BIBLIOTEKA > MOJA PRZYGODA Z ORGANIZACJĄ... LEBIODA

Na początku był Olek… Zanim rzucę ten „kamień”

<< < (8/9) > >>

gedeon:
Dokumenty pochodzą z zasobów IPN, pozyskanych na podstawie kwerendy naukowej BU Po III-55110-16(5)14. Stanisław Chłościński.
Samowolne kopiowanie i upublicznianie dokumentów pod odpowiedzialnością karną zabronione.
Sygnatura akt IPN Ka 112/4

gedeon:
Dokumenty pochodzą z zasobów IPN, pozyskanych na podstawie kwerendy naukowej BU Po III-55110-16(5)14. Stanisław Chłościński.
Samowolne kopiowanie i upublicznianie dokumentów pod odpowiedzialnością karną zabronione.
Sygnatura akt IPN Ka 112/4

Lebioda:
(…) bracia nazywali mnie „szmatą brata W”


Upoważniam L******* K***** do przeglądania i komentowania pozyskanych przez Stanisława Chłościńskiego dokumentów z IPN.
Dokumentacja z IPN jest pozyskiwana przez Stanisława Chłościńskiego zgodnie z otrzymaną zgodą na kwerendę naukową w temacie Świadkowie Jehowy w Polsce w latach 1945 do 1989.
Kwerenda nr BU Po III-55110-16(5)/14 z dnia 06 03 2014



Tak naprawdę, nie znalazłem odpowiedzi, na już niejednokrotnie zadawane pytanie: -jak to możliwe, że wierny i oddany brat w różnych ciężkich dla siebie sytuacjach, bity i więziony, przetrwał mężnie i niejednokrotnie stawiany za wzór do naśladowania, nagle jak piorun z jasnego nieba, staje okoniem wobec swoich, z którymi jeszcze nie dawno było mu po drodze. W różnego rodzaju cudowne nawrócenia, a tym bardziej odwrócenia przestałem już dosyć dawno wierzyć, więc pozostaje tylko naturalne wyjaśnienie takiego zjawiska trywialnym spostrzeżeniem – niema dymu bez ognia, lub mocniejszym uzasadnieniem – niema skutku bez przyczyny.

Gdy coraz bardziej wgłębiam się w scany zeznań w procesie przesłuchań śledczo sądowych braci tych z wyższej półki oczywiście, mam wrażenie, że śnię na jawie, bo ja nie takich znałem tych moich braci. Przy odpowiedniej wyobraźni prowadzonych w tamtym czasie śledztw (czego akurat ja nie muszę sobie wyobrażać), skłonny byłbym powiedzieć, że pletli jak szlachcić Piekarski na mękach, co byłoby odpowiednim usprawiedliwieniem i na tym można by sprawę zamknąć. Jednakże lektura tych skanów nie kończy się tylko na podobnych zeznaniach. Jest jeszcze lektura pisanych listów do ostatniej instancji sprawiedliwości i tlącej się nadziei, do Brooklynu, do samego brata Knorra. Listy prawie błagalnej treści, pisane nie pod żadne dyktando, ani pod presją, ale płynęły z głębin serc, głęboko przemyślane i dodatkowo wielu autorów tej korespondencji ufało, że trafią we właściwe ręce i odpowiednio przez adresata zostaną potraktowane. Zrządzeniem losu listy te rzeczywiście trafiały do właściwych adresatów i to pod „szczególnym nadzorem” sprawowanym przez organa urzędu bezpieczeństwa PRL. Za te „usługi” S.B. w Polsce nie pobierało żadnych opłat, a jedyny profit jaki był, to kopie tych przesyłek, „dzięki”, którym teraz mamy do nich wgląd.

W ślad tych listów, lub prawie równolegle, do tychże adresatów trafiały korespondencje korygujące skargi tych pierwszych przedstawiające zupełnie odwrócone wersje tych samych wydarzeń. Z wymiany tych korespondencji nic wyniknąć nie mogło, jeżeli oddzielenie Oceanem i polityczno-państwowymi układami, na ostateczną ocenę tych różnobrzmiących elaboratów, było nie możliwe, więc układ zarządzania Organizacją w Polsce pod wszechwładną ręką W Scheidera trwał niepodzielnie. Nadmiar generałów, o których już pisałem w poprzednim wejściu, stał się kulą u nogi głównego rozgrywającego, dlatego ten, jak turecki Sułtan z filmu –„Wspaniałe Stulecie”, korzystał ze swojej niepodzielnej władzy, nagradzał i jednocześnie upokarzał kogo chciał i kiedy chciał.

Jeżeli świadkowska populacja, ta poniżej obwodów, za „rosę” i głosicieli jako tako wykupywała się spod gróźb anatemy, to już pracownicy okręgów bez względu na zajmowaną pozycję w hierarchii, mogli w każdej chwili liczyć się z najgorszym. Najwierniejszy brat będący na usługach pryncypała, z dnia nadzień, mógł stracić jego względy, a tym samym środki do życia i dach nad głową. Wstawiennictwo w sprawie objętego anatemą, sługa oddziału uznawał jako sprzeciw wobec jego autorytetu danego mu przez samego Jehowę Boga. Każdy taki śmiałek mógł podzielić los tego pierwszego. W tych szeregach hierarchii, panowała wzajemna nieufność, strach przed utratą intratnego stanowiska sługi okręgu, gdzie wszelkie dobra doczesne, nie budziły odrazy, lecz wręcz odwrotnie, stanowiły namiastkę Królestwa Bożego jeszcze tu na ziemi przed Armagedonem. Nic dziwnego, że „romantyzm” tego zawodu stawał się dla tych kilkunastu przedstawicieli pięknym przeżyciem, a jeżeli nawet przypadkiem trafił do aresztu, spadały na niego dodatkowo większe błogosławieństwa z cierpienia, że można było je wpisać w ryzyko tej romantyki. Zresztą te groźno brzmiące aresztowania były tylko pewnym kilkudniowym przerywnikiem w tej konspiracyjnej monotonii.

Los okręgowego barona zależał li tylko od kaprysu sługi oddziału, a gdy tego okresowo brakowało, od pełniącego te obowiązki. Dlatego każdy zauważony nawet cień niesubordynacji, mógł odsunąć go od suto zastawionego stołu i solidnego obrywu z niego. Trzymanie się stołu pańskiego było zasadniczym celem samym w sobie, ale to z kolei wzbudzało zazdrość też u tych, dla których pozostawały tylko resztki nie dokładnie ogryzionych tłustych kości walających się pod stołem. Nie zawsze bój o resztki spadające ze stołu, był przyczyną narastającej frustracji, jaką wielu wiązało z Organizacją. Wielu chciało widzieć w niej tą świętość która sprawiła, że chcieli z nią związać swoje życie na zawsze, ale widzieć jej oblicze tylko w boskim majestacie świętości. Ta Organizacja, jeżeli nie mogła być i rozwijać się jak by o tym marzyli, niech by była taka jaka jest postrzegana w innych krajach Europy, chociażby w Grecji czy nawet w Jugosławii, gdzie nie wszystko jest legalne, ale jednak można swobodnie jej służyć, chociażby tak, jak wiele innych grup wyznaniowych w tym samym czasie w Polsce. Kim, lub czym, jest polska Organizacja, która ma inny wizerunek swojej tożsamości? Oto skrycie nurtujące wielu wyznawców pytanie, oraz tych z grupy świecznika, podzielających ten sam pogląd:

>Dlaczego w Polsce sama myśl o legalizacji musi być pomysłem samego Szatana Diabła?<

Zadaje retoryczne pytanie w liście do brata Knorra, wyrzucony z Organizacji były sługa okręgu Czesław Stojak. Potem w tym samym liście dodaje zaobserwowane wnioski:

>Nielegalny stan naszego wyznania u nas do pewnego stopnia zdegenerował szeregi naszej Organizacji nawet powiedziałbym, że zdemoralizował. A może br. W(ilhelm) słuchał sugestii jakichś czynników, którym zależało na tym, aby wśród nas tak było?<

Brat Czesław sługa okręgu wyrzuca z siebie garść goryczy doznanych bezpośrednio od brata, któremu chciał i służył, tak jak umiał i miał ku temu możliwości.

