Ciężka to sprawa... bo Betelczykom z jednej strony można współczuć, a z drugiej strony traktować ich tak jak każdego innego Świadka Jehowy, który budzi się z ręką w nocniku.
Z jednej strony mamy Betelczyka, który poszedł do Betel za młodu. Nie zdobył wykształcenia, nie pracował na etacie. Ale.... miał za to wikt i opierunek w Betel. Owszem, za niewolniczą pracę, ale mimo wszystko nie mieszkali na ulicy, tylko w całkiem wygodnym budynku, w "raju duchowym". Wokół ciebie sami Świadkowie.
No i mieli ten prestiż, że gdziekolwiek by nie poszli, tam "ochy i achy" nad tym, że są z Betel. Strój służbowy to garnitur.
A teraz porównajmy to ze "zwykłym", ale gorliwym głosicielem. Też niewykształcony, praca na ćwierć etatu lub na cały za najniższą krajową. Nad nim nikt się nie zachwyca. Mieszka kątem u rodziców albo w jakiejś wynajmowanej kamienicy z piecem na węgiel. Klepie biedę i też nie ma perspektyw na przyszłość.
I teraz u obu następuje wybudzenie. O ile ten drugi brat łatwiej poradzi sobie z trudami codziennego życia, o tyle ten pierwszy - z Betel - będzie musiał mieć bardziej twarde lądowanie. Ale wcześniej nie żyło mu się aż tak źle.
Czy ja mam żałować tego, że teraz w końcu będzie musiał zakasać rękawy i wziąć się do roboty u jakiegoś wyzyskiwacza "ze świata"?
Sorry, ale ja sama mam stresującą robotę i nie wiem czy ktoś się nade mną z tego powodu użala...
Tak więc z jednej strony współczuję, a z drugiej strony mogę tylko powiedzieć:
"Witaj w realnym świecie. Rajski sen się skończył."
Jeżeli tylko betelczyk CHCE pracować, to nie sądzę żeby miał jakiekolwiek z tym problemy. Rynek pracy czeka. Tylko najpierw musi zacząć od mycia okien... a później... jak zainwestuje w rozwój / szkolenia, to może śmiało piąć się po szczeblach "kariery". Może nie będzie to kariera akademicka (za dużo lat nauki do nadrobienia), ale na uniwersytetach kokosów się nie zarabia. Najlepiej nauczyć się fachu płytkarza, tynkarza, malarza itd. i robota sama będzie płynąć. Tylko to już taka fucha bez garniturka niestety...