel Olka? Trudno cokolwiek powiedzieć, ale co jakiś czas coś się pokazuje w ogólnym obiegu. To, na co się natknąłem, nie jest wielką rewelacją, ponieważ dotyczy bardzo wąskiej sprawy jego ostatecznego rozbratu z Organizacją, a konkretnie odbytego „komitetu” zorganizowanego przez Wiesbaden. Pierwszą i najwcześniejszą wiedzę na ten temat posiadamy z publikacji „Wierni Jehowie” wg Michała Bojanowskiego. Na okoliczność tej publikacji miałem już sposobność się wypowiadać, ponieważ w swoich założeniach, miała tylko i wyłącznie cel poniżanie lub nawet oskarżanie oponentów, a gloryfikowanie tylko własne ugrupowanie. Wskazywałem też na wiele niekonsekwencji wynikające z czytanego tekstu. Nie będę wracał do tych już napisanych opracowań ponieważ te nie zdezaktualizowały się, natomiast spróbuję skonfrontować z „dokumentami” najnowszego nabytku. Te najnowsze dokumenty napisałem w cudzysłowie tylko dla tego, że zostały opublikowane z nadania tzw. „Komitetu dwunastu”, co do którego nie mam wypracowanego zdania, jak to już niejednokrotnie się wypowiadałem, a tu wyraziłem się dość jednoznacznie. https://swiadkowiejehowywpolsce.org/index.php?topic=2529.0. Jednak w tym konkretnym przypadku, te ujawnione dokumenty mogą mieć znamiona autentyczności. Jeszcze jedna dość istotna rzecz, to ta, że ów „Komitet Dwunastu” przypisywany dotychczas według wszelkich najgorszych przypadków Olkowi, tutaj ten sam „Komitet Dwunastu”, zupełnie odwrotnie, razem, ramie w ramie z powstałym nowym „Komitetem Kraju”, przy osobistym wsparciu W. Scheidera, bezpośrednio po wyrzuceniu Olka z Organizacji, przechodzi do grona zwycięzców i rekomenduje się tak:

W związku z zawartym porozumieniem między Komitetem Dwunastu, a starszymi braćmi tymczasowo upoważnionymi do prowadzenia dzieła w kraju, Komitet Dwunastu, będzie publikował dotychczasową i przyszłą korespondencję z naszą Matką.
Wasi Bracia & Komitet Dwunastu

Oniemiałem z wrażenia! Jest to zupełnie nowa jakość, o której dotąd nic mi nie było wiadome, a dodatkowo zastanawiam się, czy nie będzie konieczności weryfikowania dotychczasowej płaszczyzny naszego rozumowania. Zastanawiam się, czy ta najnowsza historia Świadków Jehowy w powojennej Polsce, będzie kiedykolwiek wyprostowana? Ale puki co, zapoznajmy się z końcowym epizodem z życiorysu Olka w Organizacji według najnowszego przekazu tegoż kontrowersyjnego Komitetu! Ta nowa wiedza wprawdzie nie wywraca do góry nogami dotychczasowego znanego przebiegu wydarzeń dotycząca pozbawienia Olka przywileju jako „pierwszego”, ale bardziej uściśla nowymi szczegółami, a paradoksalnie nawet potwierdza bezpodstawność zarzutów wobec niego postawionych mu w publikacji „Wierni Jehowie”, o których osobiście już w moich wejściach wielokrotnie pozbawiłem tych zarzutów sensu. Chodzi mianowicie o zarzuty dotyczące zdrady i wszelkich w tym zakresie obwinień Olka. Ostatecznie pozostał tylko zarzut najniższej wagi - „rozporkowy”. Ten zarzut go pogrążył i ostatecznie za ten „wyczyn” został pozbawiony społeczności z Organizacją. Osobiście przekonuje mnie, że paradoksalnie, ten Olkowy „wyczyn” uratował Organizację w Polsce przed bardzo zaawansowanym rozłamem. Pewnie Niebo czuwało, aby ten olkowy „wyczyn” mógł się ujawnić we „właściwym” czasie. Zostawmy na razie owe przypuszczenia w zawieszeniu, a zajmijmy się przebiegiem samego procesu, na którym został pozwany Olek jako jedyny obwiniony.

Według tego co dotychczas wiemy, Komitet Sądowniczy zorganizowany został z polecenia Sługi Strefy – Wiesbaden, ale do tego czasu nie wiedzieliśmy, kto miał wchodzić w skład tego Komitetu Sądowniczego. Tak naprawdę, to w dalszym ciągu o stricte personalnym składzie nic nie wiemy. Na podstawie opublikowanego listu przez „Komitet Dwunastu”, wiemy tylko tyle, że ów zespół sądowniczy miał składać się z osób „neutralnych” - cokolwiek miałoby to znaczyć. Tymczasem grupa osób z ramienia obwinionego Olka obserwująca rozprawę komitetu, wysłała zażalenie do brata Knorra na przebieg tego procesu, ponieważ ich zdaniem zostały naruszone zasady jakie powinny być zachowane. Owa grupa kontestuje niezachowanie w/w „neutralności”. Oto ich zastrzeżenia opisane w zażaleniu:

(...) Ponieważ byliśmy bezpośrednimi świadkami rozpatrywania sprawy brata Olka przez tzw. „neutralny" komitet powołany przez braci w Wiesbaden czujemy się zobowiązani do poinformowania Cię o następujących wydarzeniach. Decyzją tego „neutralnego" komitetu, brat O. uznany został winnym niemoralności /nocowanie w jednym pokoju z siostrą, która nie była jego żoną/ i wykluczony ze społeczności. Na skutek tej decyzji brat O. wycofał się z dotychczasowego przywileju służby, przekazując prowadzenie pracy w kraju na ręce komitetu przez Ciebie zamianowanego. Brat O. oczekuje teraz na Twoją ostateczną decyzję. Ponieważ bracia z Wiesbaden zapewniali, że rozpatrzenie sprawy brata O. powierzyli w ręce neutralnego komitetu, byliśmy zaskoczeni widząc braci, którzy wchodzili w skład tego komitetu, a którzy od samego początku brali udział w buncie. Stąd sposób rozpatrywania sprawy oraz końcowa decyzja była stronnicza i tendencyjna. (...) Powołanie stronniczych osób do "neutralnego" komitetu jest dalszym dowodem sympatyzowania (Wiesbaden -dopisek mój) z buntownikami.(...)          Komitet Kraju        (sygnowany tu Komitet Kraju, to jeszcze nie rozwiązany komitet związany z Olkiem – dopisek mój)

Przedstawicielom powyższych zastrzeżeń, lub „pisarzom”, jak określił tych samych sam adresat - Knorr, odpowiedział tym czującym się oszukanym, w dość ostrych słowach. List z odpowiedzią miał napisać sam Knorr, lub był przez niego dyktowany, jednak z treści wynika, że pismo zostało napisane przez anonimowego osobnika, pewnie na polecenie Knorra. Podobny w treści list do tych samych adresatów, w tej samej upokarzającej formie, napisał Sługa Strefy z Wiesbaden. Obydwa listy mają dość ostrą wymowę, a nawet sugerując, iż występujący w obronie Olka napisali owo zażalenie pod dyktando „sąsiadów”. Pomijając wszelkie gorzkie w wyrazie treści, na mnie zwróciło jednak uwagę to, iż w listach nastąpiła pewna próba  usprawiedliwienia się lub wyjaśnienia dlaczego ten proces w ogóle zaistniał. Przy okazji dowiadujemy się, że Olkowy „wybryk” to nic nowego, lecz tylko odgrzany kotlet, o którym wiedziano już przed jego wyniesieniem do godności „Pierwszego”, a przynajmniej o tym wiedziano w Wiesbaden. Wiesbaden, pomimo ostrego zrugania swoich kontestatorów, wyraźnie tłumaczy się z tego, że wiedząc o Olkowym „wybryku”, pozostawiło sprawę bez dalszego biegu. Tłumaczenie jest dość mętne. Wiesbaden badało Olka pod tym względem, ale owo badanie wykazało że jest „czysty”. To badanie polegało na tym, jakby pytano złodzieja czy to czasem nie on ukradł rower, ale ten odpowiedział, że w życiu nie ukradł, więc skoro tak twierdzi podejrzany, uznano, że nie ukradł i już!