> Ja bratu. W(ilhelmowi) usługiwałem przez ostatnie dwa lata. To jest faktem. Niektórzy bracia nazywali mnie „szmatą brata W(Wilhelma)”. Moim zdaniem wiernie służyłem br. W(ilhelmowi. mimo, że mnie ostrzegano, że mój koniec będzie taki sam jak braci, brata. Szklarzewicza, brata Jakuba i innych. Ale ja byłem sługą okręgu. Przez to okazywałem posłuszeństwo. Potem byłem zaraz świadomy, że na mnie ciąży piętno, to znaczy, że od samego wyjścia (brata Wilhelma) z więzienia miałem być zwolniony z pracy. <

Oto co ów brat pisze na temat przyczyny dekonspiracji i w końcowej fazie aresztowania sługi oddziału w roku 1960-tym. Po wyjściu br. Wilhelma z więzienia, ten oskarżył go o zdradę. Jest to bardzo długa opowieść z wieloma szczegółami. Postaram się opisać parafrazując główne myśli autora, który nie godzi się z oskarżeniami. Prawdziwe przyczyny dekonspiracji sługa okręgu relacjonuje tak:

>Ostatnią meliną dla sługi oddziału Scheiderowi, zobowiązany został wykonać sługa okręgu Czesław Stojak na jego terenie w okolicach Krakowa. Wybrano miejsce w domu u samotnej siostry. Aby ten dom przygotować do potrzeb br. Scheidera, było wymagane wykonać dodatkową inwestycję. W tym celu należało zorganizować potrzebną ilość materiałów budowlanych, z którymi w tamtym czasie było naprawdę trudno, zwieźć na miejsce i wykonać wszystką pracę budowlaną. Tego nie można było wykonać cichutko i bez rozgłosu. Sługa okr. Stojak, osobiście przywoził materiały swoim „firmowym” samochodem, a ponadto na miejscu osobiście był znany organom MO. Całą inwestycję pokrył z własnych okręgowych funduszy, ponieważ sam zainteresowany inwestycją, nie poczuwał się do wyłożenia jakiejkolwiek sumy.

Sama inwestycja w domu samotnej i leciwej kobiety, była dopiero początkiem właściwej dekonspiracji. Następny etap, to zachowanie się podczas już zamieszkania samych głównych lokatorów. Nie zachowywano podstawowej potrzeby zasłaniania okien, co w domu samotnej kobiety, oświetlenie kilku izb jednocześnie musiało wzbudzać zainteresowania. W celu zaczerpnięcia powietrza wychodzili w prawdzie wieczorem, ale przy pełnym oświetleniu podwórza lampą elektryczną. Sam br. Wilhelm miał zwyczaj chodzenia nocą po podwórzu z latarką kieszonkową. Pomoc kuchenna wprawdzie też kobieta – pionierka wychodziła po zakupy i wracała w ciągu dnia. W ciągu dnia wychodził również towarzyszący Wilhelmowi, br. Edward Kwiatosz, a ponadto, również w różnych porach dnia do Scheidera przychodzili różni jego goście przez niego zapraszani. <

Jeżeli to co powyżej sparafrazowałem, dla wielu tu czytających, ale i dla współczesnego głosiciela królestwa jest czymś oderwanym od kontekstu sprawy, uważam tych za bardzo szczęśliwych, iż nie muszą rozumieć tych moich niuansów tamtego okresu. W tamtym okresie dla nas wszystkich począwszy od podstawowego głosiciela, do każdego sługi na wyższych szczeblach, obowiązywało powiedzenie: -Nie wystawiaj Jehowy Boga na próbę! Znaczyło to dla każdego tyle, że powinien zrobić wszystko co jest w jego fizycznych możliwościach, aby zabezpieczyć się przed dekonspiracją, a potem dopiero polecić się opiece bożej.

Jeżeli to co powyżej było faktem, jak opisuje to autor, trudno nie przyznać mu racji iż do dekonspiracji przyczynił się sam zdekonspirowany, nie zachowując podstawowych zasad w tym zakresie. Na usprawiedliwienie Wilhelma S., można przyjąć jego brak elementarnej wiedzy w poruszaniu się w konspiracji, a żadnej porady by i tak nie przyjął. Brak doświadczenia spowodowany był tym, że w okresie okupacji i potem w latach 1950 do 1956, z powodu przebywania w miejscach kaźni, za co należy mu się szacunek i pochylenie przed nim głowy, ale doświadczeń konspiracji nie posiadał. Następne lata już po 1956 tym roku, to okres demoralizujący w tym zakresie jako okres „ni wojny, ni pokoju”, czyli konspiracja na pół gwizdka, a dodatkowo rozłożona na krótkie i dłuższe przerwy. Powodowało to „rozleniwienie” czujności, którą przeciwnik wykorzystał w całej rozciągłości, bo pozyskał ten wewnętrzny „rozleniwiony” materiał do współpracy (t. w.). Oddanie w tym czasie Organizacji pod kierownictwo Scheiderowi, było istotnym błędem. Nie jest wskazane powierzyć dowodzenie armią generałowi, który w okresie wojny był internowanym, a odsuwać dowódców, którzy sprawdzili się na liniach frontowych. Internowanemu należy się szacunek, ale fanfarami wita się generała zwycięzcę z pola walki na froncie. Nigdy odwrotnie!

W/g autora listu do Knorra, W. Scheider stawiał na swoją nieomylność i bezpośrednią interwencję niebios, nigdy nie przyjmował żadnych ostrzeżeń, a nawet wręcz traktował je, jako podejrzane o niecne cele. Wszędzie węszył niebezpieczeństwo czyhające ze strony swojego najbliższego otoczenia, wierzył jedynie pochlebcom, cenił sobie donosicielstwo, co ci często tę jego słabość wykorzystywali przeciw niemu. Pracował tylko na swoją własną świetność, którą widział siebie, jako przywódcę na teren wschodniej Europy. W tym miała mu pomóc cała polska świadkowska populacja przyczyniająca się do wzrostu, nawet za cenę niekoniecznie uczciwą. Cały personel pomocniczy jak sł. okręgowi, obwodowi mieli pracować na ten sukces. Jak to osiągnąć? Nie przyjmował żadnych racjonalnych sprzeciwów. Pozbywał się posłów, którzy przynosili mu złe wieści. Jednym z wielu przykładów, jest dopingowanie wszystkich do „wydajnej” pracy wieścią o zbliżającym się Armagedonie, ba nawet oficjalnie rozpoczął ją rozpowszechniać sługa okręgu br. Mieczysław Cyrański, jako już oficjalny komunikat z Brooklynu! Za ten armagedonowy incydent, nie został zgromiony prorok tej wieści, lecz sługa okręgu Stanisław Rejdych, który domagał się potwierdzenia tego od Wilhelma S. Ostatecznie wyrzucony z Organizacji jako wichrzyciel.

Wszystkie tego rodzaju niewygodne pytania i inne zmierzające w tym kierunku incydenty były traktowane jak zamach na samego przywódcę. Toteż ostatecznie wszelkie odprawy na wszystkich szczeblach były tylko ograniczane do przekazywania myśli samego brata Wilhelma. Żadna dyskusja czy wymiana myśli niezgodnej z myślą przewodnią sługi oddziału, nikt nie miał odwagi podjąć. Ile troski z tego powodu wyraża autor listu do Knorra, pisząc już prawie bez nadziei jakiejkolwiek zmiany na leprze:

>Każdy zdawał sobie sprawę, w terenie jest źle –napisz prawdę, którą br., W(ilhelm) nie chce przyjąć, będzie źle. Nie napiszesz prawdy, to kwestia sumienia i w ogóle przyszłości. Ale i w tym wypadku w nas wszystkich bojaźń przed człowiekiem zwyciężyła sumienia skrupuły, wszystko odsunęło się na bok „Bóg to rozwiąże” taka myśl chyba przychodziła każdemu. A póki nic nie rozwiązuje, będziemy kłamać<

Jak w tym samym czasie układała się współpraca na samym szczycie decydenckim Wilhelma S. z jego zastępcą Edwardem K., niech świadczy ten zapis tego samego autora

> Komu służył rzeczywiście brat Edward (jako zastępca sługi oddziału) oprócz minimalnej pracy pisania na maszynie, podliczania raportów, jego służba Bogu polegała -na pracy gospodyni domowej- ścielenie łóżka, br. W(Wilhelma), czyszczenia butów i wynoszenia „wiader”, paleniu w piecach w pokoju br. W(Wilhelma). Takim sposobem postępowania, on tracił na znaczeniu w oczach br. W(ilhelma). jako sługa od spraw Teokratycznych. To była służba od wszystkiego.
Kilka dni temu przed aresztowaniem br. W(Wilhelma), Edward w rozmowie zemną powiedział:  --„nie mam własnej woli, nie mam wolności, na rozkaz spać, wstać, jeść. Tak by się chciało człowiekowi trochę swobody, nie mówiąc o wolności”. <

