To i ja dorzucę swoje 12 groszy (ale ani jeden grosik nie będzie dla organizacji).
70% kształcenie w sztuce kolportażu, a 30% unikanie grzechów to całkiem niezła proporcja i pewnie też bym tak to określił. Dla nich - a kiedyś także dla mnie - była to esencja chrześcijaństwa. Przecież zbór powstał po to, żeby głosić! Wobec tego 70% tego, co nazywa się tam głoszeniem jest jak najbardziej ok. Pozostałe 30% to mus odróżniania się od świata, który jest przecież taki zepsuty. Dlatego nie palimy fajek, ale możemy zatrudniać na czarno jak popadnie, bo to w ogóle nie jest kradzież.
Któryś z moich rozmówców powiedział, że kiedyś był większy nacisk na indywidualne studium Biblii. Mogę zgodzić się z tym twierdzeniem w takim samym stopniu, z jakim nie mogę się z nim zgodzić. Będąc w tamtych czasach zaangażowanym ŚJ większy nacisk na studium Biblii nie sprawił, że się wybudziłem. Zdaje mi się, że to była inna metoda osiągnięcia tego samego celu - uzależnienia od organizacji. Kiedyś było w tym więcej Biblii, ale wnioski wypływające z takiego "studium" były takie same jak dzisiaj. Dziś jest więcej filmów, wniosków płynących bezpośrednio z publikacji, ale to wszystko jest okraszone Biblią tak jak było wcześniej i w gruncie rzeczy efekt jest ten sam. Kiedy bowiem rozmawiam z ludźmi starszej daty, którzy pamiętają zakaz działalności w Polsce i działali w tamtych czasach, to prawdą jest, że ich wiedza biblijna jest większa. Pytanie tylko: co z tego, skoro i tak wykorzystują ją tylko i wyłącznie do tego, żeby po raz kolejny obrócić się w kółko i powiedzieć "Nie ma drugiej takiej organizacji"?
Chciałbym jeszcze rzec słowo o modlitwie. Dla mnie to był najwyższy element duchowego rozwoju w organizacji. Ironia jednak polegała na tym, że będąc w organizacji nigdy nie modliłem się w swoich osobistych sprawach. Modlitwy zawsze były wycelowane w interes organizacji, bo przecież trzeba modlić się o studia, o odwagę w służbie, żeby ci się chciało latać te 70 godzin miesięcznie, żebyś zachęcał innych do latania, żebyś pomógł innym, bo to świadectwo, żebyś nie był grzeszny, bo wtedy Bóg się tobą posłuży w - o ironio - służbie w organizacji... i tak bez końca. Mimo tego wszystkiego modlitwa dawała mi poczucie sacrum.
Teraz jak na to patrzę, to jest to absurdalne. Równie dobrze mógłbym modlić się do Boga, żeby wypracować target sprzedażowy, zdążyć z deadlinem projektu, albo pozyskać nowego klienta.
P.S. Przypomniało mi się, jak modliłem się prosząc żebym mógł założyć studium przy wykorzystaniu książki Czego naprawdę uczy Biblia. Jak tak sobie pomyślę o tym, jak trzeba mieć zryty łeb, żeby wierząc w Boga zwracać się do niego i operować tytułami książek i broszur...
To był rozwój duchowy