Dość dziwne jest to tłumaczenie, bowiem nawet nie pytano o potwierdzenie tego ową siostrę, chociaż z moich doświadczeń wiem, że stojący niżej w hierarchii postawionemu bratu takiego zarzutu, na sucho by nie uszło. Owa siostra w krzyżowym ogniu pytań wyśpiewałaby z nawiązką. Znam taki przypadek z autopsji -chodziło o sługę obwodu. W tym konkretnym Olkowym przypadku zadziałał odpowiedni autorytet namaszczający go na przyszłego „Pierwszego” w Polsce. Jeżeli w Wiesbaden już na początku lat 60-tych znany był ten Olkowy przypadek, i pomimo to, powierza mu się „Dzieło” w Polsce, świadczy, że namaszczający go autorytet miał bardzo duże wpływy, a tym samym, t. zwane kryteria „czystości”, którymi tak bardzo ruguje skarżących się „pisarzy” z Polski, jest tylko frazesem stosowanym wybiórczo. Teraz możemy zrozumieć potraktowanie przez ówczesny Brooklyn skarg wysyłanych tam przeciwko despotycznym traktowaniom przez Scheidera swoich „podwładnych”. Ich uzasadnione skargi trafiały zawsze na przysłowiowy „Berdyczów”.

Nic dziwnego jak wynika z pisanego listu z brooklyńskiego matecznika, że cały zespół osób przypisany Olkowi, został potraktowany tak samo chyba, że co niektórzy przywdziewając wór pokutny, zostali odesłani na okresową kwarantanne. Ale jednak nie wszystkich. Zostali wybrańcy, których „Komitet Dwunastu” wyróżnił. Są to:

W.J. Scheiderowie, Z. Adacha, J. Wasilowskiego, E. Kwiatosza, A.N. Wojtyniaka, J. Ferenca, P. Kucińskiego, R. Stawskiego, W. Kalinowskiego, E. Frąckowiaka, T. Pałki i wielu innych.

Nie wiadomo kto jeszce jest zaliczony do tych  - i wielu innych - ale następnie ów komitet dodaje:

Należy podkreślić, że bracia ci nigdy nie współpracowali z Olkiem. Natomiast tym braciom należy bezwarunkowo podporządkować się i wiernie z nimi współpracować.

Ten ostatni akapit dodany przez „Komitet Dwunastu” jest bardzo służalczy wobec swoich nowo pozyskanych przyjaciół, więc stwierdza po prostu wierutną nieprawdę. Wszyscy ci współpracowali z Olkiem, bez względu na to, czy osobiście darzyli go sympatią czy nie. Następnie jeżeli przyjąć kryteria „czystości”, o których tak czule pisał Knorr do „pisarzy” pouczając ich jak ta nieobyczajna „czystość” bardzo szkodzi Organizacji, to co najmniej dwom z w/w wymienionych z listy, taki sam komitet należałoby wytoczyć jak Olkowi. Tylko ze względu na spokrewnioną osobę, która wchodzi na to Forum, nie wymienię nazwiska, ale ich sentencja życiowa jest (była) ujmująca. Co to za grzech jak sobie włożysz, poruszasz i wyciągniesz -przecież to nie żaden grzech! Jak widać nie każda taka „nieczystość” szkodzi Organizacji chyba, że wymagają tego „wyższe” potrzeby, a wtedy również jego zasługi takiego delikwenta, trzeba koniecznie wykasować.

Listy z których tu korzystam są w moim posiadaniu. Nie mogę ich opublikować w całości, ponieważ nie otrzymałem takiego zezwolenia, ale prawdopodobnie ukażą się w publicznym obiegu.


Postscriptum

Reasumując wszystko co z powyższego wynika, wszystkie najcięższego kalibru oskarżenia wytoczone przeciw Olkowi, czego doczytujemy się z publikacji „Wierni Jehowie”, z tą wiedzą, która wynika z wymienionych korespondencji, nic się nie ostało jeno sznur – parafrazując Wyspiańskiego. W obliczu tej nowej korespondencji, wymagane jest też spojrzenie na dotychczasowy mój własny dorobek przy zmaganiu się z zawiłą postacią Olka. Potrzebna jest korekta pewnych jego zachowań i nie tylko jego, w określonym czasie. Należałoby wnieść wiele poprawek do tych już prze zemnie opisanych, przynajmniej w ujęciu chronologicznym. Na temat Olka pisałem już wiele w różnych konfiguracjach. Próbowałem zestawić go z wielu osobami i jak się potem okazało, nic z tego nie wychodziło, ponieważ nie było nigdy wyraźnego spoiwa, które mogłoby logicznie wyjaśnić te powiązania. Olek nie pasuje do Wróbla, którego z łatwością połączył autor publikacji „Wierni Jehowie”, ale też do żadnych innych postaci chociażby chcąc odpowiedzieć na pytanie, które kiedyś zadałem: czy Olek jest „kłosem”?. Już teraz wiemy dokładnie kim był Wróbel, zidentyfikowaliśmy również „kłosa”. Błąkając się między prawdą i podrzucanymi nam odpowiednio „opracowanymi” materiałami, ciągle brakuje tego właściwego spoiwa, które mogłoby umieścić tę kontrowersyjną postać we właściwym miejscu. Na przestrzeni dekady lat 1956 do 1966, Olek odegrał bardzo istotną rolę w Organizacji i tego niczym nie da się zniwelować. Proszę zauważyć, że w analogicznym czasie zaistniało wielu ważnych dysydentów, którzy odeszli w „niełasce”, bez komitetu i nikt ich nie wzywał aby cokolwiek wyjaśniali pomimo, że ich „przewinienia” dotyczyły troski pomiędzy (a może dla tego?) „pryncypałem, a podwładnymi” polegające na wewnątrz-organizacyjnych donosach. Na Olku, natomiast ciążyły zarzuty zdrady, współpracy z władzą polską i ZSRR, w tym pomoc w uśmierceniu brooklyńskiego emisariusza na radziecko-polskiej granicy. To nieważne, że tych zarzutów formalnie mu nie postawiono, ale z tych zarzutów nigdy nie został oczyszczony. Te zarzuty w publikacji „Wierni Jehowie”napisanej na zamówienie już w późniejszym okresie, krążą i obciążają go nadal. Tymczasem bardzo świeże „przewinienia” tych pierwszych przechodzą jakby niezauważone, natomiast „furorę” robi jedyny Olkowy incydent sprzed lat. I co istotne, w okresie ścisłej konspiracji, bez obawy zdrady ze strony pozwanego, tego zdrajcę zaprasza się na „Komitet”, w którym biorą udział przedstawiciele z zagranicznego Wiesbaden. Być może to ostatnie zdanie, dla młodszego czytelnika nie działa na wyobraźnię, ale ci, którzy w tamtym czasie byli jeszcze czynnymi głosicielami, wiedzą o czym piszę.

Tak spektakularne wyizolowanie Olka z Organizacji, miało najprawdopodobniej inne podłoże. Piszę warunkowo „najprawdopodobniej”, ponieważ na dzień dzisiejszy nie posiadam(my) wszystkiej wiedzy o tym, co faktycznie działo się w tym czasie w polskiej Organizacji. Postać Aleksandra Rutkowskiego vel Olka, jest wyjątkowa, aby tak po prostu przejść do porządku. Wiedza faktologiczna o nim, jaką w tej chwili dysponuję, ogranicza się tylko do tego, że taki był i może jeszcze tylko do parę mało istotnych zapisów pochodzących od t.w., wspomnianych tak jakby mimochodem. To zbyt mało jak na osobnika, z którego powodu doszło do przewrotu w Organizacji Świadków Jehowy w Polsce. Istnieje uzasadnione przypuszczenie, że w archiwach państwowych powinna znajdować się obszerniejsza o nim wiedza. Wiele na to wskazuje, że służby PRL nie mogły nie zauważyć jego obecności w strukturach kierowniczych Organizacji. W opanowanej Organizacji przez tajnych wywiadowców, jest mało prawdopodobne aby tej postaci, nie było możliwości namierzyć i aresztować w każdej chwili, tym bardziej, że według naocznych świadków, nie przestrzegał on rygorystycznie warunków konspiracji. Wokół niego, na dłużej lub krócej, wielu zaliczało wpadki, tymczasem jego nie tykano. Nawet Michał Bojanowski w „Wierni Jehowie”, stawia mu pod tym względem zarzut. W tym przypadku podzielam ten „zarzut”, ale w zupełnie innym kontekst-cie, niż chciałby to widzieć autor tego opracowania. Mam wrażenie z pewną dozą prawdopodobieństwa, że jeżeli na temat Olka żadnych opracowań służb bezpieczeństwa byłej PRL nie ma, to znaczy, że takie opracowania istnieją, lub istniały. Jeżeli tylko „istniały”, to jedynie z „ważnych” powodów już ich nie ma. Ale jeżeli jednak istnieją? Wtedy moglibyśmy potwierdzić, lub zweryfikować nasze przypuszczenia!


