BYLI... OBECNI... > ŻYCIE ZBOROWE, GŁOSZENIE, SALE KRÓLESTWA

Z cyklu: DYLEMATY WARWICKO-NADARZYŃSKIE

(1/23) > >>

PoProstuJa:
Z cyklu: WARWICKO – NADARZYŃSKIE DYLEMATY

Moi drodzy,

Dzisiaj zapukało do mych drzwi natchnienie  :)
I mi powiedziało, że nie tylko szeregowi głosiciele mają różne dylematy… ale również, a może przede wszystkim ci, którzy stoją na jej szczycie… i ci z Warwick.. i ci z Nadarzyna…
Najpierw pomyślałam, że można przedstawić je  w sposób zwyczajny… ale później przypomniało mi się, że o wiele więcej zabawy daje ubranie ich w fabularną historię (o czym świadczy m.in. duża popularność Bogumiła na forum).
A zatem zapraszam Was do zabawy w tworzenie tasiemca na miarę Mody na sukces, w którym jest wielu bohaterów i wszystko może się zdarzyć  ;D

Ja wymyśliłam swoje postaci i będę przy nich trwała z czasem poszerzając ich grono, a inni mogą wymyślić swoje postaci i opisywać ich losy. Możemy też nawiązywać w swoich opowiadaniach do pomysłów poprzedników.

No to robimy telenowelę WARWICKO – NADARZYŃSKIE DYLEMATY… oczywiście z życia wzięte!  ;D

Mam już pomysł na kilka odcinków… ale na razie wrzucam Wam pierwszy… będę dorzucała na bieżąco w miarę tego co mi się naprodukuje.

Tylko mam prośbę, aby zanim ktoś wrzuci swój odcinek, wysłał mi go na priva... cobyśmy sobie przez przypadek wzajemnie gotowych pomysłów nie wzięli...  :)
------------------------------------------------------------------------------------------

Uwaga: Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe!  ;D

ODCINEK 1 Dylematy brata Dżefreja

Scena 1

Tego dnia brat Dżefrej wstał z łóżka o wiele później niż zwykle… Promienie słoneczne świeciły prosto w jego podkrążone z niewyspania oczy… To była ciężka noc… Położył się do łóżka bardzo późno, a gdy w końcu udało mu się zasnąć, przez całą noc miał koszmary senne.
Naprawdę za nic w świecie nie chciał wychodzić tego dnia z łóżka. Gdy mimowolnie spojrzał na zegarek z przerażaniem zobaczył, że jest już ósma.
- No nie! Spóźnię się na tekst dzienny! Cholera jasna!
Dżefrej zwlókł się z łóżka i poczłapał do łazienki na szybki prysznic. Żeby nie tracić czasu wziął ze sobą od razu piankę do golenia i zaczął golić jednodniowy zarost podśpiewując pod nosem. Dżefrej był miłośnikiem pieśni królestwa i najczęściej nucił słowa swojej ulubionej: „Słudzy Jehowy w luksusach nie chcą żyć… ni władców ni świata ulubieńcami być”. Dżefrej pilnował się jednak, aby nie śpiewać zbyt głośno… bo jednak ściany w tym Warwick są cienkie, a przecież nikt nie mógł usłyszeć, że lubi nucić sobie pieśni jeszcze z czasów „starego światła”. Czasami za te pieśni mitygowała go jego żona, ale teraz miał całkowity luz, bo wyjechała w odwiedziny do rodziny. A on został na posterunku, aby niczym Mojżesz nieustannie służyć ośmiu milionom sług Jehowy.

Dżefrej zawsze był punktualny i lubił wstać z samego rana, aby mieć jeszcze czas na poranną kawę. Dzisiaj jednak musiał się pospieszyć. Z porannej kawy nici. Dżefrej szybko wyszedł spod prysznica, spryskał się perfumami Giorgio Armani i zaczął się pospiesznie ubierać. Otworzył szafę i musiał w kilka sekund zadecydować który garnitur dzisiaj wybrać… sięgnął po pierwszy lepszy granatowy garnitur z Hugo Boss’a. 
- Cholera jasna! Co się dzieje?! Nie pasuje! Chyba przytyłem za bardzo… nogawki mam za wąskie… i za bardzo przylega do ciała. Bracia gotowi jeszcze mnie wziąć za tego… za jakiegoś homo…! No nic… wezmę jasno szarego Gucciego. Jeszcze tylko krawat… złoty Rolex… i będę gotowy!

