Mija prawie 45 lat, gdy poznałem po raz pierwszy ŚJ, w roku 1973.
Kilka moich refleksji, w mym dawnym wątku.
Muszę powiedzieć, że jak poznałem ŚJ to wydawali mi się bardzo tajemniczy.
Nic o nich nie wiedziałem i mało kto o nich cokolwiek wiedział.
Zamknięci w sobie. Nikt nie wiedział, gdzie się spotykają.
Wydawało się, że tylko czekają na koniec świata i o nim ciągle mówili (było to tuż przed rokiem 1975).
Jak opisałem w swym życiorysie, wszystkie znaki im potwierdzały bliski koniec i te pisane w publikacjach i te które sami zauważali i tworzyli.
W mojej szkole tylko, jak mi się wydaje, był ten jeden człowiek, którego matka była pionierką. Nigdy nie wskazał mi nikogo w szkole, jako swego współbrata. Siedzieliśmy w jednej ławce i mieszkaliśmy w jednym bloku.
Pamiętam, że zastanawiało mnie to ich zbieranie się po domach i argumentacja, że robią to jak Apostołowie. Byli to na ogół skromni ludzie i tym też chcieli się upodobniać do chrześcijan I wieku. Nawet to podkreślali.
Dziś, z perspektywy lat, widzę, jak bardzo to się zmieniło.