Lebioda:
Komitet Dwunastu? - Co to za twór?


Okres historii Świadków Jehowy w Polsce po 1950-tym roku ubiegłego wieku jest ciągle do końca nie rozpoznany pomimo że już wiele szczegółów znamy, to ciągle istnieją znaki zapytania. Nigdy nie udało nam się zakończyć rozpoczętego rozpoznania ponieważ zawsze istnieją przeszkody niepozwalające postawić kropki nad „i”. Znany w tamtym okresie tzw. „Komitet Dwunastu”, jest jednym takim przykładem, który wtedy był odmieniany we wszystkich przypadkach, tudzież przyklejany każdemu – na kogo przypadnie … na tego bęc. Ponieważ pojawiła się jak gdyby nowa nieznana dotąd wiedza (?), postanowiłem powrócić do tego dziwacznego tworu. Jak zwykle bez ostatecznego rozstrzygnięcia, ze znakiem zapytania.

Działalność o takiej nazwie powstała na początku lat sześćdziesiątych ub. wieku. Twór ten był wymierzony w podziemną działalność przeciw Organizacji Świadków Jehowy. Taki przynajmniej zapis znajdujemy w „Najdłuższej Konspiracji w PRL” według Jerzego Rzędowskiego. Osobiście z tworem tej nazwy zetknąłem się w połowie lat sześćdziesiątych, gdy na mój adres pocztowy dotarły w krótkich odstępach czasu trzy zwykłe korespondencje listowne sygnowane tą nazwą jako nadawcy. Nie było to dla mnie jakimś nadzwyczajnym zaskoczeniem, ponieważ o tym enigmatycznym „Komitecie Dwunastu”, w zborach było już głośno. Nazwa tego komitetu była jednak kojarzona ze zdrajcą, niejakim „Jakubem”, ale Olka jeszcze nie kojarzono w tym zestawieniu.

W prawdzie Jakub Rejdych w raz ze sowim bratem Wiesławem i innymi stanął na czele komitetu, ale był to tzw. „Komitet Piętnastu” i powstał jeszcze przed późniejszą „dwunastką”, ubiegający się o zalegalizowanie zupełnie innej grupy wyznaniowej, też o charakterze „badackim”,ale bez Brooklyn-skiego namaszczenia. W jakich okolicznościach ta grupa piętnastu osób wystąpiła do władz PRL-u o tę legalizację, w miarę obszernie pisałem już w poprzednich moich wejściach na tym forum. Do „Olka” Rutkowskiego jeszcze wrócę.

Jak sobie przypominam, były ostrzeżenia, aby przypadkiem żadnej literatury od tych („dwunastu”) nie przyjmować, a szczególnie strażnicy. Były też instrukcje jak tego rodzaju korespondencje odsyłać i pod żadnym pozorem jej nie czytać. Niestety, na tę okoliczność niedawno poznałem inną opowieść pochodzącą od brata z terenu Polski Wschodniej. Nie jestem upoważniony do posłużenia się jego imieniem i nazwiskiem, który opowiada swoje przeżycia pochodzące mniej więcej około roku 1965. W tym czasie był sługą obwodu, pracował pod kierownictwem sługi okręgu Mieczysławem Cyrańskim. Na postawione pytanie: - co to był za twór „Komitet dwunastu”? Ów brat po głębokim namyśle, lub przywołaniu osobistych wspomnień, nie potrafił się do tego odnieść. Przedstawił natomiast panującą wokół niego sytuację -ciekawą zresztą.

Był to mniej więcej okres po przełomie, gdy udała się w polskiej Organizacji Św. J., rewolta związana z przejęciem kierownictwa przez scheiderowców po odsunięciu olkowców. W tym okresie utrzymywała się jeszcze krótko na niektórych obszarach Polski dwuwładza. Nasz brat w tym czasie był w okręgu olkowców i jak zrozumiałem, tym okręgiem kierował jeszcze sługa okręgu Mieczysław Cyrański. W tym gronie toczyły się dość istotne dyskusje dotyczące osoby Olka, ponieważ scheiderowcy wytoczyli już przeciw niemu szereg poważnych zarzutów dotyczących zdrady Organizacji, tudzież zarzutów obyczajowych. W/g naszego brata, sługa okręgu Cyrański będący, zresztą jak wielu innych sług okręgów, „podwładnym” Olka jako pierwszego w kraju, nic z tych krążących zarzutów nie potwierdzał, a nawet zdecydowanie opowiedział się w jego obronie. Wśród sług obwodów nastąpiła konsternacja ponieważ chcieli poznać rzeczywistą przyczynę powstałej sytuacji. Scheiderowcy przypuścili bardzo ostry atak przeciwko Olkowi i jego grupie. Nastąpił wyraźny rozłam wśród zborowej populacji, ale też wśród szeroko rozumianego nadzoru. Znający osobiście Olka, raczej nie uwierzyli w krążące zarzuty i zostali mu wierni. Scheiderowcy przypuścili niewybredne ataki na tą grupę obrzucając tych epitetami - zdrajców. Pomimo, że powstały grupy (komitety) mające łagodzić te konflikty i ukierunkowywać na pojednanie, grupa olkowców była wyraźnie ignorowana w tym zakresie i niedopuszczana do osób, którzy na miejscu mieli regulować i likwidować nieporozumienia i konflikty. Tyle dowiedziałem się z nagranych wypowiedzi brata B., nadesłanych mi przez brata Juliana Grzesika. Próbowałem nawiązać korespondencje mailową z br. B. Przy pomocy Juliana G., ale nic z tego nie wyszło. W prawdzie niewiele jest tu szczegółów, które były by przydatne, ale już z tej krótkiej relacji można pokusić się na pewne wnioski.

Analizując to opowiadanie zastanawia mnie, dlaczego pytany brat nie potrafił odpowiedzieć nic konkretnego odnośnie „Komitetu Dwunastu”. Z innych źródeł wiemy, że Scheiderowcy obwiniali Olka o bardzo dużo bezeceństw i również przypisywano mu związanie się z „komitetem dwunastu”. W takiej głośnej sytuacji brat B. powinien cokolwiek o tym wiedzieć lub słyszeć. Tymczasem o tych zarzutach wobec Olka nic nie wspomina, natomiast opowiada jak jemu zarzucano zdradę i głośno nawet na ulicy za nim krzyczały siostry ze zboru mniej więcej tak: - oto tu idzie zdrajca! Jak wyjaśnić taką niespójność? Brat B. mimochodem, jakby zupełnie bez związku opowiada, że z tego okresu niewiele wie, ponieważ w tym czasie został zatrzymany prze MO, za niestawienie się do odbycia służby wojskowej. Tu wyjaśnia się wszystko. W tym wczesnym okresie zantagonizowane grupy widziały bezpośrednich przeciwników w swoim bezpośrednim środowisku. Olka tu nie było, a gdyby nawet, to i tak nie wielu w zborach go znało, a ponadto jak znam to z autopsji, te „porachunki” z „najwyższej półki”, w bardzo okrojonej wersji były bardzo reglamentowane i docierały raczej drogą pantoflową: - ja ci coś powiem, ale nie opowiadaj tego nikomu! Wszystkie paszkwile zarzucane Olkowi, w tym jego osobisty współudział w enigmatycznym „Komitecie Dwunastu”, pochodzą już z późniejszego okresu i rozpropagowane poprzez publikację autorstwa M. Bojanowskiego w „Wierni Jehowie” pisanej już jak można domniemywać na zapotrzebowanie wewnętrzne. Zresztą oficjalnie nic z tych zarzutów Olkowi nie zarzucono, oprócz sprawy rozporkowej, którą można było zarzucić już nie jednemu z tego samego grona „wiernych Jehowie”.

