czasami faktycznie zdarzają się "odstępcy" wracający do zboru, ale nazywanie takiej wracającej osoby "odstępcą" (nie bez powodu używam cudzysłowów) jest co najmniej problematyczne.
osobiście znam przypadek ochrzczonego brata który przed wstąpieniem do organizacji prowadził bardzo imprezowy styl życia "kobiety wino i śpiew", ale mimo to dał się zaagitować do organizacji bo skusiła go wizja raju na ziemi;
kilka lat po chrzcie człowiek ten (jak to sam określił w rozmowie ze mną) "puknął panienkę" (co oznaczało seks z osobą którą przypadkowo poznał na dyskotece i z którą nie miał później żadnej relacji emocjonalnej) a starszyzna na komitecie zaczęła pytać go ile razy w jakich pozycjach itp. Upierdliwość pytań wydała mu się zbyt wielka, więc strzelił focha, że nie będzie odpowiadał na pytania. "No to cię wykluczymy", "nawet nie musicie bo sam odchodzę". Napisał na kartce "nie chce być świadkiem Jehowy" i podpisał się, a wręczając kartkę starszyźnie powiedział "jak zapewne domyślacie sie, nasza rozmowa właśnie dobiegła końca".
w nomenklaturze świadkowskiej człowieka tego nie powinno nazywać się wykluczonym gdyż "sam odłączył się", co sugerowałoby jego przynależność do odstępców.
niestety, człowiek ten dalej nasiąknięty był ich doktryną, strachem przed armagedonem (który będzie już za chwileczkę już za momencik) i po pewnym czasie powrócił "okazując skruchę". Drugą przyczyną była chęć odbudowania relacji z rodzeństwem.
tacy "odstępcy" istnieją, ale ich istnienie wcale nie dowodzi tego że można ponownie uwierzyć w istnienie krasnoludków i ponownie dać się zniewolic umysłowo strażnicy. Wprost przeciwnie, oni nigdy się z tego zniewolenia nie wyzwolili i dlatego nadal potrzebowali niewolnika któremu będą niewolniczo służyli.