Dżefrej przygładził swoją łysinę, chuchnął na złoty sygnet i wypolerował go mankietem białej koszuli Dolce& Gabbana. Jeszcze tylko dwa psiknięcia odświeżaczem do ust i pospiesznym krokiem wyszedł ze swojego pokoju w apartamentowcu dla członków Ciała Kierowniczego w kierunku jadalni.
Dżefrej wiedział, że to nie będzie dla niego łatwy dzień...

Cdn…

PoProstuJa:
ciąg dalszy...

ODCINEK 1 - Dylematy Dżefreja

Scena 2

Dżefrej zdążył przyjść do jadalni na ostatnią chwilę. Bracia skłonili już głowy do modlitwy przed omówieniem tekstu dziennego. Po chwili wszyscy mieli już otwarte teksty dzienne na swoich ajfonach i tabletach z podkreślonymi najważniejszymi myślami. Dżefrej ukradkiem spojrzał przez ramię sąsiada i zdał sobie sprawę, że on jako jedyny nie zdążył się przygotować.  Na szybko zaznaczył w tekście przypadkowe zdania i odetchnął z ulgą, że teraz nikt go nie nakryje, że nie czytał tekstu dziennego.
Dzisiejszy tekst oparty na Ewangelii Jana 8:44 zatytułowany był: „Szatan jest ojcem kłamstwa”.
Brat przewodniczący zaczął omawiać tekst, szczególnie skupiając się na odstępcach, którzy bezwstydnie szkalują organizację Jehowy za pomocą wszelkich metod.

Dżefrej na początku słuchał tego mini-wykładu, ale jego myśli szybko zaczęły odpływać w innym kierunku…

---------------
Dżefrej zamyślił się nad programem telewizyjnym, który oglądał wczoraj wieczorem ukradkiem w swoim apartamencie. Nikt w Betel nie mówił o tym programie oficjalnie, ale wszyscy wiedzieli, że o dziewiątej w BBC będzie program o byłych Świadkach Jehowy, którzy opuścili organizację i oskarżają Ciało Kierownicze o ukrywanie pedofilii.
Dżefrej tego wieczoru zaszył się w swojej sypialni i na wszelki wypadek postanowił zasłonić okna. Wziął swojego ulubionego, 13-calowego, ajpada Pro i z bijącym sercem włączył zakazany program. Dżefrej wiedział, że nie może korzystać z warwickiego Internetu, bo specjaliści z IT szybko go namierzą. Nie żeby z tego powodu miał jakieś konsekwencje… ale nie zniósłby tego, gdyby betelczycy znowu zaczęli o nim szemrać. Przecież on daje przykład całej trzodzie i nie może tak głupio wpaść! Wystarczy, że po tej aferze w Australii betelczycy zaczęli na niego inaczej patrzeć…
Nie… nikt mu nigdy nic nie powiedział na ten temat… przecież oficjalnie nikt w Betel… oprócz Ciała Kierowniczego.. nie wie o tym przesłuchaniu. Ale co się dzieje nieoficjalnie… tego już Dżefrej wolał nie wiedzieć… Nikt nic nie mówił, ale czasem wymownie na niego spoglądał… Dżefrej nie znosił tych spojrzeń i odruchowo unikał kontaktu wzrokowego z betelczykami, nawet gdy była to tylko pokojówka, która codziennie z namaszczeniem sprzątała jego apartament, zostawiając w łazience ręczniki codziennie ułożone w inny kształt – a to w łabędzie, a to w słonia… a to w australijskiego kangura…