Jeżeli wierzyć Jerzemu Rzędowskiemu, a nie ma powodu żeby było inaczej, ten „komitet dwunastu” jest zupełnie sztucznym tworem, pod którym to kryptonimem były fingowane przekazy mające na celu szerzyć destrukcje wśród całej  świadkowskiej populacji. Mając do dyspozycji w tej chwili dostęp do tych „utworów literackich” stamtąd pochodzących, można by się pokusić na charakterystykę autora, lub autorów tych wydawnictw. Każdy autor piszący w „strażnicy” sygnowanej owym komitetem, jest anonimowy, zresztą naśladując oryginał. Na pewno nikt z tych, nigdy nie był Świadkiem Jehowy, ani też bliżej nie znał sposobu bycia, życia i obyczajów obowiązujących w Organizacji. Wszelka wiedza jest tylko teoretyczna opanowana przez kursanta na przyśpieszonych wykładach teoretycznych, są widoczne braki w opanowaniu idiomów. Po niżej (próbka) krótki fragment z tzw. „strażnicy”:

>Jest faktem godnym ubolewania, że w tak ciężkich dla nas chwilach grupa prowokatorów kolportuje dokumenty, szkalujące brata Wilhelma. Nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że ten brat jest aresztowany i nie ma możliwości odpowiadać na fałszywe zarzuty. Lud Boży jednak właściwie oceni tych mącicieli i potwarców.
Wśród sług Okręgów znaleźli się również tacy, którzy się cieszą z aresztowania brata Wilhelma. Nie podobała im się poprzednio surowa dyscyplina i ład Boży, wprowadzony do organizacji przez brata Wilhelma. Będą teraz w ogólnym zamieszaniu mogli ukryć spokojnie swoje kombinacje finansowe, a przede wszystkim odpisać ze stanu martwe dusze i zmniejszyć do połowy, to jest do rzeczywistych rozmiarów, statystyki wykazujące ilość głosicieli.
Organizacja teokratyczna w Polsce nie ugięła się jednak pod żadnymi ciosami Goga z Magog. Ponieważ czuwa nad nią niezwyciężony, nieugięty król Jezus Chrystus i sam Jehowa Bóg.
Apelujemy do wszystkich głosicieli w Polsce, aby na cele obrony brata Wilhelma każdy z nich wpłacił na ręce swojego sługi Obwodu co najmniej 100 złotych w terminie możliwie najwcześniejszym.

                                     KOMITET DWUNASTU.<

Pisownia i styl pisma, nie wnikając już w samą treść, wskazuje, że autor powyższego tekstu musiał by jeszcze dużo i długo poćwiczyć, zanim udałoby mu się tę samą treść przemycić w strażnicowym stylu. Styl pisma wskazuje, że nikt z byłych Świadków Jehowy nie brał nawet udziału w komponowaniu, tudzież korekty jego treści. Jeżeli współcześnie czytam te rewelacyjne doniesienia, tzw. komitetu dwunastu, to mogę potwierdzić, że teraz wiem o czym w tamtym czasie pisali i jaki cel chcieli osiągnąć autorzy tych sensacji. Niestety, gdybym te same teksty czytał w latach sześćdziesiątych ub. wieku, żaden z tych przekazów nie zrobiłby na mnie żadnego wrażenia, a ponadto prawdopodobnie nie doczytałbym żadnej treści do końca. Jeżeli tego rodzaju pisma nawet docierały do kogokolwiek, zawsze trafiały w próżnie. Z tamtejszej zborowej populacji, w większości nikt nic nie wiedział o wydarzeniach, rozgrywających się w Organizacji na szczeblach kierowniczych kraju, a te, które doszły co najwyżej do sług zborów, były już odpowiednio tak „zmodyfikowane”, że każdy z nas „wiedział”, kto tu praw, a kto winowat.

Autorom tych przekazów zależało, aby na dołach Organizacji wzbudzić trend do wyjścia z podziemia. Chodziło o zmiękczenie dołów aby przy ich pomocy zmusić decydentów do wyprowadzenia Organizacji z podziemia. Podsuwano nawet znane nazwiska, które mogłyby wykonać odpowiedni ruch w tym kierunku. Faworytem był Romuald Stawski (Romek), ale nie do odrzucenia był również Aleksander Rutkowski (Olek). W tym kontekście, można by się zastanowić, dlaczego nie postawiono na grupę radykała Stanisława Rejdycha (Jakuba). Grupa Rejdycha (Jakuba) w opisach komitetu 12, ale nie tylko, bo również Czesława Stojaka, tudzież Władysława Szklarzewicza, przedstawiano jako głównych zdrajców „ukochanego” brata Wilhelma, który z ich przyczyny został aresztowany i odsiaduje karę we Wronkach. To przecież od tych grup pochodzi słynne zapytanie skierowane do brata N. Knorra: „Dlaczego w Polsce sama myśl o legalizacji musi być pomysłem samego Szatana Diabła?” Oczywiście, odpowiedzi nigdy się nie doczekano. Wytłumaczenie jest moim zdanie bardzo proste. Wskazywanie na tych, jako uzdrowicieli Organizacji, gdzie w każdym zborze było przekazane drogą teokratyczną i każdy głosiciel wiedział, że ci od „Jakuba” byli „rzeczywistymi zdrajcami”, byłoby strzelanie sobie w piętę. Komitet 12, żeby uwiarygodnić swoją misję, musiał „lojalnie” być za, a nawet przeciw. Tego zwrotu klasyka L. Wałęsy, nie użyłem tu tylko dla podkreślenia swego rodzaju morału, ale chcę uzmysłowić, że w takiej formie szły w zaklejonych kopertach przekazy od tego zacnego komitetu. W tych przekazach te same osoby mogły być uświęcone łaską Boga Jehowy, i jednocześnie opętane przez Goga i Magoga tudzież przez samego Szatana diabła. Dla redaktorów tych tekstów taki galimatias słowny nie kłócił się ze zdrowym rozsądkiem. Jest jednak w tym całym galimatiasie >„za, a nawet przeciw”<, pewne nienaruszone tabu i to we wszystkich dostępnych dla mnie kopii dokumentów z IPN-u, w tym oczywiście „twórczości” „Komitetu 12”. I tu jak zwykle chodzi mi o bardzo znaną z tamtego okresu postać właśnie Aleksandra Rutkowskiego – Olka. Po prostu taka bliżej nie określona postać, bez wyrazu, ale zawsze istnieje w tle. Chociaż nie zupełnie...!

W zupełnie rzeczowym stylu, list sygnowany podpisem „Komitet Dwunastu” z roku 1966, przedstawia sprawę Olka w orzeczeniu wysłanników z Wiesbaden. Ale żeby nie było tak zupełnie klarownie, jak zwykle, ów „komitet” jest „za, a nawet przeciw”. W liście jest krytyka o nie odpowiednim potraktowaniu podsądnego i jego grupy, natomiast z treści wynika, że „komitet” ma bardzo dobre nawiązane stosunki z nową pro scheiderowską grupą po odejściu Olka. Więcej o w/w liście napisałem już wcześniej w poprzednim wejściu powyżej.

Skąd u tych autorów, taka wielka wiedza o wnętrzu organizacyjnych perturbacjach? No cóż. W tym czasie w końcówce lat 5o-tych i początku lat 60-tych ubiegłego wieku, rozkład organizacyjny na samym szczycie zarządzania w Polsce był tak rozdygotany, że można śmiało stwierdzić iż rozłaził się w szwach. Zbyt wielu „generałów”, którzy w boju zdobywali doświadczenia i awanse, zaraz po 1956 roku zostali odstawieni przez sługę oddziału br. Wilhelma. Wielu odczuwało osobistą frustrację. Nabyte doświadczenia podczas pracy w pełnej konspiracji, od tej chwili są tylko zwykłym nieużytecznym balastem. Podejrzliwość pryncypała i niepewność swojego losu, dość sprytnie została wykorzystana przez Sb. Powstanie ściśle tajnych współpracowników tych służb wewnątrz kadry zarządzającej Organizacją, spowodowało, że bez większych zabiegów Sb., mogła przejmować każdą wiadomość na każdym etapie jej powstawania. Sb. Przejmowała wszystkie ( no prawie wszystkie ) skrytki korespondencji i (prawie) wszystkie szyfry używane z biurem strefy i centralą w Brooklynie. Można podejrzewać, iż w wyjątkowych okolicznościach, nawet ingerowała w zawartą treść w celu realizacji głównych zadań dotyczącej >Dezinformacji i Dezintegracji< przydzielonych grup wyznaniowych IV Departamentu MSW – Wydziału III-go. To tam istniała komórka pod kryptonimem >Komitet Dwunastu<