I dalsze doniesienie do br. Knorra nie wymagające już żadnego komentarza:

>Bracie Knorr, stawiam sobie pytanie, kiedy przyjdzie godzina od której bracia w Polsce przestaną wprowadzać Ciebie w błąd, Ciebie i cały świat teokratyczny? (….)  Serce się kraje bracie Knorr jeżeli się czyta w Strażnicach, w listach prywatnych do braci z zagranicy, że Dzieło w Polsce jest radością wszystkich. Drogi bracie, już niejednokrotnie mówiliśmy pośród siebie, że gorzko zapłakałbyś, gdybyś dokładnie znał stan rzeczy. (…) Jaką hańbą okryliby się wszyscy bracia i cała Organizacja, gdyby bracia z zagranicy znali tą szarą prawdę. To też zupełnie słusznie powiedział brat Edward Kwiatosz, do brata Leona -„nie byłoby dobrze gdyby bracia prawdę wiedzieli”. On sobie chociaż trochę zdaje sprawę z tego, jak również z odpowiedzialności jaka ciąży przed Jehową Bogiem na nim. Przy tej okazji poproś braci Abta i Adacha aby Ci podali nazwę wioski, w której wszyscy mieszkańcy interesują się prawdą, bo do tych braci można mieć zaufanie. (…) Przecież publikacje Towarzystwa na skutek takich informacji podają nieprawdziwe dane publikując na cały świat teokratyczny. (…)<

To co wyżej napisałem, oprócz oryginalnych wypisów ze scanów, w większości są to sparafrazowane przeze mnie opisy stanu Organizacji, w okresie lat 1956 – 1960. W takiej wielostronnej scenerii, funkcjonowała Organizacja Świadków Jehowy w Polsce. Jeżeli ta najniższa zborowa populacja miała w tym czasie podstawę wyrazić się słowami Wyspiańskiego włożonymi w usta ucztujących chłopów w „Weselu…”: -my som swoi, my som zdrowi..., to już ta wyższa warstwa ze szczytu decydentów, z wyjątkiem tych odrzuconych próbujących jeszcze ją reanimować, upadła poniżej głoszonych przez siebie wartości. Jeżeli były brat „Sławek” (Wróbel), już pod swoim pełnym imieniem i nazwiskiem, wyznaje osobiście znamienne słowa: >Wszystko powiem, nikogo nie będę oszczędzał< i rzeczywiście nikogo nie oszczędzał w swoich zeznaniach przeciwko byłym swoim duchowym braciom, to miał ku temu rzeczywiste, odciśnięte we własnym wnętrzu „braterskie” przeżycia. Jeżeli jeszcze niedawno miałem co do jego osoby i zachowania pewne wątpliwości natury moralnej, po zapoznaniu się z materiałem ze scanów i jego własnych obszernych zeznań, zmieniłem swoją ocenę o nim. Mój szacunek jaki jeszcze do niedawna tlił się we mnie, co najmniej do tych już imiennie wcześniej wymienionych, zupełnie ustał, po przeczytaniu poniższego fragmentu pisanego do Knorra:

> W ostatnich tygodniach wszyscy prawie my pozbawieni społeczności byliśmy wzywani przez władze (Bezpieczeństwa PRL -dopisek mój). Rozmawiano z nami. Proponowano współprace. I ciekawe są wypowiedzi władz (oto) niektóre:
„My teraz decydujemy co ma się dziać w organizacji?”
„Nie aresztujemy was, chociaż wiemy gdzie mieszkacie i my mamy na was materiał. Bo tym, w waszym wypadku, daliśmy dowód, że jesteście niewinni” A nam chodzi o to abyście w oczach (swoich) braci byli winni”!
„Wam się zachciało czystości i macie. Mimo waszego uporu, Stawski, Rutkowski, Brodaczewski zwyciężą”.(…) Oni się sprytnie urządzają, nie stawiają wam dowodów winy, tylko mówią: - postaw nam (ty) dowody, że jesteś niewinny”.
Mnie pokazują anonim do KWMO, żeby u mnie w domu przeprowadzić rewizję i zabrać maszynopis z materiałem obciążającym Brodaczewskiego.<

Braterska miłość, która miała cementować teokratyczną wspólnotę, zbiegiem upływającego czasu w następstwie zachodzących przemian zewnętrznych i wewnątrz Organizacji, przeistaczała się systematycznie we wzajemną postępującą „szorstkość”. Jest to normalne zjawisko społeczne, któremu podlegają istoty ludzkie i nie ważne jak dana grupa chciałaby odciąć się od takiego poglądu. Warunki materialne, zawsze były czynnikiem różnicującym członków danego zespołu. Od tych warunków zależała pozycja jednostki, a ta jednostka, musiała tak umiejętnie ustawić podwładnych, aby ci uwierzyli w jego geniusz wsparty autorytetem nadziemskim. Od tego momentu, ów pośrednik, między podwładnymi, a autorytetem nadziemskim, będzie tyle znaczył, ile uległości potrafi wymusić od tych, od niego uzależnionych. Do dyspozycji posiada tylko dwa czynniki –kij i marchewkę. W pojedynkę nie ma możliwości zarządzać jednym i drugim, dlatego sowicie musi opłacić kijkowego i marchewkowego. Można by w nieskończoność opisywać szczeble tworzonych karier i zależności, ale mnie chodzi tylko o wskazanie, że Organizacja jaka jest, czy nazwiemy ją bożą, czy świecką, tu na naszej Planecie podlega tym samym zasadom i procesom pod każdą szerokością geograficzną na Ziemi. Ludzie się kłócą, nienawidzą, robią sobie krzywdy, okradają jedni drugich, zabijają, ale też pomagają sobie nawzajem, miłują się, kochają itd. itp. Po prostu taki jest rodzaj ludzki i nikt tego nie zmieni. Organizacja Świadków Jehowy, byłaby rzeczywiście Organizacją nie z tej Ziemi, jak sobie tą cechę przypisuje -gdyby taką była, ale nie jest, nie była, i nigdy nie będzie.

Tam gdzie jest dostęp do nieograniczonych dóbr i przez nikogo nie kontrolowanych, zawsze będzie pokusą zaciągnąć pojemniejszą sieć. Zazdrość rodzi zdradę, nienawiść i wydobywa z każdego coraz więcej złej woli, rodzą się frustracje. Tworzą się koterie, grupy zachowawcze, i odnowicieli. Te ostatnie, najbardziej kontrowersyjne twory, stają wręcz przeciw sobie. Rodzą się nienawiść, szukanie haków prawdziwych czy domniemanych, oskarżenia, rzucanie oszczerstw. Dotychczasowi wierni sobie bracia, jak się wcześniej mianowali, teraz toczą ze sobą „śmiertelny” bój. Pozbawiają się wzajemnie tego co jeszcze niedawno ich ze sobą łączyło: wznoszone wspólne modlitwy do tego samego Boga, gdy wszyscy uczestnicy wspólnoty wołali Amen! Amen!

Wyrzucenie „buntowników” miało być lekarstwem na całe zło. Miała powrócić braterska zgoda i powrót do wspólnej modlitwy, a chwała Pańska miała zapanować na bożą Organizacją. Tymczasem były sługa okręgu, wyrzucony z Organizacji jako największe zło, w swoim obszernym liście do największego autorytetu, samego Prezesa, do Brooklynu kończy poniższym krótkim epilogiem.

>Bracie Knorr!
Mnie, Leona, Jakuba, (i) Wiesława (Rejdychów), Nowaka, Szklarzewicza i wielu innych i Sług Obwodów w szeregach pełno czasowych, już niema. A jednak „rozróbka” wewnątrz trwa. I to kto wie czy nie większa jak za naszych czasów. Władze w dalszym ciągu wszystko wiedzą na terenie całego kraju, wola władzy w naszym kraju jest wykonywana, brat Adach, Abt, przypuśćmy, że nawet Edward, są w porządku, ale dzieje się po za ich plecami nie dobrze.
Stojak Czesław<

Wymowne jest ostatnie zdanie –tylko co do Adacha, Abta i Kwiatosza, autor niema stuprocentowej pewności, co do pozostałych, jego zdanie jest jednoznaczne: „wola władzy jest wykonywana”… Szorstka miłość braterska, jak kiedyś określiłem panujące stosunki pomiędzy grupą uczestników trzymających władzę i rząd dusz w tamtej polskiej Organizacji, to zbyt delikatne, prawie pieszczotliwe określenie. Należałoby poszukać bardziej dosadniejszego wyrazu słownego. Jak bardzo musiała upaść ta „braterska” wspólnota ludzi, którym (podobno) sprawy królestwa bożego leżały w sercu na pierwszym miejscu, jeżeli pod epitetem „ścierki brata W”, był rozpoznawalny bądź, co bądź, świecznikowa postać bo Sługa Okręgu. To grono ludzi (braci) stojących najbliżej swojego duchowego „guru” w Polsce, musiało już znacznie oberwać, jeżeli takie określenie funkcjonowało w obiegu. Takie „braterskie” stosunki musiały doskwierać, jeżeli sam wice, brat E. K. był potrzebny „guru” do ścielenia łóżka, czyszczenia butów i wynoszenia „wiadra”. No, ale też – na rozkaz spać, na rozkaz wstać i na rozkaz jeść!

