PoProstuJa coś czuję, że trafiłaś w sedno. Bycie wśród członków zboru na moim obecnym etapie to jak bycie w korporacji szczurów, w której trzeba uważać na każdy krok. Przez to zdemaskowanie wielu doktryn i zdjęcie złotego papierka z tego straznicowego lizaczka zaczęłam być bardzo uprzedzona i negatywnie nastawiona, a to sprawia że będąc na zebraniach trudno mi tłumić w sobie pewne reakcje i boję się, że moja mimika i komentarze zaczną mnie zdradzać. Już mam nawet wrażenie, że niektórzy mi się przyglądają, zresztą zapewne jestem na językach bo po skończonym zebraniu jeszcze ani razu nie rozmawiałam z braćmi w losowo przydzielonym przez zoom pokoju, od kilku miesięcy w ogóle nie zabieram głosu, nie uczestniczę w szkole teokratycznej bo jest dla mnie farsą, a w owocu wpisuje tylko godzinę, która wynika z mojej wymuszonej obecności na pseudo zbiórkach. Skoro oni mnie oszukują, że „wyruszamy do służby „ ( naprawdę nie wiem czemu ma służyć to ciągłe palenie głupa), to i ja mogę sobie wpisać godzinkę za wytrwałość te cztery razy w miesiącu. Podczas pieśni nawet nie potrafię już się zmusić do śpiewania, rozglądam się po pokoju lub trzymam nos w tablecie i pewnie co baczniejsi obserwatorzy już to wychwycili.
A wy potraficie udawać zaangażowanie na zebraniach, w rozmowach z braćmi itp.? Napiszcie proszę bo może ja jestem jakimś cholernym mrukiem po prostu i mam złe podejście.
Też przeszłam ten etap. Najpierw sobie pomyslałam: owszem, jestem wybudzona, ale nie będę odchodzić z organizacji! Głupio byłoby tracić kontakty ze znajomymi!
Zaplanowałam sobie, że będę średnio aktywna... czasem wpadnę na zebranie, zdam owoc 1 godzinkę... i będę sobie tak żyła przez kolejne 10 czy 20 lat ciesząc się towarzystwem "przyjaciół" ze zboru...
Ale niestety mój mózg i organizm zaczął się buntować... mam wyjść na zebranie, ale nogi odmawiają posłuszeństwa... Nie chcę tam iść! Nie chcę tego słuchać! Nie chcę w tym uczestniczyć!
Mózg się buntuje i przechodzi rozdwojenie jaźni... ciągle kombinuje jak skutecznie udawać jakąkolwiek "gorliwość" w zborze, a jednocześnie z obrzydzeniem wypluwa z siebie Strażnicową papkę, którą musi połknąć przed niedzielnym zebraniem...
Wytrzymałam w ten sposób półtorej roku...
Oddawałam sprawozdanie 1-godzinowe... ale później moje wewnętrzne ja / sumienie... czy cokolwiek tkwiącego w środku mówiło mi, że już nie dam rady... Zaczęłam oddawać zero godzin...
Nie trzeba było długo czekać na efekty... wykreślili mnie z listy... nie przynależałam do żadnej grupy służby w zborze! Wywalona na pysk... bez ostrzeżenia, po chamsku. Wchodzę na zebranie, widzę wiszącą listę, szukam swojego nazwiska żeby wiedzieć w czyjej grupie jestem... i mnie tam nie ma! To już chyba najwyraźniejszy sygnał dla reszty stada, że czarna owca nie została przydzielona do żadnej zagrody... na wszelki wypadek odsuńmy się od niej... i czekajmy aż sama się naprawi... wtedy warunkowo pozwolimy jej podejść do siebie... ale nadal na dystans...
Podziwiam tych ukrytych odstępców, którzy potrafią udawać dłużej niż półtorej roku... którzy potrafią robić to latami... Ja nie potrafiłam... w pewnym momencie czara goryczy się przelała...
Wyszłam i poczułam się szczęśliwsza... tak z automatu... parę ton ciężkich kamieni zrzuconych z pleców... fajne uczucie...
Dopiero po wyjściu widzisz jak bardzo byłaś przygnieciona, jak bardzo się przejmowałaś inwigilacją...
Jednym z takich punktów zwrotnych u mnie było zaobserwowanie reakcji mojego ciała, gdy zobaczyłam, rozmawiając na ulicy z wykluczoną osobą, że obserwuje nas z oddali pionierka z kategorii "radio wolna europa". Pamiętam jak mi serce zaczęło mocno walić, jaki poczułam strach, jak mocno się zlękłam, że ona pójdzie do starszych, żeby na mnie donieść!
Gdy już byłam w domu, to aż sama zaczęłam się sobie dziwić, że sama, dobrowolnie dałam się uwikłać w taki układ, w którym BOJĘ SIĘ DRUGIEGO CZŁOWIEKA! Boję się, że ktoś na mnie doniesie... Boję się, że mnie ktoś wmanewruje w komitet sądowniczy... Czułam się taka mała i bezsilna...
Gdy oficjalnie wyszłam z orga, to od razu urosłam o jakieś 2 metry! Starsi zboru nie mogą mi NIC zrobić! Ilekroć ich widzę... bądź kogokolwiek ze zboru... to uśmiecham się do niego serdecznie... a oni biedaki zwykle przede mną UCIEKAJĄ! Boją się mnie! Boją się tego, że idę z głową podniesioną do góry! Są też tacy, którzy mi odpowiadają "dzień dobry".
Czuję że mam siłę, że mam power... że już nie jestem małym robaczkiem którego można rozdeptać na komitecie sądowniczym... i oskarżyć o jakiś "śmiertelny" grzech w stylu "zjadła torta urodzinowego swojej koleżanki z pracy"
Jak to wszystko piszę, to aż mi się przypominają te emocje... przeżywałam je przez wieeele lat swojego życia... i często zadawałam sobie pytanie: "Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie jestem taka szczęśliwa jak ci przykładni Świadkowie z okładki Strażnicy?"