Czy w tym „komitecie” zatrudniano Tw ? Bardzo w to wątpię. W tych ściśle tajnych komórkach nie było to możliwe, natomiast chętnie wykorzystywano ich donosy i chociażby pozyskiwanie adresów do których rozsyłano jakby dzisiaj można określić odpowiednio spreparowane „newsy”. O samych listach powiedzieliśmy już dużo, ale ja chciałbym się zastanowić jak pozyskiwano adresy, do których te treści dochodziły. Pozornie niby prosta sprawa, bo adresy mogły być dostarczane przez pocztę, która była penetrowana przez odpowiednie służby, Milicję Obywatelską, tudzież Urząd Meldunkowy. Niby proste jak przysłowiowy drut, ale ja jednak ten niby prosty drut trochę pokrzywię. Już kilka razy na tym forum potwierdzałem, że takie listy od tego nadawcy też otrzymałem. Adres, jak adres zwyczajny pocztowy, imię i nazwisko, miejscowość, ulica, numer domu – wszystko się zgadzało. Zwróciłem już w tamtym czasie na pewien szczegół, ale wtedy  przeszedłem do porządku jako nieistotny detal. Dziś, gdy ten temat analizuję, postanowiłem zastanowić się nad tym jeszcze raz. Ponieważ metrykalne prawidłowe moje imię to: - Leonard, i gdyby mój adres został dostarczony do tej „instytucji” przez, którykolwiek z w/w urzędów, takie imię powinno być w adresie. Tymczasem w adresie widniało imię – Leon. Na pewno nie było to imię celowo zdrobnione. Tym imieniem posługiwałem się przez cały okres mojej obecności w Organizacji, począwszy od pierwszych kroków nowicjatu, aż do samego opuszczenia, a konkretnie do chwili wyrzucenia mnie. W międzyczasie nie posługiwałem się żadnym pseudonimem, gdy przez pięć lat udzielałem się pełno czasowo w konspiracyjnej działalności, zawsze rozpoznawalny byłem pod tym imieniem. Nawet wielu w zborze macierzystym nie znało mnie pod imieniem metrykalnym, chociaż z nazwiska to już tak. Wniosek nasuwa się sam. Organizacja na każdym szczeblu była nasycona pozyskanymi tajnymi współpracownikami Sb. Stąd „komitet 12” czerpał dane o wszystkim co działo się w każdej komórce organizacyjnej i uzyskiwał wykazy adresów do potencjalnych adresatów. Pośredni wniosek byłby taki, że ów enigmatyczny „komitet dwunastu”, wbrew starszyźnie krajowej, w odpowiednim czasie, w znacznej mierze stał się późniejszym przyczynkiem wyjścia Organizacji spod ziemia.

Czy na podstawie powyższego, zbliżyliśmy się do wyjaśnienia tego epizodycznego, ale w Organizacji drażliwego wątku? - Nie wiem!

Lebioda:
Kogo ukryto pod złotą maską        AGAMEMNONA


Upoważniam L******* K***** do przeglądania i komentowania pozyskanych przez Stanisława Chłościńskiego dokumentów z IPN.
Dokumentacja z IPN jest pozyskiwana przez Stanisława Chłościńskiego zgodnie z otrzymaną zgodą na kwerendę naukową w temacie Świadkowie Jehowy w Polsce w latach 1945 do 1989.
Kwerenda nr BU Po III-55110-16(5)/14 z dnia 06 03 2014




Postać kojarzy się ze starożytną Grecją, Troją, Peloponezem, Mykenami,  a w zasadzie z „Iliadą” i „Odyseją” Homera. Dzielny i waleczny król Myken,wsławił się w walkach z Trojanami i powrotną podróżą, by podstępnie zginąć we własnym kraju. Jeżeli wierzyć archeologom, tylko złota maska jego twarzy, wykonana po jego śmierci świadczy o jego fizycznym istnieniu.

Jeżeli jakaś współczesna ludzka postać przybiera tak bohatersko i legendarnie brzmiący pseudonim, lub „ktoś” mu go nadaje, musi dotyczyć postaci nie tuzinkowej. Do takiego wniosku doszedłem po dość frapującej lekturze skanów pochodzenia z IPN, a dostarczonych mi przez Gedeona. Gdy już bez niepotrzebnego pośpiechu wertuję te dokumenty kolejny raz, zaczynam zwracać uwagę na pewne szczegóły, których przedtem nie dostrzegałem. Interesujący nas (mnie) okres, to okres około 16 lat, 1950 – 1966. Jeżeli okres pierwszych sześciu lat po 1950–tym był względnie „spokojny”, to od 1956–go, w Organizacji można było wyczuć coś niepokojącego, co dało się zauważyć nawet w zborach. Pewne „odpryski” na tym poziomie już docierały pomimo, że nikt z niczym lub nikim nie kojarzył. Jeszcze jeden bardzo ważny szczegół, do 1956 roku nie posiadam („my”) skanów autorstwa t. w., co nie oznacza, że nic o tym okresie nie wiemy. Aby zachować pewną chronologię, warto ten okres przybliżyć, a właściwie tylko przypomnieć ponieważ odnotowałem to już w mojej przygodzie z Organizacją. Dla wnikliwego czytelnika proponuje, aby poniższy tekst rozważań rozpoczął od zapoznania się z dwoma „skanami” znajdującymi się na końcu ninejszego tekstu.

Na początku chciałbym się odnieść do „czarnej dziury”, tak kiedyś ten okres już nazwałem, a dotyczy lat 1950 – 1956. Jest to okres, który stał się „niewinnym” prapoczątkiem burzliwych lat sześćdziesiątych. Pomimo, że jest to okres najmniej opisany, i mimo takiej głuszy, to sześciolecie ma swoją historie, a powiedziałbym, że ma również swój niechlubny dorobek, a raczej prapoczątek, który jak gdyby rzutem na taśmę został przemycony i utrwalony po roku 1956, ale już pod opiekuńczymi skrzydłami Wilhelma Scheidera. Ten przechwycił funkcjonujący już pomysł, aby tym razem wypromować siebie. Ten bezwzględnie wymagany wzrost głosicieli, który cięgle jest przypisywany tylko Scheiderowi ma jeszcze inne dno. Wprawdzie za ten „wzrost” jest obciążany, ale ten „wzrost” pojawił się jeszcze przed 1956 rokiem kiedy to przed zakazowe kierownictwo z Scheiderem na czele, jeszcze odbywało odsiadkę wyroku. Mnie nie jest znane, kto rzeczywiście odpowiadał za Organizację w okresie przed 1956 rokiem ale ten okres należałoby rozdzielić na dwie części. Według mojego rozeznania (część pierwsza to rok 1950 do około 1952 lub 1953), organizacją kierowali Lorek, Chodara, Szklarzewicz, Cyrański i jeszcze paru, których nazwisk nie kojarzę, ale to ci objęci zostali drugim lub pierwszym (w zależności jak kto liczy) po zakazie procesem. To pierwszy proces sądowy po zakazowego kierownictwa. Kto kierował organizacją po tym procesie (część druga), do zwolnienia Scheidera z więzienia w sierpniu 1956 roku, to już czarna dziura, przynajmniej dla mnie i to na ten okres części drugiej, właśnie przypada mój bezpośredni pełno czasowy udział jako sługa obwodu. Jaką pełnili funkcję w tym czasie Roman, Olek, Jakub i inni, których znałem tylko z pseudonimów? Tego nie wiem do dnia dzisiejszego. Pewne jest natomiast to, że w tym samym czasie, kto z nas nie sypną głosicielami, nie miał lekko. Już w tamtym czasie za brak upragnionego przyrostu głosicieli, obwiniano nas sług obwodów i wtedy to my świeciliśmy oczami na okręgowych spotkaniach, to nas robiono odpowiedzialnymi, za brak błogosławieństw Jehowy na tej niwie, to nam grożono zwolnieniami. My nie mieliśmy dostępu do konspiracyjnych skrzynek aby o tej patologi napisać do Knorra.

W. Scheider, który zaraz po zwolnieniu (1956r) z odbywania wyroku, z marszu przejął kierownictwo w Organizacji i zaraz po postawieniu na nowy zaufany zespół już z własnego namaszczenia, przejął metodę poprzedników od przysparzania głosicieli, który jednocześnie ten „przyrost”, miał w Wiesbaden i Brooklynie przysporzyć mu splendoru. Pewnie sprawa nie stałaby się głośna, gdyby zachowano umiar i nie wciągano w ten proceder sług okręgowych, o czym już pisałem w poprzednich wejściach. W okręgach zawrzało. Znaleźli się „odważni” - Jakub (Rejdych, Stojak, ale też A. Rutkowski, tudzież R. Stawski), którzy znali skrytki dojścia do Brooklynu i Wiesbaden. A potem? A potem, to już słynny spadek głosicieli o ponad 30%, i splendor brata Wilhelma opadł. Drugiemu wejściu br. Wilhelma na „pierwszego” po opuszczeniu Wronek (21 IV 1964  ), zagrodził najwierniejszy z wiernych, bo sam Aleksander Rutkowski. Można jedynie postawić pytanie, dlaczego wszyscy pozostali Olka opuścili?