Być może to wszystko mieściło się w kanonie szeroko rozumianej braterskiej miłości, ale mnie interesują też reakcje odreagowywania podwładnych od stresowo-twórczych poczynań sługi oddziału. Czytając list byłego sługi okręgu, br. Czesława, piszącego do brata Knorra, odkrywam inną naturę moich zwierzchników i byłych idoli. Piękne i wzruszające wykłady brata, „Olka” Rutkowskiego, „Władzia” Brodaczewskiego i innych. Może wtedy były szczere i wzruszające, ale w relacji Czesława Stojaka tudzież Wróbla, postacie te przygnębione ciężarem zadań na niwie pańskiej, powróciły do swojej pierwotnej ziemskiej i ludzkiej natury. Praca? Tak, ale nie za darmo! Stresy niwelować w markowych trunkach, a jeżeli nawet, te powalą na podłogę w korytarzu wagonu PKP, zawsze jeszcze można „poprosić” KWMO -anonimowo oczywiście, aby paszkwil maszynopisu br. Stojaka, nie zawracał głowy takimi drobnostkami bratu Natanowi za Oceanem.

Lebioda:
Meandry


Meandry, to nie jest historia Świadków Jehowy w Polsce, to ma być tylko krótki przegląd jak ta Organizacja przekształcała się w czasie.

Od początku, gdy zapoznawałem się z jej dogmatyzmem wewnętrznym, byłem przekonany, że jest to jedyny ruch wyznaniowy (napisałem „wyznaniowy”, a nie religijny. Religia była postrzegana jako narzędzie samego Szatana, w celu odwiedzenia ludzi od prawdy), który jest święty, nieskazitelny prowadzony przez jedynego prawdziwego Boga mający imię własne –Jehowa-, a które to imię jest celowo skrywane przez religionistów (ten zwrot „religioniści” był dość mocno akcentowany), aby prawdy o tym imieniu, nie poznał nikt. Poznanie prze zemnie takiej prawdy, bardzo mnie dowartościowało, bo znałem tajemnicę, której moi rówieśnicy nie mieli pojęcia, że w ogóle i istnieje. Na ogół rzeczywiście tak było, ponieważ w tej populacji, w której się obracałem wyraz lub imię jak kto woli –Jehowa- nie funkcjonowało.

Za poznaniem takiej prawdy, były też obowiązki głoszenia wszem i wobec, co też starałem się wykonywać. Wiadomo, że Szatanowi się to moje stanowisko nie podobało, więc musiał zemną walczyć i walczył. Zbiegiem czasu, w skutek przebywania w takiej specyficznej społeczności, poznawałem coraz więcej walorów potrzebnych do podobania się prawdziwemu Bogu i negatywów, których ten sam Bóg się brzydzi, a przecież jego wierny sługa nie może przysparzać takich obrzydliwości. Poznałem, że lud boży, to lud nie z tej ziemi, a więc i to co ziemskie jest obrzydliwością bożą. Te wszystkie obrzydliwości można było omijać, ale do czasu.

Organizacja Świadków Jehowy, kierowana przez Wilhelma Scheidera, w okresie do 1939 roku zwała się również Badacze Pisma Świętego, formalnie nie istniała jako formacja, ale działała tylko na zasadzie ogólnej tolerancji religijnej w ówczesnej Polsce. Pomińmy okres wojenny, który przysparzał wiele „kłopotów”, ale nie tylko tej formacji. Po roku 1945, ruch ten wystartował już częściowo sformalizowany z oficjalną nazwą, adresem siedziby w formalnej własności Wilhelma Scheidera – Łódź ulica Rzgowska 24. Formalnie, Organizacja prowadziła działalność legalnie, ale taki tymczasowy stan prawny, dotyczył wielu innych organizacji, zrzeszeń, różnych związków itp. Taka tymczasowość nie mogła istnieć w nieskończoność. Ona musiała zostać w określonym czasie uregulowana. Nowy powojenny ład prawny zaczynał wchodzić w decydującą fazę w roku 1949. Wszystkie tego typu pozarządowe organizacje, musiały wystąpić o uregulowanie statusu prawnego. Pomińmy tu istotny szczegół, że nielubiana powojenna władza, wielu nie przypadała do gustu, ale tak to już z władzami bywa, że czy nam się ona podoba czy nie, jeżeli chcemy funkcjonować, musimy się podporządkować jej wymogom. Wszystkie zorganizowane formacje, świeckie czy religijne, podlegały takiej samej procedurze rejestracji.

Cała świadkowska populacja zborowa, nie była informowana o takich zamierzeniach, natomiast do zborów docierały jakieś niepokojące sygnały, o zbliżającej się enigmatycznej „zimie”. Opowiadano nam o zachowaniu się wobec władzy, jak wymijająco unikać odpowiedzi na konkretne zapytanie, o innych braci, zwierzchnikach, ich nazwiskach i adresach. Ustne instrukcje dotyczyły wielu dziedzin życia społecznego w zorganizowanym państwie. Wiedzieliśmy, że Świadek Jehowy nie może służyć w wojsku i innych formacjach militarnych, w tym w szpitalach wojskowych. Nie powinien służyć w formacjach Służba Polsce, należeć do Harcerstwa, w żadnych związkach młodzieżowych, nawet czysto sportowych, acha –nawet poddanie się szczepieniom ochronnym, a te w większości były przymusowe, było niezgodne z wolą bożą. Wszelkie referenda, wybory powszechne, czy złożenie podpisu pod Apelem Sztokholmskim  było naganne, ponieważ miało to związek z popieraniem bezbożnego świata i jego obrzydliwości, czym szczególnie brzydzi się Jehowa.

Świadkowie Jehowy (Badacze Pisma Świętego), bo taka była oficjalna nazwa, nie wiem czy z inicjatywy własnej, czy za aprobatą (nakazem) Brooklynu, tej procedurze się nie poddali, a przynajmniej nie zaaprobowali niektórych jej postanowień. Nie wnikając w szczegóły, Organizacja jako całość została zdelegalizowana ze skutkami o jakich już wiemy.

Represje jakie spotkały wielu wyznawców, są znane, opisywałem też w moich pisanych postach, w tym też o moich własnych. Sześć lat, bardzo drastycznych represji, niczym nie przyczyniło się do zrewidowania dotychczasowego stanowiska Organizacji do powstałych nowych zewnętrznych możliwości wyjścia, może nie na idealnych warunkach, ale sprzyjającej legalizacji. Konserwatywna postawa ścisłego kierownictwa pod kontrolą Wilhelma Scheidera, nie była wstanie zrobić kroku postępu w tym kierunku. Zarysowane śmielsze oznaki pchnięcia Organizacji w celu wyjścia z tej stagnacji, były tępione z cała stanowczością. Wiele nazwisk tych postępowców znalazło się po za Organizacją, najczęściej z wilczym biletem. Przez następne dwie dekady, Organizacja meandrowała od lewego, do prawego brzegu, bez zdecydowania się do rzucenia cum w celu zakotwiczenia się przy brzegu. Ostatecznie dla wielu z nas, których Organizacja się pozbyła, lub sami ją pozostawili odcinając dotychczasowe więzy łączące, powinno być nam zupełnie obojętne jaki dalszy kierunek obiera i w jakim kierunku podąża.

Czy zupełnie obojętne? Osobiście mam tu dylemat i zastanawiam się czy ten dylemat nie dotyczy również innych moich byłych współbraci, no chociażby, Gedeona i innych z tamtego okresu. Nie jestem znawcą statutów, którym każda organizacja musi się posługiwać w swojej bieżącej działalności. Statut określa cel działalności, sposób przyjmowania członków do organizacji, jego prawa i obowiązki, oraz przyczyny i sposób rozwiązywania członkowstwa. Statut powinien określać ciągłość organizacyjną, nawiązać do przeszłości, skąd się wywodzi, jaką ciągłość aprobuje, od czego lub od jakiego okresu się odcina, jakie wartości chce kontynuować. Jeżeli tu coś poplątałem, proszę mnie poprawić, a jeżeli piszę głupstwa, proszę mnie skrytykować. Organizacja Świadków Jehowy, jak sobie przypominam, zawsze stroniła od statutu, a jeżeli była zmuszona coś napisać, to treść była taka enigmatyczna, że oprócz posłuszeństwa do Jehowy Boga, nic więcej z treści nie wynikało. Główną przyczyną stanowiącą postawę do zdelegalizowania wyznania na terenie Polski, polegała na uporze władz związku wyznaniowego Św. J. aby w czymkolwiek nie naruszać dotąd funkcjonującego status qwo.