Dżefrej wykupił więc sobie osobisty pakiet internetowy i oglądał program z zapartym tchem, a jednocześnie zastanawiał się w jaki sposób wyciszyć tę sprawę. Jasne było to, że nie może udzielać w tej kwestii żadnych komentarzy mediom ani nawet pisnąć słówka podczas rozmów z betelczykami.
A w zasadzie o czym tu rozmawiać?! O kłamstwach odstępców?! Tych odstępców co szkalują dobre imię organizacji?!
Dżefrej zrobił się ze złości czerwony na twarzy i poczuł jak zaschło mu w gardle. Sięgnął do swojej szafki nocnej, gdzie starał się zawsze trzymać coś „na ząb”, gdy był zestresowany. Sięgnął po pierwszą lepszą butelkę z Whisky z 1974 roku.
„Dobry rocznik” – pomyślał przez chwilę Dżefrej z rozrzewnieniem.
1974 rok… Dżefrej był wtedy pełen ideałów, od trzech lat pełnił już służbę pionierską i jako zaledwie 19-letni młodzieniec wziął ślub ze swoją Jenny. Któż by wtedy pomyślał, że trzydzieści lat później jego gorliwość zostanie tak sowicie nagrodzona?! Że zostanie członkiem Ciała Kierowniczego i tym samym wpisze się na listę pomazańców, którzy po śmierci zapukają do niebiańskich bram! Wspaniały zaszczyt i błogosławieństwo!
Rozmyślania Dżefreja przerwała w jednej chwili informacja, która o mało nie zwaliła go z nóg! Otóż jedna z wypowiadających się w reportażu ofiar pedofila, który był starszym w jej zborze, zapowiedziała, że znalazła także inne poszkodowane przez niego ofiary i że wspólnie wytoczą mu proces! Podała nawet kwotę, której zażądają od Towarzystwa Strażnica: 16 milionów dolarów!

Dżefrej zachłysnął się w tym momencie swoją Whisky i zaczął spazmatycznie kaszleć. Nie mógł przestać, więc szybko pobiegł do łazienki.
To była zła decyzja. Echo łazienki dodatkowo nagłośniło jego kaszel – teraz słyszało go już całe piętro.
Po chwili usłyszał pukanie do drzwi wraz z nawoływaniem:
- Bracie Dżefreju! Czy wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? Otwórz drzwi!
Dżefrej doskoczył do drzwi i próbował powstrzymać kaszel, ale bezskutecznie. Przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi, za którymi stał steward obsługujący jego piętro.
Mężczyzna widząc stan brata Dżefreja szybko pięciokrotnie uderzył go między łopatki. Pomogło. Brat Dżefrej złapał oddech i poczuł się już lepiej.
- Bracie Dżefreju… Co się stało? Jakie to szczęście, że przechodziłem obok twoich drzwi! Przecież mogłeś się udusić!
- Dziękuję bracie…
- ….Dżony..
- Dziękuję bracie Dżony… Uratowałeś mnie! Skąd wiedziałeś co robić?
- Ach – westchnął Dżony - jeszcze jako nastolatek pasjonowałem się medycyną, pierwszą pomocą i ogólnie leczeniem, bo mój dziadek lekarz często opowiadał mi o swoim zawodzie. Nawet myślałem o tym, żeby zostać lekarzem tak jak on. Dziadek niestety nie był Świadkiem Jehowy, natomiast moi rodzice poznali prawdę, gdy byłem jeszcze mały. To oni zaszczepili mi miłość do organizacji Jehowy. Więc kiedy kończyłem szkołę średnią, to wiedziałem już, że muszę wybrać to co najważniejsze! Że muszę wybrać służenie Jehowie! No i szczęśliwie udało mi się trafić tu do Warwick, najpierw na budowę. I już tak zostałem.

Dżefrej popatrzył na tego przystojnego młodzieńca z bystrymi oczami. Przypomniał sobie, że on w jego wieku był taki sam… W dzieciństwie często słuchał muzyki poważnej i kochał grę na skrzypcach. Jednak po przyjęciu chrztu wiedział już, że nie może marnować czasu na rozwijanie talentu w szatańskim świecie. Rzucił skrzypce i jako 16-latek rozpoczął na Tasmanii służbę pionierską. Wiedział, że to najlepsza decyzja w jego życiu!