Na tym etapie mamy zbyt mało przecieków, aby ostatecznie ustalić prawdziwe przyczyny w osądzeniu A. Rutkowskiego jako „pierwszego” przez Wiesbaden. W tym czasie następowało tyle nie do końca wyjaśnionych zdarzeń związanych z wierzchołkiem zarządzania Organizacją, że w istocie trudno dociec co było skutkiem, a co przyczyną. Nie bardzo wierzę w zwykłe przypadki, czy zbieg okoliczności. Bardzo zagadkowa jest przyczyna aresztowania ( 21 IV 1960 – 21 IV 1964 ) Scheidera. W zdradę Czesław Stojaka nie wierzę i jego sprzymierzeńców - Leon Dawidziuk i Jan Czop, a ponadto do tej grupy zdrajców Apt, Adach, Lorek, Szklarzewicz. Natomiast w tym samym czasie do najwierniejszych Scheiderowych druhów należeli E. Kwiatosz, - podobno cudownie ocalony podczas aresztowania Scheidera, oraz Marian Brodaczewski, Aleksander Rutkowski i Roman Stawski. W tym samym mniej więcej czasie, nastąpiła „wielka” wpadka za którą miał być odpowiedzialnym Wróbel. W tym wirze następuje osadzenie na czele Organizacji A Rutkowskiego - „Olka”. Do powrotu z Wronek W. Scheidera, istnieje dość zagadkowa (kilkuletnia) chwila spokoju, by zaraz potem zawrzało od nowa. Wszystkie te wydarzenia są przedstawione jako „małe zamieszanie” - ( to Rocznik 1994). Dające dużo do myślenia, jest brak jednoznacznego postawienia Olkowi zarzutu o zdradę ze strony Wiesbaden, ale też wyraźne pozostawienie Olka w spokoju ze strony ówczesnej polskiej władzy -(nie był aresztowany, pomimo, że jego status w Organizacji był władzom znany, a może również cudownie ocalony jak E. Kwiatosz przy aresztowaniu Schejdera). Jedyna konkluzja jaką możemy przyjąć jest ta, że tylko te dwa wymienione powyżej ośrodki, (Wiesbaden i IV Wydział Departamentu.) znały jaką „konkretną rolę” podczas kierowania Organizacją w Polsce spełniał w tamtym czasie „Olek”.

Jak można zauważyć, pierwszy skan dotyczy pozyskanego donosu od źródła t. w. „Władek”. Z jego treści wynika, że ukryty pod tym pseudonimem rozmawiający z – Naczelnikiem Oddziału III - Departamentu IV, jest (był) nietuzinkowym donosicielem, lecz bardzo wtajemniczonym, a tym samym czynnym współpracownikiem zarządu krajowego Organizacji Ś. J. w Polsce, który nie korzysta z pośrednictwa jakiegoś niskiej rangi oficera łącznikowego, lecz osobiście relacjonuje wiadomości we właściwym departamencie bezpośrednio naczelnikowi tegoż Oddziału. Drugim wysokiej rangi współpracownikiem zarządu Organizacji Ś. J. był t. w. o pseudonimie „Sokół”, którego zadaniem było izolowanie od zarządzania w Organizacji Romana Stawskiego, pomimo iż ten również współpracował z organami władzy PRL, ale z tej strony były jakieś  nie znane nam zastrzeżenia, aby wyeliminować go z możliwości dokooptowania do Zarządu w Organizacji przy A. Rutkowskim. Jako ciekawostką jest w tym to, że negatywna notatka o R. Stawskim dotyczącym jego współpracy z S. B., tenże urząd państwowy dla uwiarygodnienia tego przekazu do Wiesbaden, chce skorzystać z poczty teokratycznej. Jakby tego było mało, dla uwiarygodnienia skuteczności działania Aleksandra Rutkowskiego, ma być wstrzymane wykrywanie nielegalnych drukarń, jako,że wykrycie przez S. B. każdej drukarni mogłoby iść na ujemne konto Organizacji Ś. J. w kraju, w tym przypadku konkretnie obciążałoby osobiście Olka.

Sporządzona notatka przez oficera operacyjnego wnioskuje swojemu przełożonemu jak należy wykorzystać pozyskane wiadomości dotyczące W. L. Scheidera. Z drugiego skanu poznajemy szczegółowy plan działania. Mnie zainteresował szczegół, dotyczący wskazanego wykonawcy tego wniosku. Istotne jest natomiast to, że wykonawcą „krzyżującym plany” przeciw A. Rutkowskiemu, miał wykonać t. w. o pseudonimie - „Agamemnon”. Jest to dość istotna wskazówka, ponieważ wiemy już w jakim kręgu osób możemy tę postać poszukiwać.  Druga wskazówka, to rok 1965. Znaczyłoby bezsprzecznie, że jest to okres osobistego wytężonego wysiłku W. L. Scheidera i jego grupy w obalaniu „olkowców”. Jest to istotny kierunek poszlakowy, bo tylko ta grupa była pod ostrzałem, a przeszkadzająca przejęciu kierownictwa W. Scheiderowi. Z tego wynika, że zainteresowanym w udaremnieniu tego planu był by A. Rutkowski. Tym samym należałoby wskazać iż pod tym pseudonimem występuje osobiście Rutkowski Aleksander. Czy ten kierunek myślenia jest prawidłowy? Tylko Olek osobiście stał na drodze przeciw zamierzonemu przedsięwzięciu Scheidera, i był najbardziej zainteresowanym, aby te plany pokrzyżować. Należy też brać pod uwagę tę okoliczność, że z taką „misją” mógł wybrać się on osobiście, tym bardziej, że to właśnie Olek znał najintymniejsze szczegóły, których Scheider nie chciałby, aby mu to wypominano, ponadto Scheider mógłby również uznać jego przyjście jako osobiste ukorzenie się przed nim. Zachodzi dość intrygujące pytanie, czy misji „Agamemnona” mógłby podjąć się Stawski R? Tego bym wykluczył, ponieważ jego nie życzyły sobie w tej akcji służby bezpieczeństwa, ale Abt, Kwiatosz, Chodara, przed tymi Scheider również nie zatrzasnąłby swoich drzwi. Jeżeli te postacie nawet z sentymentu po starej znajomości, mogliby Scheidera strawić, to już jako przed swoim przełożonym, raczej byłoby im trudniej dalej zginać swoje karki.- to też prawda - ale dlaczego mieliby tym „gestem” przysłużyć się Olkowi i swoje karki przed nim zginać, gdy tymczasem każdy z nich nosił buławę w plecaku? Pozostaje jednak jeden podstawowy dylemat - nigdzie nie doczytałem się i nie znalazłem nawet najmniejszej wzmianki, że to zlecone zadanie zostało w ogóle przyjęte i wykonane. Cokolwiek by się nie stało, to istotne jest dla nas to, że ujawniony został dość istotny pseudonim, który mógł być przypisany tylko jednemu z tych wyżej wymienionym.

Tylko komu?

Tych nazwisk wymieniłem zaledwie niewielu z samego wierzchołka, ale mogło być ich więcej, którym Scheider nie przylegał. Scheider nie mógł się pogodzić z tym, że jego dobra passa się już kończy. Po powrocie w roku 1956 do „swojej” Organizacji, ta była już inna niż ta, którą opuścił pięć lat wcześniej. Wszystko było już inne, ale co najważniejsze, że i Świadkowska populacja zmieniała się na jego oczach. Jego romantyczna dusza z przełomu jego lat młodości stała się dla niego ciężarem. Ta nowa młoda populacja jego podopiecznych wyraźnie wyrywała się spod jego kurateli. Dyscyplinowanie przynosiło odwrotny skutek. Scheider nie mógł zrozumieć, że jego pięcioletnia nieobecność zatrzymała jego świadomość w czasie, a tymczasem to postęp edukacyjny znacznie wyprzedzał jego świadomość. Zaczęły się problemy wewnątrz jego Organizacji, którą chciał zawrócić do stanu pierwotnego. Pomimo jego doświadczenia, nie zdawał sobie sprawy, że nie zawraca się rozpędzonego pojazdu bez uprzedniego jego wyhamowania. Ten manewr spowodował rozrzut, który zaciążył na całej Organizacji. W Organizacji rozpoczął się odrzut tych, którzy w najbardziej trudnym czasie potrafili tę Organizację chronić przed wewnętrzną ingerencją służb państwa komunistycznego. Scheider nie potrafił docenić ich zdolności i nabytej wiedzy w okresie najtrudniejszym. Ci musieli odejść, ( tu wpisuje się osobista moja przygoda z Organizacją, którą opuściłem) ale jak w przyrodzie, która nie znosi próżni, bo na opuszczone miejsce musi przyjść ktoś inny.