Wytyczne przychodzące do sług drogą nieoficjalną, w sprawie składanych wniosków, miały nas ukierunkować w wypełnianiu odpowiednich rubryk.
- Św. J. są posłuszni jedynemu prawdziwemu Bogu Jehowie
- Jesteśmy neutralni wobec panującego systemu rzeczy
- Jesteśmy obywatelami Nowego Świata, a tu na Ziemi, jesteśmy tylko przychodniami i świadczymy jako ambasadorowie
- Jako ambasadorowie, nie bierzemy udziału w żadnych strukturach politycznych kraju, w którym mieszkamy
- Nie uchylamy się przed płaceniem podatków, jako daninę na rzecz kraju, którym mieszkamy

Nie ręczę za dokładność i szczegóły dotyczące powyższych wytycznych, ponieważ cytuję wszystko z pamięci, ale mniej więcej w takim duchu przekazywano nam kierunek, który powinien nam przyświecać, w związku z powszechną akcją dotyczącą wniosków rejestracyjnych. Wypunktowałem tylko główne myśli, które wynikały z przekazanych wytycznych, ale wynikających z wykładu zręcznie popartych tekstami biblijnymi. Wszystko co potem nastąpiło, to już tylko skutki tej niechcianej rejestracji, które ogółowi wiernych przedstawiało się jako ostateczna wściekłość Szatana Diabła, którego nieunikniony koniec jest w Armagedonie, ale za to, nasze zwycięstwo, jest już na wyciągnięcie ręki.

Po słynnych zwolnieniach z więzień w roku 1956, rozeszła się wieść po zborach o złożonym nowym wniosku, o zarejestrowanie wyznania. Nie wierzę w dyletanctwo autora, lub autorów tekstu nowego statutu, jak też tych, którzy złożyli swoje podpisy pod gotowym tekstem, razem z wnioskiem. Wprawdzie nie znamy(nie znam) tekstu złożonego statutu, ale znamy przyczynę odmowy jego przyjęcia. Z urzędowego biuletynu informacyjnego dotyczącego wyznania Świadków Jehowy w Polsce dowiadujemy się że:


>”16 – 09 - 1956r  wyznanie złożyło projekt statutu wraz z wnioskiem o rejestracje. Urząd do, s. Wyznań decyzją z dnia20 10 1958 r. odmówił rejestracji z uwagi na to, że statut nie miał charakteru statutu wyznaniowego, lecz był statutem tylko związku funkcjonariuszy tego wyznania”. (podkreślenie moje) <


W maju 1962 r. złożono ponownie projekt statutu wraz z wnioskiem o rejestracje. Ale jak wskazuje to samo źródło:


>”Projekt statutu, nie przedstawiał rzeczywistych celów i faktycznego ustroju wewnętrznego wyznania”. (podkreślenie moje)<


Sługa oddziału W. Scheider, był przekonany, że taka gra z władzami pomoże Organizacji zjadać ciastko i równocześnie zachować to ciastko. Taka taktyka tylko z pozoru, dawała Organizacji pewne wytchnienie. To igranie z władzami związane z występowaniem z wnioskiem o legalizację było główną przyczyną dekonspiracji (dwa lata zwłoki z odpowiedzią). Władze wykorzystały ten stan do wewnętrznej penetracji i trzeba przyznać, że w pełni im się to udało, a do tego celu wykorzystano czynny personel organizacyjny z najwyższej półki zarządzania. Organizacja została w pełni otoczona kontrolą przez służbę bezpieczeństwa. Żeby było śmieszno i jednocześnie straszno, to te służby pomagały polskiemu kierownictwu oddziału, pozbywać się tych „buntowniczych” elementów, które chciały ten proces powstrzymać. O tym świadczy wypowiedź urzędnika S. B., skierowana do jedne z tych „buntowników” (do wyrzuconego z Organizacji sł. Okręgu, Czesława Stojaka):


>„Wam się zachciało czystości i macie. Mimo waszego uporu, Stawski, Rutkowski, Brodaczewski zwyciężą.(…)”<


Na tym etapie, jeszcze nie wiemy jaką faktyczną rolę odegrały te wyżej wymienione nazwiska, wiemy jednak, że Organizacja w odpowiednim czasie zmieniła radykalnie kurs w przypodobaniu się władzy. Nagle powstał ożywiony ruch na linii Brooklyn – Warszawa. Przybycie do Polski takich tuzów jak prezydent Franz i wice, Henschel. Rozmowy toczyły się dość sprawnie, bo w bardzo krótkim czasie, radykalnie zmienił się kurs, w stosunku do dotychczasowego. Rozmowy zakończyły się stwierdzeniem ogólnym, że:


>”Jeżeli Świadkowie Jehowy nie będą naruszali obowiązującego porządku prawnego, to stosunek na linii Państwo – Wyznanie, mogą zadowolić obie strony.” (Podkreślenie moje)<


Już w dniu 12 – 05 – 1989 roku, decyzją  -  II – 803/14/16/89   pod pozycją 39, została zarejestrowana Organizacja pod pełną nazwą:
”STRAŻNICA – TOWARZYSTWO BIBLIJNE I TRAKTATOWE Zarejestrowany Związek Wyznania Świadków Jehowy w Polsce”
na podstawie art. 107 par. 4 kpa. Podpisał :
MINISTER – KIEROWNIK  -  Urzędu do Spraw Wyznań   /-/ dr Władysław Loranc

Nie posiadam wiedzy jak to zwycięstwo zostało zarekomendowane zborom, być może była to rekompensata za nieudany rok 1975. Nie mogło to być na pewno zwycięstwo nad Szatanem, a jeżeli doszukiwać się tu zwycięstwa, to jedynie Pyrrusowego. Jak bardzo zmienił się stosunek władz z ulicy Rzgowskiej 24, w stosunku do wytycznych tych z roku 1949 i późniejszych, cytuję poniżej za biuletynem informacyjnym:


> ”Podstawowe kryteria które przyjęło wyznanie i dało podstawę do zarejestrowania związku wyznaniowego:

-wyeliminowanie przerzutu literatury do Zw. Radzieckiego
- przekazano kontroli SB MSW pełny serwis literatury z Centrali w USA
- oczyszczenie literatury Św. J. z akcentów społecznie i politycznie szkodliwych
- zlikwidowano nielegalną bazę poligraficzną /9 okręgowych drukarń/” <


Na koniec, ten sam biuletyn reasumuje te działania władz PRL, które doprowadziły do uległości dotychczasowego nieugiętego oporu kierownictwa Św. J. w Polsce.


> „Wieloletnia tolerancja wyznania św. J. w Polsce, w skutecznym stanie prawnym, oraz prowadzone dialogi polityczno – operacyjne w istotnym stopniu pogłębiły lojalizacje kierownictwa i członków wyznania w stosunku do władz państwowych. (…) Prawne uznanie związku, zobowiązuje kierownictwo wyznania do ścisłego przestrzegania statutowych obowiązków względem władz państwowych.” (podkreślenie moje) <


I co? Ano nic! Po prostu –nic się nie stało! Dotychczasowe wtłaczane w nas organizacyjne pryncypia, stały się zwykłą szmatką do wycierania sobie…

Buńczuczne wytyczne z roku 1949, które wyżej przedstawiłem, na nic się nie zdały, bo w ostatecznym bilansie, kierownictwo krajowe Św. J w Polsce, przy bezpośrednim czynnym udziale i wytycznych zwierzchnej Korporacji z zagranicy, przyjęło krajowe warunki porządku prawnego. Zwracam uwagę na bardzo ważną konkluzje. Po raz pierwszy władze korporacyjne w osobach prezydenta i jego zastępcy, podpisując się pod końcowym aktem negocjacji z polskimi władzami służby bezpieczeństwa, tym samym potwierdzili, że dotychczas Świadkowie Jehowy w Polsce, naruszali obowiązujący system prawny. Pomimo tak oczywistej prawdy, i popełnionych błędów przez rodzime kierownictwo Organizacji, przy pełnej aprobacie brooklyńskiej, nie przyjęło na siebie żadnej odpowiedzialności za trzy dekady lat niewspółmiernych cierpień i szykan. Tych cierpień i szykan, a nawet śmierci, można było uniknąć, gdyby Organizacja w roku 1949 kierowała się z takim samym realizmem jak w roku 1989. O obowiązującym duchu wszelkiego cierpiętnictwa i jego walorach wskazywanych przez Organizację jako cierpień miłych Jehowie Bogu, pisałem w poście pod ogólnym tytułem >Demonokracja Szatana i Hiobowie dwudziestego wieku<. Tam wskazałem również jako głównego sprawce w osobie Franklina Rutherforda prezesa światowej korporacji.

