(mtg): z byłego podwórka st.pioniera, to wyczerpujące zadanie w zborze, kiedy podpisałem wniosek do stałej służby pionierskiej w tamtym czasie nie siedemdziesiąt ale dziewięćdziesiąt godzin trzeba było wytupać czy były dni upalne czy siarczysty mróz, jednak szczęście dopisało bo sprytnie brałem karty terenu gdzie mieściły się bloki szczególnie wieżowce (dziesięć pięter), miałem takich kolosów dziesięć, więc teren korzystny nie licząc parków, skwerków czy zwykłej ulicy. Wypracować kwantum to nie mały wyczyn a szare życie to nie tylko tuptanie po okolicach osobistego terenu: praca zawodowa, obowiązki domowe itp... (kto był pionierem z Was) doskonale wie, jak pionier musi skrupulatnie wyliczyć szary dzień w tym wszystkim, dodatkowo przygotowanie się do zebrań, zadanych punktów, prowadzenie studium książki czy ośrodków letnich i zimowych (od 10/25 osób) ... itp a gdzie w tym wszystkim jakaś prywatność, rozrywka (kino, teatr, koncert ...), wolny czas ? - to czysta ''zapiermandalanka'' niewolnicza służalczość dla
(Ww).
Efekt był karkołomny tegoż wyczynu i podziw z strony starszych jak również dla nadzorcy obwodu czy okręgu.
Nie chciałbym się chwalić, bo nie ma czym, jednak dla obrazu czytelnika mogę napisać - roczna średnia m-ca to: 14 studiów, 160 odwiedzin, 16 książek, 130 broszur, 210 czasopism, nie liczę zniszczonych butów i straconych lat w tej służalczości dla ''przenajświętszej'' korporacji
(Ww).
Prosta droga do betonu, a potem ''brata króla'' nie uwierzycie jak pluję sobie w pysk do lustra za utracone lata, ale dziękuje Bogu i partii - że jestem obecnie ex-sem i mogę się podzielić naiwnością jaką przez wiele lat żyłem w zakłamaniu.