I przyszli! Do środka Organizacji weszli nowi, ale tylko potakiwacze spodziewać się mogli szybkich awansów. Długo miałem pewne obiekcie, że tak łatwo udaje się z zewnątrz wejść do Organizacji, a tym bardziej przez osoby Służby Bezpieczeństwa. Gdy pewne zdarzenie opisał jeszcze na starym Forum (w tej chwili już zamkniętym) Gedeon, jak to pewna siostra zidentyfikowała ubeka. na podstawie >próby kaszanki<. Pomimo długiego upływu czasu od tego wpisu miałem pewne obiekcje co do jego rzetelności. Po prostu w mojej świadomości wyniesionej z wcześniejszej konspiracyjnej działalności, taki przypadek nie miał by możliwości zaistnieć. Dopiero po ponownym zagłębieniu się w skany dostarczone mi przez Gedeona, mogłem się spodziewać, że po roku 1957 po ponownym wejściu do gry W. Scheidera, Organizacja rozlezie się w szwach pod względem słabo dyscyplinujących się zachowań w ekstremalnych warunkach. Nie ważne czy to jego (Scheidera) działanie było zamierzone, czy było zrobione błędną kalkulacją, w Organizacji na każdym szczeblu zarządzania, działali po rocznym kursie „kaszankowcy” działacze obsadzeni przez Wydział IV- go Departamentu. Dramatyczne listy pisane do Scheidera i Knorra za Ocean przez takie wybitne postacie jak Jakub Rejdych, Czesław Stojak i inni, pozostały bez dalszego biegu. (Na okoliczność tych dwóch, ale i innych, wypowiedziałem się już w poprzednich wejściach dość szczegółowo).

Odtąd to IV Wydział nadawał ton w Organizacji.

Ale czy tylko IV Wydział? Jeżeli „Agamemnonem” był rzeczywiście Aleksander Rutkowski, to na pewno ten jego „status T. W.”, był na poziomie wyznaczonego emisariusza do zadań specjalnego łącznika do kontaktowania się między Wiesbaden i IV Departamentem w Polsce. Jak dotąd, nie spotykamy się z jego (Olka) typowymi donosami identycznymi z innymi t. w. Ponadto Pohl w Wiesbaden nie reagował gorączkowo w wspieraniu Scheidera, pomimo że ten wszelkimi dostępnymi ścieżkami przekazywał donosy na Olka nawet za Ocean. Ostateczne zakończenie całej „zadymy” znamy. Scheider nie osiągną oczekiwanej satysfakcji, a jego przydział do pisania pamiętników nie został cofnięty, lecz utrzymany w mocy. Natomiast Rutkowski jeżeli poniósł oficjalnie konsekwencję, to wreszcie wiemy, że nie za współpracę z polskimi organami, o czym pokrętnie wyjaśnia M. Bojanowski, że w tamtym czasie takiego zarzutu nie można było A. Rutkowskiemu postawić, możemy teraz się domyślać dlaczego. No cóż, gdyby ten zarzut Olkowi oficjalnie postawiono, mogłaby zostać uruchomiona zadyma o większym kalibrze gatunkowym, której Wiesbaden ani Knorr, by sobie nie życzyli. Tymczasem biorąc na siebie odium „Agamemnona”, Olek uratował Organizację od rysującego się nad Polską scenariusza rumuńskiego z „Jakubem” Rejdychem w tle.

Pewnie upłynie jeszcze długi okres czasu, jeżeli jeszcze ktokolwiek będzie w stanie podejrzeć co, lub kto, kryje się pod złotą maską AGAMEMNONA...


Post scriptom

Gdy napisałem już w całości powyższy tekst, przeglądając jeszcze niektóre skany z IPN, natknąłem się na skan (IPN bu 01891/62), którego dawniej zignorowałem ze względu na jego autora lub autorów dotyczącej napisanej treści. Czołobitność autora, lub autorów wobec Wilhelma Scheidera jest tak bardzo jaskrawo wyrażana, iż tylko laik nieznający wewnętrznych zwrotów „grzecznościowych”, może uznać za bardzo miłych i oddanych braciaszków, którym leży  na sercu tylko i wyłącznie dobro ukochanego brata Wilhelma i jego ukochanego dzieła, którą jest jego organizacja. Od razu można zwietrzyć anonimowych autorów spod znaku „komitetu 12”. Bez względu na fałszywe lizusostwo, z treści dowiedziałem się trochę istotnych faktów.

Powyżej wspomniałem o czarnej dziurze, gdy pisałem ten powyższy główny tekst jeszcze na przełomie lipca i sierpnia, ale już w grudniu muszę zrobić poprawkę co niniejszym czynię. Ciągle wracając pamięcią do tamtych wydarzeń, z moim osobistym udziałem, jak widać stale stąpam we mgle. Na trop naprowadziła mnie wyżej wspomniana notatka. Wgłębiając się w jej treść, która powstała na początku lat 60-tych ub. wieku i wyszła spod ręki ubeka słynnego „komitetu 12” udającego zbolałego brata po stracie „umiłowanego” brata Scheidera na skutek zdrajców jak twierdzi autor, którymi byli – Czesław Stojak, Leon Dawidziuk i Jan Czop, i to jest moje wielkie odkrycie, któremu zawdzięczam wiedzę o moich już nieanonimowych niegdysiejszych pryncypałach. Sumując wszystkich razem moich byłych przełożonych z okresu mojej podziemnej działalności w Organizacji, ze zdumieniem dowiaduję się, że: Lorek, Chodara, Szklarzewicz, Cyrański, a w szczególności dwaj Rejdychowie, tudzież C. Stojak, L. Dawidziuk i J. Czop, a w późniejszym okresie A. Rutkowski i R. Stawski, to wszyscy zdrajcy, których wykrył umiłowany i wierny sługa boży W. Scheider! W prawdzie tych dwóch ostatnich autor z komitetu 12-stu jeszcze w roku 1962 zaliczył do wiernych i oddanych Scheiderowi, ale my już wiemy, że i tych sprawiedliwa ręka też dosięgnęła.

Moja refleksja: w jakim zdradzieckim towarzystwie ja się obracałem?




Poniżej załączone odpisy pism wykonałem ze skanów komputerowych. Pomimo, że dołożyłem skrupulatnych starań, mogą występować błędnie odpisane szczegóły czego nie wykluczam, ale nie będzie to miało decydującego wpływu na treść ogólną.




Pierwsze pismo sporządzone przez Naczelnika  Wydziału III Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych


Drugie pismo skierowane do: Wice Dyrektora Departamentu IV Ministerstwa Spraw Wewnętrznych



Pierwszy skan


Dokument sygnowany:  IPN BU O 1283/1478

źródło:              „Władek”

31 VII 1965                                               Tajne specjalnego znaczenia

Notatka Służbowa

Od dwóch miesięcy kanał łączności kryptonim „RODO” nie funkcjonuje z uwagi na zmianę wagonów. Kierownictwo biura strefy w Wiesbaden pragnąc utrzymać kontakt z nielegalną organizacją  świadków Jehowy w drugiej połowie miesiąca lipca do Polski skierowało dwóch łączników, których zadaniem było przekazanie słudze oddziału materiałów organizacyjnych.
Jeden z łączników występujący w charakterze turysty z Austrii, przybył do Wrocławia i na pewnym adresie pozostawił informację dot. dalszego funkcjonowania kanału „RODO” i przyczyn, które spowodowały chwilową przerwę. Po odtajnieniu i rozszyfrowaniu informacji kanał w najbliższej przyszłości zostanie uruchomiony. Kierownik biura strefy Pohl pracuje nad zorganizowaniem nowej skrytki w jednym polskich lub francuskich znanego pociągu. O fakcie zorganizowania skrytki i terminach jej funkcjonowania, ośrodek w Wiesbaden poinformuje kierownictwo organizacji w Polsce dodatkowo.
Drugi łącznik występujący również w charakterze turysty z Austrii przebywał w Warszawie i podobnie jak tamten pierwszy na pewnym adresie pozostawił mikrofilmy wytyczne organizacyjno-informacyjne. Z materiałów tych na szczególną uwagę zasługuje stanowisko centrali odnośnie osoby Romana Stawskiego /główny przeciwnik aktualnego kierownictwa organizacji/. Pohl występujący w imieniu Knorra, uważa, że Stawski winien być dopuszczony do kierownictwa organizacji, sugerując stanowisko zastępcy w miejsce proponowanego swego czasu, przez sługę oddziału Mariana Brodaczewskiego. Nadmienić przy tym należy, że stanowisko Pohla nie jest wypowiedziane w sposób kategoryczny. Końcowa uwaga brzmi: „Mój starszy brat  myśli, żebyś w żadnym wypadku nie wziął innego wspólnika, zanim kwestię tę nie wyjaśnimy w sposób zadowalający – proszę jednocześnie o wypowiedzenie się w tej sprawie.
W omawianym dokumencie dość często występuje nazwisko Scheidera.  Z krytycznych uwag kierowanych pod jego adresem w/w, centrala  zwraca uwagę, by  obecne organizacji nie popełniło błędów, jakich dopuścił się Scheider w przeszłości. Szczególnie zwraca się uwagę, by nie dążyć tendencyjnie do wzrostu ilościowego organizacji. /zasadniczy zarzut do Scheidera/, a przede wszystkim  walka o umocnienie ideologiczne jako główny kierunek pracy organizacyjnej.
Ponadto centrala żąda nadesłania struktury organizacyjnej /chodzi o podział na okręgi/ oraz danych o poszczególnych kierowników okręgów.
Według informacji Knorra w organizacji świadków Jehowy w Rumunii w ostatnim okresie nastąpił rozłam. Dość liczna grupa pod kierownictwem niejakiego Pamfila Albu zerwała współpracę ze sługą oddziału podległemu centrali Brooklyńskiej, tworząc odrębny związek -sądząc-legalnie działający. Knorr z uwagi na dokonany rozłam w Rumunii, kierownictwu w Polsce zaleca, by zakazano członkom organizacji przekazywania literatury świadkom Jehowy w Rumunii podczas wyjazdów turystycznych do tego kraju.
Jak już nadmieniono niejednokrotnie, Scheider, mimo iż formalnie przez centralę jest odsunięty od władzy, praktycznie żyje problemami organizacji, często swym postępowaniem, względnie sugestiami kierowanymi od ludzi mu schlebiającym wytwarza atmosferę nieprzychylną niektórym członkom kierownictwa, co z punktu pracy operacyjnej może spowodować niekorzystną sytuację. Inspirowane przez sieć t. w. uwagi nie zawsze odnoszą pożądane skutki.