Pozostawmy popełnione błędy, wskutek czego były takie następstwa jakie były, ponieważ nikt już tych następstw odwrócić nie zdoła. Powróćmy jednak do zasygnalizowanego na początku statutu, na pewno przepracowanego już po 1989 roku i poszerzonego. Organizacja nie odcięła się od poprzednio popełnionych błędów, przeciwnie  -zachowała ciągłość. Wszelkie cierpienia, tudzież śmierć wielu wyznawców, potraktowała jako pewien ciąg prześladowań i cierpień z powodu przynależności do Organizacji, która została wybrana przez Jehowę Boga na tej Ziemi. Pomińmy tu złośliwe pytanie, dlaczego akurat Jahwe upodobał sobie ludzkie cierpienia za cnotę przynoszącą mu chwałę, ale skoro tak musi być, to w tej chwale dla Jehowy, wielu z nas dobrowolnych odstępców, czy z premedytacją wyrzuconych z Organizacji, ciągle tejże Organizacji przysparzamy dodatniego, czy chlubnego jak kto woli -prestiżu. Naszego współudziału w podtrzymywaniu w wierze świadkowskiej populacji w okresie wielkiego zakazu, nikt nie podważył. Byliśmy potrzebni. Nasz udział w ogólnej statystyce prześladowanych też był wliczony do „Rocznika 1994” Nikt z obecnych światowych, strefowych czy oddziałowych decydentów Organizacji Świadków Jehowy, nie podważył naszego udziału i wkładu pracy na rzecz wzrostu głosicieli, którym chlubi się Korporacja.

Poganie, czy pogańskie kraje rządzone czarną łapą Szatana Diabła, przyjmują odpowiedzialność za wkład wysiłku jednostki za włożony trud na powiększenie ich dobra, bez względu na to, czy ten wysiłek był dobrowolny, czy przymusowy (odszkodowanie za pracę przymusowych robotników). Za bezprawne uwięzienie i doznane cierpienia, rewanżują się wypłatą odszkodowań jako zadość uczynienie. Nasi, moi byli bracia nie wzbraniali (chociaż nam, to i owszem), ani nie wzbraniają się przyjmowania z rąk tych sług Szatana Diabła, tych materialnych gratyfikacji, których mól i rdza…, itd. Tak rozliczają się służący Szatanowi Diabłu jego ludzie, za swoje popełnione błędy wobec wiernych sług Jehowy Boga. Natomiast wierni słudzy Jehowy Boga, nie tylko, że zawłaszczając wypracowany dorobek, w tym również nasz wkład, a na dodatek wyrzucają tych byłych swoich pracowników na przysłowiowy zbity pysk, aby przypadkiem nie mogli roszczyć sobie jakichkolwiek przysług, broń boże rekompensat. Według współcześnie obowiązującego diabelskiego lub pogańskiego prawa, jak kto woli, gdy małżeństwo bierze rozbrat, dzielą się wspólnie wypracowanym dorobkiem, bez względu na to, jak układają się ich osobiste stosunki po rozwodzie. Wskutek doskonałego prawa Jehowy, w tym przypadku wymagano by tylko, aby wypędzonej z domu, dać list rozwodowy i  na tym zamknąć sprawę. Bardziej po „dżentelmeńsku”, zachował się Abraham, gdy po wykorzystaniu swojej niewolnicy i nałożnicy Hagar, przysparzającej mu jego dóbr, wyrzucając ją ze swojego obejścia, przynajmniej wyposażył ją w dzban oliwy na drogę. Brooklyńska Korporacja w Polsce, dała L. W. Scheiderowi przyzwolenie na teokratyczny sposób pozbywania się weteranów, a że po drodze wyprodukowano sobie dodatkowo Wróblów i całą plejadę T. W., to wiadomo, bo czas jest bliski, a Diabeł bożej Organizacji szkodzić musi! Taki jest jego obowiązek, bo taka jest przewidziana w boskim planie zbawienia i wyznaczona do spełnienia jego rola.

Pytanie: co na to byli poszkodowani przez Organizację, czy wyposażono Was chociażby w symboliczny dzban oliwy na drogę?

Moi drodzy Nadarzyńczycy, którzy z własnej nieprzymusowej woli, jak też z obowiązku służbowego, tu wchodzić i czytać musicie, jak też wielu incognito tu wchodzących, proszę -zastanówcie się nad samym sobą, abyście nie musieli w wieku poprodukcyjnym, w przenośni i dosłownie, wegetować na obrzeżach Organizacji i być traktowani jak toksyczny balast przypisany do ostatniej ławki na Sali Królestwa, albo wyrzuceni i nie mający prawa upomnienia się, o Wasz wkład w sukcesy Organizacji.

Lebioda:
Meandry – ciąg dalszy, czyli im gorzej tym lepiej

Trudno sobie wyobrażać jakie pomysły – przepraszam, Nowe Światła wypłyną z Warwick'u, które poprowadzą Lud Boży do Królestwa Bożego. Wprawdzie pokolenie znamiennego roku 1914, kalendarzowo dobiegło końca już w 2014 roku, ale to nic nie znaczy, bo przecież zawsze jakiś zagubiony świadek tamtego roku gdzieś się zabłąkał, a jeżeli wierzyć (w co nie wątpię) wiarygodnym Rocznikom, liczba Pomazańców rośnie. Jeżeli Pomazańców przybywa, to musi być jakieś celowe zapotrzebowanie, a cel jest  całkiem prozaiczny. Dlaczego pokoleniem roku 1914 miałby zakończyć się ten stary system rzeczy? Czyżby pokolenia późniejsze byłyby już nie godne zbawienia? Tym pokoleniom trzeba głosić! Następnym też trzeba głosić. Następne pokolenia, następnym itd. itd. Dramatycznych wydarzeń też będzie przybywać i oby więcej i bardziej spektakularnych, którymi będzie można budować wiarę i nadzieję w bliskie zakończenie tego systemu rzeczy. Nie sięgajmy tak daleko w przyszłość, bo teraźniejszość, też jest nie do pogardzenia.  Strachu i niepewności mamy pod dostatkiem, więc wykorzystujmy to co jest i nie domagajmy się o więcej. Taka refleksja przyszła mi namyśl po przeczytaniu tych bardzo ciekawych powyższych wpisów.


Dramatyczny obraz tamtego okresu lat 1989/1992 pisany przez Sebastiana, jest wyjątkowo ciekawy, bo nikt nie wiedział jak losy „tego świata” potoczą się dalej. Pomimo tak bardzo politycznie skomplikowanej sytuacji, i pomimo że z autopsji znana była mi możliwość wywołania histerii wśród zborowej populacji, zwłaszcza ze strony nadzorców, jakoś zupełnie dziwnie, nawet przez myśl mi wtedy nie przemknęło, że sytuacja może przeistoczyć się w Armagedon. Po prostu, blisko trzydzieści lat pozbawiony byłem prania mózgu, co w efekcie doprowadziło mnie do normalnego reagowania na ówczesne zawirowania polityczne. Czytając teraz relację Sebastiana, uzmysławiam sobie tak naprawdę dopiero w tej chwili ten ogrom możliwych spekulacji. Waliło się wszystko to, co dotąd było nie do obalenia. Każdy scenariusz opisany przez autora, miał szansę się spełnić. Przy wypranym strażnicowym mózgu z wszelkiego realizmu, każde wydarzenie przy odpowiedniej spekulacji myślowej miało swój odpowiedni zapis w biblii. Wystarczyło tylko wydobyć i odpowiednie wydarzenia oprawić w proroctwa, aby ciarki spływały po plecach tym mniej aktywnym głosicielom. Przecież nic się nie stało, że nie udał się rok 1975, bo w boskiej rachubie czasu, to tylko sekundy potrzebne na uratowanie sprawiedliwych. W tym duchu zawarte są myśli wyrażone przez Sebastiana:


Mniej więcej taki błąd popełniały osoby które na początku lat 90-tych XX wieku przychodziły do zboru świadków Jehowy. Owszem, w ewangelii napisano że dnia i godziny nikt nie zna, ale są też zagadkowe słowa o "pokoleniu które ma nie przeminąć". I wówczas, akurat w tamtym czasie "zepsuty strażnicowy zegarek" pokazywał (przynajmniej pozornie) właściwą godzinę. Mam na myśli to, że tłumaczono nam że Jezus co prawda nie podał dnia ani godziny ale podał znak swej obecności, a proroctwo zakończył słowami że "nie przeminie to pokolenie". Jeśli więc przyjęliśmy że początkiem znaku jest pierwsza wojna światowa, to oczekiwaliśmy że okres jednego pokolenia liczonego od pierwszej wojny światowej powinien zakończyć się w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. I właśnie dlatego wszystko nam pasowało. Wszystko (przynajmniej pozornie) wydawało się nam zgodne z Biblią.