- Dziękuję ci Dżony. Bardzo mi pomogłeś. Pojdę się teraz położyć… Życzę Ci dobrej nocy – powiedział Dżefrej jeszcze pokasłując.
- Ależ bracie Dżefreju! To dla mnie zaszczyt, że mogłem ci pomóc! Pozwól, że pomogę ci dojść do łóżka i jeśli zechcesz, to przygotuję ci napar z warwickich ziół, które nazbierałem w naszym ogrodzie…

Dżefrej w tej chwili uświadomił sobie, że na jego łóżku leży włączony tablet… z odstępczym programem! Poczuł jak robi się czerwony, a po jego czole spływa kropla potu…

- Nie dziękuję ci Dżony, naprawdę nie trzeba! Wszystko już w porządku.
- Ależ bracie Dżefreju… jesteś pewien? Poczerwieniałeś… Może otworzę ci okno…?!  - Dżony dziarsko ruszył w kierunku okien w sypialni…

- Nieeeeee… trzeeeeeeebaaa….. – krzyknął Dżefrej, który rzucił się w kierunku sypialni i jednym sprawnym skokiem, niczym australijski kangur wskoczył na swoje łóżko osłaniając tablet własnym ciałem…
Dżony, który nigdy nie widział na własne oczy skaczącego członka Ciała Kierowniczego stanął w osłupieniu, a następnie poczuł, że chyba powinien opuścić pokój.

Dyszący Dżefrej pomachał mu ręką i odetchnął z ulgą, pozbywając się  niepożądanego intruza. Gdy tylko drzwi zamknęły się, Dżefrej zamknął je na dwa zamki i łańcuszek. Teraz miał już pewność, że do jego pokoju nikt się nie dostanie.
Spojrzał na ajpada – na szczęście był cały!
„Jednak sprzęt z najwyższej półki jest niezawodny” – pomyślał. Dżefrej
Od chwili, gdy został członkiem Ciała Kierowniczego lubił otaczać się markowymi rzeczami i dobrym sprzętem. Wiedział, że nie można żałować pieniędzy Centrali na taki niezbędny, podstawowy sprzęt. Nigdy się tym publicznie nie chwalił, ale to on wymyślił fabułę tego filmiku o Zosi, która zamiast kupić sobie loda, wrzuca pieniążek do zborowej skrzynki z datkami na ogólnoświatową działalność Świadków Jehowy.
Film poruszył wielu braci na całym świecie, którzy zaczęli sugerować swoim dzieciom, aby wszystkie swoje oszczędności ze skarbonki przeznaczyły na sprawy Królestwa. To dzięki datkom od takich gorliwych „Zoś”, „Piotrusiów” i ich rodziców,  Dżefrej mógł teraz godnie reprezentować organizację Jehowy w odpowiednim odzieniu wierzchnim i z odpowiednimi narzędziami do krzewienia dobrej nowiny w postaci najnowszego elektronicznych gadżetów. „Zosie” wraz z rodzinami zapewniły bratu Dżefrejowi również skromny dach nad głową w warwickim apartamentowcu oraz skromne, całodzienne wyżywienie uwzględniające kilka dań do wyboru oraz osobiste diety poszczególnych członków Ciała Kierowniczego. Siostry piorące i prasujące jego ubrania, a także codziennie sprzątające jego pokoje były miłą odmianą po jego prawie 25-letniej służbie pionierskiej, w której musiał znosić różne niedogodności na wyspach Tuvalu, Samoa i Fidżi.

Dżefrej tej nocy miał liczne koszmary. Po tym jak wszedł na jedną z odstępczych stron Silent Lambs, dowiedział się o kolejnych ofiarach pedofili w USA. Dżefrej szybko policzył w głowie ile Towarzystwo Strażnica musiałoby zapłacić ofiarom molestowania, gdyby każda z nich chciała w ramach zadośćuczynienia zaledwie „skromny” milion dolarów… Wyszłoby na to, że musieliby sprzedać cały Warwick i wszystkie Sale Królestwa na świecie… a i tak, to byłoby za mało!
Jedyne co ratowało w tej sytuacji Towarzystwo to fakt, że w niektórych krajach przestępstwa seksualne przedawniają się po iluś latach oraz że nie każdy ma odwagę, aby się przyznać do tego, że był ofiarą molestowania seksualnego!
„I tego się trzymajmy!” – pomyślał Dżefrej, po czym ułożył się do snu. Nie mógł jednak spać spokojnie… śniły mu się płaczące dzieci, które wołały „Wujku Dżefreju – pomóż nam! Nie zapominaj o naszej krzywdzie!”.

To była bardzo ciężka noc…

--------------------------------------------------

- Bracie Dżefreju, dobrze się czujesz? – zapytał zatroskanym głosem Stiven Lett, który w zaufanym gronie braci z Ciała Kierowniczego, miał sympatyczną ksywkę Kermit.
- Co? – ocknął się nagle Dżefrej…
- Pytam czy dobrze się czujesz… nie tknąłeś ani kęsa śniadania…
- A tak… wszystko w porządku… nie jestem dziś głodny. Jadłem z rana jogurt dietetyczny i do tej pory mnie trzyma… - Dżefrej wykrzywił twarz w niezręczny uśmiech.
- Lepiej coś zjedz… dziś musisz mieć dużo siły… Musimy mieć dużo siły… - Kermit poklepał Dżefreja po ramieniu i spojrzał na niego znacząco…
- Tak, tak… już jem… dziękuję za troskę… Zaraz muszę być w moim biurze…
- Spokojnie, jeszcze zdążysz się dziś napracować – odpowiedział Kermit, wybałuszył oczy na wierzch i wykrzywił twarz w swój ulubiony uśmiech numer 5 ala klown z Mc”Donalds’a.
- Taaakkk…
- Dejvid pięknie dzisiaj omówił tekst dzienny! Jakże celnie zauważył, że odstępcy rozpuszczają na temat Bożej organizacji same kłamstwa.. i posuwają się w tym coraz dalej! Oby Jehowa stosownie ukarał tych kłamców!
- Taaakk… oby Jehowa ukarał kłamców… - Dżefrej powtórzył słowa Kermita bez przekonania i z trudem przełknął ślinę.
- Pamiętaj… wszelkie kłamstwa przeciwko nam to sprawka Szatana! Złośliwego przeciwnika organizacji!
- Tak… to kłamstwa od Szatana…
- Miłego dnia Dżefrej. Muszę już lecieć! Pamiętaj… to kłamstwa…! To same kłamstwa! – Kermit jeszcze raz znacząco klepnął Dżefreja w ramię i pospieszył w kierunku wyjścia.

Dżefrej jadł śniadanie w pośpiechu i ukradkiem rozglądał się po sali. Do tej pory gwarni bracia dziś mówili bardziej ściszonym głosem. Dżefrej chciał jak najszybciej uciec z jadalni... byleby tylko nikt go nie zaczepił i nie rozpoczął z nim żadnej rozmowy. Dżefrej nie miał na takie rozmowy ani siły ani ochoty. Zwłaszcza, że wiedział co go zaraz czeka… zaraz musi iść do swojego biura i stawić czoła problemom dnia dzisiejszego…
A w związku z tym, że Szatan postanowił tym razem w szkalowaniu organizacji posłużyć się niezwykle popularną telewizją BBC wiedział, że nie będą to małe problemy…

Cdn.


Gandalf Szary:
                          Odcinek 1. Scena 3 - Wspomnienia Dżefreja

Brat Dżefrej zanim zjadł śniadanie, aby udać się do swego wypasionego biura by stawić czoła nowym problemom ze strony telewizji BBC sięgnął pamięcią swego przyjazdu z Australii i sprawy pedofilii. Tak to był trudny dla niego sprawdzian. Dobrze pamięta ten poranek. Przełykając w pospiechu kolejny kawałek smakołyku odtwarzał w pamięci całą rozmowę jaka się wówczas odbyła w CK............

Dżefrej nacisnął klamkę i wszedł do gabinetu, w którym obradowało Ciało Kierownicze. Wszyscy już siedzieli na swoich miejscach, w wygodnych skórzanych fotelach. W powietrzu unosiła się gęsta atmosfera. Dżefrej od razu to wyczuł, miny jego współbraci mówiły same za siebie. Przecież dopiero co był przesłuchiwany w Australii w sprawie pedofilii, którą jak im się wydawało zamietli pod dywan, a tu taki skandal. Wszystko wyszło na jaw i w dodatku on był przesłuchiwany. Zanim Dżefrej zdążył usiąść w wygodnym fotelu, z pretensją w głosie, odezwał się do niego Stiphen Let:
- Do jasnej cholery Dżefrej co tam się stało? Jak mogłeś dać się zaciągnąć przed komisję?
- Nie miałem wyjścia. Wszystko się posypało. Ofiary zaczęły sypać i doszło to do organów ścigania. Namierzyli mnie!!
- Musiałeś się przyznać, że nie jesteśmy jedyną arką? Rozmawiałeś w BO z odpowiedzialnymi za prowadzenie działalności ewangelizacyjnej ?
- Oczywiście, ale oni zwalają to na nas. Pokazali mi listy gdzie informowali nas o wszystkim.
- Stiphen Let pominął tą uwagę Dżefreja milczeniem. Doskonale wiedział o tych pieprzonych listach. Aby nikt z obecnych nie drążył tematu listów zadał kolejne pytanie: A co na to starsi w zborach mieli wyciszyć ofiary.
- Rozmawiałem z niektórymi, ale okazało się, że większość z nich to pedofile i to oni najpierw wykorzystywali, a potem brali udział w rozsądzaniu tych spraw. Teraz ofiary są wkurwione, że nie reagowaliśmy!! To oni zawalili sprawę, za mocno naciskali  - rozpaczliwe  broni się Dżefrej.
Na całe szczęście przyszedł mu z pomocą Garit Losch
- Spokojnie bracia damy jak zwykle radę. Nie z takich opresji organizacja wychodziła. Rozgłosi się najpierw, że to nagonka odstępców, a zwykli głosiciele wyjaśnią to przy drzwiach na całym świecie.
 - Tak dokładnie tak  - wszedł w słowo Loschowi brat Kaneth Cók. Cók zawsze miał dobre pomysły. Dobrze ubrany, z okularami na nosie wyglądał na bardziej inteligentnego niż w rzeczywistości. Niemniej jednak pomimo braku zdolności organizacyjnych sprawdzał się w sytuacjach podbramkowych. Nieraz jego rady w sytuacjach kryzysowych ratowały Ciału Kierowniczemu cztery litery, no i oczywiście świętej organizacji.
 - Cóż odezwał się. Mleko się rozlało. Ale to nic należy działać kilku torowo. Nie wystarczy wytłumaczyć ludziom przy drzwiach sprawę Australijską. Trzeba też przekonać owieczki w zborach, aby nie odchodziły i przekonały jeszcze innych o fałszywych oskarżeniach. Trzeba opracować serię wykładów publicznych oraz zamieścić odpowiednie artykułach w strażnicy do studiowania. Trzeba wyraźnie uwypuklić brak naszej winny w tym całym zamieszaniu.
- Dokładnie. Ale nie można wszystkiego zostawić starszym. My także musimy się zaangażować. Mamy przecież telewizję JW. Broadcasting oglądaną na całym świecie. Ty bracie Losch rozpoczniesz kampanie wykładów w naszej telewizji i ostro potępisz rozpowszechnianie odstępczych informacji o pedofilii – wtrącił brat Hard. Poza tym trzeba docisnąć starszych w zborach. Niech ostro zabiorą się za wszystkich, którzy w nas nie wierzą. Odstępców trzeba bezwzględnie tępić i izolować od zdrowej części zboru.
- Właśnie niech potępią spotkania towarzyskie w zborach, jeżeli owieczki chcą się prywatnie spotykać to tylko po to, aby naszą telewizję oglądać. Starszych trzeba też obarczyć odpowiedzialnością za zgłaszanie pedofilii na policję, ale w pierwszej kolejności niech kontaktują się z naszymi prawnikami. Mają to bezwzględnie zgłaszać do Biur Oddziałów. Naważyli piwa to niech to teraz piją. Wtrącił David Spline.  A co z odszkodowaniami? Stracimy kupę kasy. Jak ofiary pójdą do sądu to pójdziemy z torbami! I tak nam wpływy maleją. Jak tak dalej pójdzie to na nowe Rolexy nie będzie.     
- Szlak by to trafił. Wyrwało się Morasowi. Dopiero co kupiłem nową kolekcję garniaków, każdy za 5000 dolarów. Nie wspomnę o butach i spinkach ze złota do krawata. 
 - Nie martwmy się tym na zapas. Mamy dobrych prawników. Będziemy przeciągać sprawy w sądach w nieskończoność i utrudniać dostęp do naszych dokumentów. Przecież nie musimy udostępniać czegoś, czego oficjalnie nie ma. Nikt przecież nie wie o komitetach i tajnych dokumentach tworzonych na potrzeby wewnętrzne naszej świętej organizacji. Poza tym niech przepiszą wszystkie sale królestwa na organizację, w razie czego, sprzeda się je, a owieczki wybudują nowe za własne pieniądze.  – zabrał głos Dżefrej rehabilitując się przy tym po wpadce w Australii.
- Bardzo dobrze i tak ma pozostać. Dobry pomysł z tymi salami bracie Dżefrej. A dokumentów nie wydawać, niech pokrzywdzeni idą z tym do sądów. Prawie wykrzyczał podniecony Cóc.