Przedsięwzięcia:

1. przy najbliższym spotkaniu omówić z t. w. sprawę Romana Stawskiego pod kątem proponowanych sugestii Pohla.  Ze względów organizacyjnych Stawski nie może być w żadnym wypadku dopuszczony do kierownictwa organizacji, dlatego też przedsięwzięcia w kierunku dalszej jego kompromitacji. Ponieważ Scheider jest przeświadczony, że Stawski poszedł na kompromis z władzami, stąd też wskazanym byłoby, ażeby Scheider  pod adresem Stawskiego przedłożył na piśmie, które następnie przesłano by do centrali. Jeżeli w praktyce otrzymanie na piśmie Scheidera okaże się niemożliwym, wówczas t. w. sporządzi streszczenie  rozmowy jaką miał na temat w/w i przekazano by do centrali Sprawę Stawskiego omówić z Departamentem I-szym w aspekcie planowanych przedsięwzięć, które miały być realizowane przez byłego t. w. „Sokół”
Dotarcie miałoby na celu dostarczenie argumentu dla kierownictwa organizacji utwierdzenie, że służba bezpieczeństwa rzeczywiście utrzymuje kontakt z/w. Ponadto wskazanym jest zastanowić się nad sposobem dotarcia do Stawskiego przez pracownika służby bezpieczeństwa. Służby bezpieczeństwa rzeczywiście utrzymują kontakt z w/w. Dysponowanie takim argumentem w tej sytuacji byłoby z punktu widzenia pracy organizacyjnej bardzo korzystnym elementem jako informacja do przekazania dla centrali. Chodzi bowiem o to, ażeby wiadomość ta kierownictwa dotarła drogą teokratyczną, tylko ta droga w tym środowisku ma szansę powodzenia, gdyż uznana zostanie jako prawdziwa. Nie wyklucza się spreparowania anonimu.
2. W sprawie nielegalnych drukarń z uwagi na niewielką ich ilość na terenie kraju oraz z uwagi na fakt, że każda likwidacja po za efektem, ma także swoje ujemne konsekwencje, która w pojęciu centrali idzie na ujemne konto kierownictwa, dlatego też (tu tekst trudny do odczytania) chyba, że względy operacyjne będą przemawiały za podjęciem likwidacji.
3. W celu neutralizacji Scheidera spowodować skierować t. w. „Agamemnona” do w/w na rozmowę.  Zadanie t. w., będzie (?) wyciągnięcie przeszłościowych „brudów” moralnie i psychicznie zalać swego rozmówcę |/Scheidera na te sprawy jest b. wrażliwy/. W powyższej sprawie opracować zadanie dla t. w. 
                                          Naczelnik Oddziału III DEP IV MSW                                           
                                             Nazwisko i funkcja  - nieczytelne




Drugi skan


Dokument sygnowany  IPN BU O 1288/1478

( Data nieczytelna natomiast rok )- 1965


WICE DYREKTOR DEP. IV MSW


W N I O S E K

dot. : Rozmowy między t.w. „Agamemnonem”, a Wl. Scheiderem zamieszkałym w................................................X...................................................(adres zam. celowo wykreślony)

W.L. Scheider od chwili wyjścia z więzienia, t. j. Od połowy 1964 r. mimo zakazu centrali periodycznie angażuje się w działalności organizacyjnej dążąc do wytworzenia określonej sytuacji i skupia wokół siebie swoich zwolenników, poprzez których urabia kłamliwą opinię przeciwnikom.

W.L. Scheider jest zdecydowanym przeciwnikiem legalizacji, a ponadto uważa się za jedynego wśród kierowniczego aktywu. Który może być specjalistą w sprawach organizacji na terenach wschodnich.

Sytuacja jaką w organizacji stwarza polityka Scheidera jest z operacyjnego punktu widzenia niekorzystna w związku z czym zakłada się następujące przedsięwzięcia:

Na adres W. L. Scheidera skierować t. w. ps „Agamemnon” stawiając mu za zadanie przeprowadzenie rozmowy z w/w na takie tematy, których omawianie mogłoby wpłynąć na moralno-psychiczne wytrącenie z równowagi Scheidera, a w dalszej kolejności realizowanych przedsięwzięć jego załamanie.

Rozmowa powyższa winna tematycznie dotyczyć następujących zagadnień:
1. sprawy osobiste między t. w. „Agamemnonem”, a Scheiderem. /Sprawy te będą uprzednio uzgodnione podczas spotkania a poprzedzające rozmowę/

2. Sprawy materialne odnoszące się do W. L. Scheidera:

     a/-Kwestia dotycząca lekarstw z paczek zagranicznych
     b/-Sprawy dotyczące nadużyć zegarkowych
     c/-Kwestia przywłaszczenia bonów PKO-wskich

3.- organizacyjne:

     a/-Fałszowanie danych odnośnie stanu faktycznego organizacji w Polsce przed centralą
     b/- Tolerowanie ludzi, o których wiadomo, że zdradzili organizację /Lorek, Abt, Kwiatosz, Ferenc/.
     c/ - Udział żony Scheidera w kierowaniu sprawami personalnymi organizacji. Faworyzowanie i szybko awansowani pochlebcy np.:Cyrański, Prędki lub pomijani i utrącani źle widziani przez Scheiderową np.: Przybysz, Owsianko
     d/- Wiadomo powszechnie, że syn Scheidera Janusz traci pieniądze organizacyjne na różnego rodzaju przyjemności, np.: w1964r. Podczas pobytu na Wybrzeżu z córką przyjaciela Scheidera  -  J A. - (pozostawiłem tylko inicjały imienia i nazwiska)

4. Ewentualność opisania całej sytuacji w liście do Knorra. /Jako pogróżkę ze strony tajnego współpracownika/
Zakłada się, iż rozmowa t. w. ps „Agamemnon” z Scheiderem  winna  być utrwalona na taśmie. W związku z tym należy t. w. wyposażyć w nadajnik.

Ponadto przewiduje się opracowanie w całości rozmowy na piśmie i ewentualny kolportaż wśród członków organizacji w Polsce.


                                       NACZELNIK WYDZIAŁU III DEP. IV MSW
                                         / podpis nieczytelny/

gedeon:
Lebioda dziękuje za Twoja benedyktyńska pracę.
Opisane zjawiska pokazują w jakich okolicznościach rozwijały sie losy organizacji w PRLu.
Intrygi, kłamstwo, donosy, zdrada, korupcja, walka o władze, to zalążek tej organizacji a gdzie tu zbawienna moc "ducha Jehowy" z dokumentów IPNu jasno wynika że to nie "duch Jehowy" rozdawał karty ale czynili to wyspecjalizowani oficerowie UB i SB.
Poznaliście tylko mały wycinek z powstawania tej organizacji ale jak bardzo różny od "papki" podanej w Roczniku 1994.
Myślę że uda nam się to wszystko przedstawić w pozycji książkowej.
Co do  AGAMEMNONA to złożę w IPN zapytanie o ujawnienie jego teczki.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej