Co roku na okres świąt i Sylwestra jeździliśmy z grupą znajomych śJ w góry. Wiadomo było, że my jako młodzieńcy nie mogliśmy usiedzieć na miejscu, a do tego szukaliśmy nowych znajomości... Wychodziliśmy więc w wigilijny wieczór pospacerować po mieście. Gdy spotykaliśmy inną grupkę, która zamiast siedzieć przy stole błąkała się po okolicy to prawie na 100% byli świadkowie. Ktoś z nas rzucił hasło donośnym głosem, że jak wrócimy do hotelu to zrobimy przygotowanie do Strażnicy, na oni zareagowali śmiechem i przyznali, że dobry pomysł na zaczepkę. Generalnie wesoło i jak się później okazało z tej sytuacji i późniejszej integracji zrodziły się dwa małżeństwa.
Wracam do sedna... W ten sposób nasza kilkuosobowa grupa świadków poznała inną grupę współwyznawców, która nas zaprosiła do siebie. Gdy pojawiliśmy się, naszą nieliczną grupką, w ich wielkim pensjonacie usłyszeliśmy całkiem poważnie wypowiedziane słowa: "Zamykajcie pokoje, bo przyszli bracia z internetu", "Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi".
Inny przykład z mojego regionu - pionierki zostały poproszone o zaopiekowanie się przez kilka tygodni całym domem braci, którzy wyjechali za granicę. Te pionierki zorganizowały młodzieży ze zboru świetną metą, raczej bez wiedzy właścicieli. A przy okazji nabiły całkiem spore rachunki za media i telefon.
Myślę, że świadkowie nie wyróżniają się szczególnie pod względem gościnności. Gdy w moim mieście organizowali zawody sportowe (sport raczej mało medialny, więc zawodnicy dysponowali mikro budżetami) to zawodnicy z całej Europy nocowali u przypadkowych gości, którzy wzięli ich pod dach.
Może katolicy wypowiedzą się jak wygląda to podczas pielgrzymek. Czy to prawda, że uczestnicy pielgrzymek, często młodzi ludzie, są goszczeni w domach ochotników?