Niby pokolenie się zgadza, -znaki: wojny i wieści o wojnie też.  Głodu też nie brakowało (przypomnijmy sobie tylko ten problem z pozyskaniem HUMANY dla niemowląt – dziewietnasto i dwudziesto latkowie dzisiejsi już odstępcy, mogło przecież was nie być) i co jeszcze najważniejsze, że wszystko dzieje się za jednego i tego samego pokolenia roku 1914. Pojedyncze jaskółki w prawdzie wiosny nie czynią, ale gdy wszystkie razem przylatują, wiosna jest tuż za drzwiami. W takiej mniej więcej formie z kalkowym plakatem „za pięć dwunasta”, przekonywałem moich braci, że „jest już bliżej niż myślisz”, które to powiedzenie tak wyraźnie funkcjonowało w początkowych latach 50-tych ub. wieku. Po drodze był rok 1975, potem wszystkie „znaki na niebie i na ziemi” wykorzystywano po roku 1989 i jak się okazuje, z pozytywnym skutkiem. Organizacji, do jej „prawidłowego” rozwoju, potrzebne są tylko złe wieści, które krzepią ducha. W roku 1953, lub 1954, pamiętam doskonale zachowane w mojej pamięci hasło roczne, które brzmiało: -„ Słysząc złe nowiny, nie boi się, stateczne serce ufa Jehowie”. Jeżeli po ponad pół wieku to hasło potrafię wyrecytować z pamięci, to proszę sobie wyobrazić jaki entuzjazm nas wszystkich porywał do pełno czasowej służby. Kto był zdolny wyprowadzić nas z tego odurzenia królestwem bożym. Doskonale rozumiem Dorkas, która opisuje ten swój zapał, dla którego była skłonna poświęci samą siebie i dziwić się, innym iż nie podzielają Jej zaangażowania. Oto jakie ma wspomnienia:


zaufałam Jehowie, przestałam pracować i podjęłam stałą służbę pionierską wierząc głęboko , że czas nagli... W tym czasie panował stan wojenny ale w zborze do którego należałam nikt się tym nie przejmował , było nas pięcioro stałych pionierów , głosiliśmy całymi dniami . Nikt nie wspominał roku 1975!!!  dla mnie jak i chyba dla reszty tematu nie było .(… ) Byliśmy młodzi pełni zapału dla dzieła .Wiedzieliśmy , że koniec będzie już wkrótce i nie można marnować czasu. Nie rozumiałam dlaczego Ci wychowani w prawdzie i Ci będący dłłłłługo w prawdzie zachowują postawę asekuracyjną …..Naszym zadaniem było głosić i rozniecać pionierskiego ducha . W tamtym czasie pionierzy to ci co budowali przyczółki , zawsze na czele , zdani na gościnność i hojność braci . Zapomniałam zaznaczyć , że wszyscy pionierzy to nowo nawróceni , ci którzy poznali prawdę !! Stąd pochodził nasz zapał !! byliśmy świeżym  narybkiem a głosy „słabych duchowo” szybko gasiliśmy .
Było to tez czas kiedy młodzi bracia stawali przed komisją poborową i tam przed sądami bronili imienia Jehowy .Były tez propozycje służby zastępczej ale niestety wtedy z rozporządzenia ck takie rozwiązanie było nie do przyjęcia !! wynagrodzenie pochodziło z wojska !


Dalej o samej sobie, Dorkas pisze tak:


Najpierw jednak musiałam udać się do WKU i oddać swoją kartę mobilizacyjną , napisałam uzasadnienie , między innymi powołałam się na list do Rzym 3:13-18 (…) Wojskowy odczytał mi punkt , że mogę zostać rozstrzelana a ja dumna ze swojej postawy , gotowa umrzeć dla Jehowy złożyłam wymówienie z sił zbrojnych .


Umieranie za „prawdę”, jest celem samym w sobie. Taki cel pełen mickiewiczowskiej romantycznej wyobraźni, nagle się kończy za sprawą brooklyńskich dygnitarzy dogadujących się z władzą. Jakiż to ogromny cios dla korporacyjnej polskiej starszyzny. Wytrącony z rąk najlepszy argument w podtrzymaniu „ducha” wiary w tej nowej świadkowskiej generacji. To była, a pewnie jeszcze nadal jest, ta nostalgia za tym pełnym widocznym prawie namacalnym w błogosławieństwa zakazem, o której wspomina Sebastian:


(…) kadra starsza wiekiem wspominała z nostalgią "stare dobre czasy" prześladowań.


Ta przeogromna tęsknota za pełnym i widocznym w błogosławieństwa w prześladowaniach była potrzebna, bo prześladowanie i cierpienie było wpisane w osobowość każdego głosiciela. Bez cierpienia nie ma upodobania u Jehowy, a brak tego naznaczenia nie daje przepustki do życia wiecznego. Stąd szukanie przysłowiowego guza, było nieodzowne. Jak dowiadujemy się z opisu Sebastiana, nadzieje pokładano nawet w konkordacie. Dlaczegoż by nie? Jeżeli z tego można coś oberwać i być naznaczonym do życia wiecznego. Oto czego się dowiadujemy:


Pokładano nadzieję np. w konkordacie (podpisany wiosną 1993 i nie ratyfikowany). Nikt w zborze (poza mną) nie wiedział co znaczy słowo konkordat ale każdy słyszał w TV że ktoś z polityków coś mówił że konkordat jest niebezpieczny dla mniejszości wyznaniowych. No i co niektórzy "marzyli" o prześladowaniach (a inni, zdroworozsądkowi, bali się tych "marzeń" i ewentualnego wcielenia ich w życie).


Jak widać, w tej nostalgicznej świadkowskiej populacji, było też jeszcze trochę rozsądnych widzących te „marzenia” w innym wymiarze. „Marzycielstwo” z końcówki lat 1990-tych, nie jest oryginalnym „pomysłem”, ono funkcjonowało w każdym okresie, a nieuctwo i pogarda dla zgłębiania chociażby podstawowej wiedzy w naszym otoczeniu, traktowano jako zaśmiecanie umysłu zbędną materią. To było i pewnie jest nadal normą, że co bardziej gorliwsi bracia, nie powinni mieć zielonego pojęcia o rzeczywistej sytuacji społeczno-politycznej, w której żyją. Znam to z własnego doświadczenia. W wieku lat 20, nie miałem podstawowego pojęcia o funkcjonowaniu struktur politycznych państwa. Nie wiedziałem czym jest Sejm i jaką spełnia funkcję w Państwie, co to jest Rada Państwa, jaką funkcję spełnia Premier, a jaką pierwszy sekretarz PZPR, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych funkcjach państwowych, czy społecznych. Ta wiedza była zbędna dla sługi obwodu, ponieważ zaśmiecała moją głowę potrzebną dla głoszenia i zapamiętywania cytatów i wersetów z biblii, no i ile powinienem przysporzyć głosicieli na koniec miesiąca. a już broń boże iść do kina, teatru czy chociażby przeczytać bieżącą chociaż komunistyczną prasę lub normalną książkę po za Strażnicą – to było, pewnie jest też nadal wymagane od gorliwych braci na każdym szczeblu w Organizacji, ponieważ wtedy jest bardzo łatwo przemycać niezupełnie prawdziwe, ale „budujące” informacje. Na bardzo interesujący, chociaż z pozoru na mało ważny szczegół, zwróciła uwagę >Stella<. Ponieważ to spostrzeżenie jest bardzo wymowne w swojej treści, zamieszczam je w całości


