Ciąg dalszy fragmentów książki:
"Dalsze nieszczęścia wisiały w powietrzu, tym razem wynikłe z przynależności moich rodziców do społeczności Świadków Jehowy. W czerwcu 1948 roku, gdy miałam niecałe dwa i pół roku, zjawili się w naszym domu funkcjonariusze z Ministerstwa bezpieczeństwa Państwowego ZSRR (MGB, wcześniej NKWD). Oskarżenie brzmiało: 'Jan Sadowski, jesteście oskarżeni o przynależność do nielegalnej, podziemnej organizacji Świadków Jehowy, która dąży do przewrotu i obalenia naszego radzieckiego ustroju. Proszę zdać broń'.
Broni oczywiscie nie było, ... Ojciec został bezzwłocznie przewieziony do aresztu śledczego w mieście powiatowym i po dwóch tygodniach
postawiony przed sądem. Wyrok: dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności i zesłanie do ciężkiego obozu pracy (łagru sowieckiego) w Kazachstanie." (...)
"To jednak nie koniec tragedii. W następnym roku, również w czerwcu, ponownie zjawili się funkcjonariusze MGB z tym samym oskarżeniem w stosunku do mojej mamy. Dom został ponownie przeszukany, tym razem nie szukano jednak broni. Mama została natychmiast aresztowana i przewieziona do tego samego aresztu co rok wcześniej tata. Mój brat miał dziesięć lat, a ja trzy. Zostaliśmy pod opieką naszej cioci i nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się dzieje. (...) Na świadków sąd wezwał kilka osób ze wsi. Szczególnie jeden z wezwanych świadków obciążył mamę fałszywym zeznaniem, a zeznał mianowicie, że słyszał jak mama nawoływała do obalenia ustroju sowieckiego. Ten człowiek nieraz gościł w naszym domu, jadał śniadania i obiady, które mama przygotowywała dla rodziny.
Mama, po dwóch tygodniach została osądzona i skazana na dziesięć lat więzienia i pobytu w żeńskim łagrze położonym również na terenie Kazachstanu, i wywieziona tamże zaraz po rozprawie."
"Wydawałoby się, że już dość nas spotkało w życiu złego, że już nic więcej takiego się nie wydarzy. Błąd, wielki błąd. Dane nam było pozostać w spokoju tylko trzy lata.
W ramach planu Stalina i ,Operacji północ' wiosną 1951 roku rozpoczęła się masowa deportacja Świadków Jehowy i członków ich rodzin.W trakcie tej operacji, przeprowadzonej przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, z sześciu republik radzieckich deportowano ponad dziewięć tysięcy osób, a jej celem było przeciwdziałanie liczebnemu wzrostowi wspólnoty Świadków Jehowy na terenie Związku Radzieckiego, bo osoby zesłane miały nigdy nie powrócić z Sybiru.
" 'Operacja Północ' rozpoczęła się o godzinie czwartej nad ranem w nocy z 1 na 2 kwietnia 1951 roku i trwała około miesiąca. Moja ciocia nie była Świadkiem Jehowy, była tylko siostrą jednego z nich, lecz nie uniknęła tego losu, a my dzieci razem z nią. W środku nocy, do naszego domu wpadło sześciu żołnierzy i urzędników. Obudzili ciocię i pokazali nakaz deportacji. Dali zaledwie trzy godziny na spakowanie, po czym zostaliśmy odtransportowania do pociągów. Przed odjazdem pociągu miejscowi urzędnicy spisywali zdeponowane rzeczy osobiste. Często jednak uwzględniali tylko przedmioty małowartościowe, natomiast cenne zniknęły na zawsze."
"Do wagonu upchnięto około czterdziestu osób w różnym wieku. Przez trzy tygodnie, pod eskortą wojska, jechaliśmy stłoczeni w pociągach towarowych - w wagonach bydlęcych - zanim dotarliśmy na Syberię. Nikt z deportowanych nie wiedział, gdzie zostanie wywieziony."
"Płaczę tak, okropnie płaczę nawet teraz, pisząc te słowa. Byłam mądrym, rozwiniętym dzieckiem i z tego okresu wiele pamietam. 'Ciociu, dokąd mamy jechać? Ja nigdzie nie chcę jechać! Co będzie z moim kotkiem? Chcę go zabrać ze sobą'. Był to śliczny, bielutki kotek, który spał ze mną w łóżku. Bardzo za nim tęskniłam. Ludzie później pisali do nas na Syberię, że kotek dłuższy czas nas szukał, krążył dookoła domu, miauczał, aż pewnego dnia zniknął i nikt go już potem nie widział"