Byłam dzieckiem jak w 89 świadków zarejestrował generał Jaruzelski było to przed wyborami,  w maju, fama głosiła że gdy to podpisywał powiedział ,przynajmniej wy mi nie wbijecie noża' nie wiem czy to była prawda, do kogo to powiedział, czy była przy tym jakaś szyszka WTSu.? wiem tylko że było to dość szeroko komentowane w zborach i moim domu.
Pamiętam jak na którymś kongresie brat w modlitwie niby prosił o siłe ale bardziej brzmiało to jak ostrzeżenie że mogą się zacząć potężne prześladowania bo władzę objął rząd nam nie przychylny. i tak staram sie to umiejscowić w czasie... to nie było zaraz po transformacji po 89 (byliśmy wtedy zachłyśnięci rejestracją) bardziej mi to pasuje do roku 2006 gdy wybory wygrał PiS. no taka moja dywagacja - troszku zeszła z głównego nurtu bo drogiego naszego Lebiodę interesuje okres 75-89 uw. ale to mi sie przypomniało


Mała dygresja: nie ograniczam się tylko do lat 75 – 89 ub. wieku, ponieważ każda wiadomość, nawet z ostatniej chwili (np. spotkanie natowskie w Warszawie br. i jego reperkusje, bo jakby nie było, też mowa przecież o pokoju) jest dla porównania interesująca. Wracam do powyższego wątku. >Stella< przywołuje tu rzekomą wypowiedź gen. Jaruzelskiego, która za Jej czasów krążyła w obiegu i była częścią podtrzymywania na duchu. Autorka dodaje również o sposobie przemycania „złych” wieści w modlitwie. To nie są oryginalne zachowania tamtych sług. Rzekoma wypowiedź Jaruzelskiego, miała tylko potwierdzić wobec świadkowskiego pospólstwa rangę legalizacji tej świętej Organizacji i wzniosłości tego aktu, pewnie z woli Jehowy. Podpis kierownika wydziału w Ministerstwie dr. Władysława Loranca był zupełnie wystarczający, aby ten proces wdrożyć w życie. Przywołanie tutaj gen. Jaruzelskiego, miało tylko charakter propagandowy i ośmiesza tylko samych autorów tej opowiastki. Podobną, chociaż inną gatunkowo wieść z mojego okresu rozpowszechniano, iż w noc lipcową roku 1950 wszystkie dzwony kościelnego Babilonu obwieszczały „radosną” wieść o zdelegalizowaniu Świadków Jehowy w Polsce. Przemycanie wiadomości w modlitwie, których nie było wskazane przekazywać wprost, było dość ogólnie praktykowanym zwyczajem. Wzorem moich starszych zwierzchników, też ten proceder uprawiałem. Nic nowego pod słońcem!


Czytając wpisy, wykluwa mi się sinusoidalny obraz Organizacji,polegający na cyklicznie rozciągniętych w czasie powtarzających się tych samych zjawisk. Jak sobie przypominam, już w latach mojej młodości, w końcówce lat czterdziestych ub wieku, żyliśmy w latach ostatecznych. Znaki na niebie i na ziemi o tym mówiły zupełnie wyraźnie. Nie będę tu opisywał szczegółów, ponieważ w tym temacie, wiele napisałem już w różnych miejscach. Sinusoida pięła się w górę, by w połowie lat pięćdziesiątych osiągnąć apogeum. Armagedon był tuż, tuż. Potem trwająca stagnacja na wyższych obrotach polegająca na „oczyszczaniu Organizacji”, o czym też już szczegółowo pisałem, spowodowało zejście poniżej osi sinusoidalnej. Wydarzenia lat Osiemdziesiątych, to nowy impuls aby krzywa sinusoidy pięła się w górę. Przyszły późniejsze lata. Dynamika tych lat, to nowy impuls. Znaki wskazują, że znów jest bliżej nisz myślisz, ale o tym, na tym Forum, pisze już to nowe pokolenie zawiedzionych (których fragmenty wypowiedzi tu zacytowałem). O następnych załamaniach linii sinusoidy, napiszą już następni, ale ci aktualnie tkwią jeszcze w głębokiej wierze nie wiedzą, że im przypadnie o tym napisać. Oni dopiero pną się na wyżyny w celu oglądania tych następnych „prawdziwych” znaków ostatecznych.


A cha! Gdy na przełomie lat 60-tych – 70-tych, moje pokolenie ówczesnych „młodych wilków”, powoli schodziło ze sceny nadgorliwych, pojawiły się nowe roczniki tzw. -wprawdzie urodzonych. Już w latach 50-tych przychodziły na świat -nadzieja naturalnego przyrostu głosicieli, czego nigdy nie było za dużo. Jak się domyślam, (bo w tym czasie już byłem przez moich gorliwych braci „przeniesiony” do klasy Filistynów), słynne obozy pionierskie miały szlifować nowe kadry nadzorców wyczulonych na pojawiające się nowe znaki końca tego systemu rzeczy. To nowe, już krnąbrne pokolenie pochodzące z naturalnego przyrostu, meandrując między Organizacją, a tym co było poza nią, wybierało często to drugie. Paradoksalnie najlepiej zapowiadający się narybek przyszłych nadzorców, tudzież harujących w terenie pionierek, najskuteczniej tę sinusoidalną wiązkę dołuje poniżej linii zerowej i wcześniej czy później zakotwiczają się w szeregach odstępczych. I tu jak bumerang wracam myślą do poprzedniego wątku, w którym „upomniałem” się za wszystkimi, którzy pozostawili część swojego życia, tudzież wykonaną pracę, której sukcesami chwali się w rocznikach Organizacją. Pytałem -retorycznie oczywiście, czy ktokolwiek otrzymał przykładowo wyrzuconej przez Abrahama niewolnicy Hagar -dzban oliwy. Z przykrością odpowiadam sobie i innym zainteresowanym, że nie istnieją żadne szanse. Organizacja wzorem innych świeckich opanowanych przez Szatana korporacji, przeszła już na wyższy stopień pilnowania swoich interesów. W poufnym podręczniku do wszystkich gron starszych zatytułowanym >Paście owieczki moje< znajduje się istotne pouczenie w pkt. 3:

Żyjemy w niełatwym społeczeństwie, w którym ludzie stają się coraz bardziej wyniośli, chciwi i skłonni do pieniactwa, co stanowi dodatkowe wyzwanie w Waszej pracy (2 Tym. 3:2-4). Co więcej, w odpowiedzi na narastające problemy społeczne rządy nakładają na przedstawicieli wszystkich wyznań pewne dodatkowe obowiązki. Jako chrześcijanie uznajemy zwierzchnią władzę Jehowy i stosujemy się do praw danego kraju, które nie naruszają prawa Bożego (Mat. 22:2; Rzym. 13:1, 2). Dlatego jest niezwykle istotne, byście jako starsi działali mądrze, kierując się rozeznaniem oraz zawsze postępując zgodnie z procedurami i wskazówkami organizacyjnymi dotyczącymi spraw zborowych związanych z kwestiami prawnymi (Prz. 2:6-9).


Cóż jesteśmy zaliczeni do niełatwego społeczeństwa, jesteśmy wyniośli, chciwi i pieniacze. Przed tymi „chciwcami” Organizację broni Dział Prawny Oddziału, nawet wtedy, gdyby chodziło tylko o ten symboliczny „dzban oliwy”, to znaczy uznanie naszego wkładu pracy dla Organizacji w określonym przeszłym czasie. W dalszej części instruktażowej zacytowanego wstępu, CK uczula swoich wykonawców narzuconego przez władzę obowiązku poszanowania prawa, aby ci prawo traktowali wybiórczo (w pouczeniu zamieniono słowo „wybiórczo”, słowem wytrychem - „mądrze”). Zresztą we wstępie instrukcji, niedwuznacznie wyjaśniono nadzorcom, jakim prawem powinni kierować się przede wszystkim, to znaczy procedurami i wskazówkami organizacyjnymi. Koniec, kropka! Dopiero gdy którykolwiek z tych ślepych wykonawców prawa broniącego Organizacji przed „pieniaczami”, zostanie „przekwalifikowany” na Filistyna, napisze swoją własną historię ale już z poziomu „pieniacza i chciwca”.


postscriptum

A tak już po napisaniu powyższego, zastanawiam się -skąd w Biurze Oddziału pojawili się „bracia prawnicy”. Jeżeli mnie pamięć nie myli, pobieranie wiedzy innej niż strażnicowej, zawsze należało do marnowania cennego czasu tuż przed zbliżającym się końcem tego systemu rzeczy. Czyżby dla wybrańców obowiązuje już Nowe Światło z Warwick?


Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

[*] Poprzednia strona

Idź do wersji pełnej