Atmosfera zelżała, a Dżefrej odetchnął. Naprawdę myślał, że będzie kozłem ofiarnym. Zwłaszcza na początku rozmowy jak na niego naskoczył Stiphen Let. Rozluźniony włączył się do wspólnej rozmowy, która dotyczyła teraz bieżących tematów. Przechodząc do buduaru jeszcze kilka razy zahaczyli o sprawy pedofilskie w innych krajach, ale nikt nie robił przytyków na temat jego haniebnego wystąpienia w Australii. Dla dalszego rozładowania atmosfery sięgnięto po karafkę i szklanki, a brat Hard wlał do prawdziwego kryształu ze złocieniami whiski za 1000 dolarów za butelkę. Wszyscy sięgnęli po szklanki z zaczęli popijać drobnymi łyczkami cenny trunek.   

PoProstuJa:
Tymczasem w Nadarzynie...

PoProstuJa:
Tymczasem w Nadarzynie...


ODCINEK 2 - Dylematy brata Wiktora

Brat Wiktor zniecierpliwiony długim oczekiwaniem stukał nerwowo palcami w blat swojego biurka. Wiktor nie znosił, gdy ktoś się spóźniał.
On sam był nauczony w swoim domu takiego porządku i dyscypliny, że spóźnienie się choćby o minutę czy to na zebranie zborowe czy do służby polowej było czymś nie do pomyślenia. Dlatego Wiktor zawsze był gotowy na każde umówione spotkanie nawet godzinę wcześniej. A ponieważ nie lubił bezczynności zajmował się w tym czasie zawsze czymś pożytecznym. Nie znosił marnować czasu.
Wiktor zdążył więc już podczas oczekiwania posegregować do osobnych teczek kolejny stos papierów ze swojego biurka, wytrzeć pyłki kurzu z najwyższej półki jego strażnicowej biblioteczki oraz starannie wypucować swoje spinki do mankietów. Gdy rozglądał się po swoim niewielkim biurze w poszukiwaniu kolejnego zajęcia jego wzrok przykuła druga półka biblioteczki. Ktoś wyciągnął z niej książkę i odłożył niedbale, zaburzając cały ciąg prosto i harmonijnie ułożonych publikacji. Wiktor wstał natychmiast z miejsca i poprawił książkę odkrywając przy okazji, że znajduje się nie na swoim miejscu… powinna być o jedno miejsce dalej, zgodnie z kolejnością alfabetyczną. To niedbalstwo tak zirytowało Wiktora, że aż przeklął w myślach.
W tej sekundzie usłyszał pukanie do drzwi biura.
„W końcu!” – pomyślał zdenerwowany.
- Wejdź! – wydał komendę.
W progu ukazał się wysoki osiłek ubrany w poplamione ogrodniczki i ubłocone gumiaki.
- Przepraszam szefie za spóźnienie! Nie mogłem przyjść wcześniej. Robota się trafiła. Żeśmy zawory w rurach ściekowych wymieniali i nagle jak walło ciśnienie, to…
- Oszczędź mi szczegółów Gracjan! – Wiktor popatrzył na osiłka z odrazą.
W pokoju zaczął unosić się nieprzyjemny zapaszek, a Wiktor szybko doskoczył do okna, żeby otworzyć je na oścież.
- Natychmiast marsz pod prysznic! I mi się tu nie pokazuj więcej w takim stanie! Jak się doszorujesz, to natychmiast przyjdź! – Wiktor prawie że wyrzucił Gracjana za drzwi.

Osiłek poszedł czym prędzej w milczeniu, a Wiktor z obrzydzeniem na twarzy zajął się czyszczeniem i pucowaniem klamki, którą Gracjan przed chwilą dotykał swoją wielką, upapraną łapą.
„Tak to jest umawiać się z gamoniami!” – pomyślał wściekły Wiktor.
Ale cóż miał robić… Gracjan był wtajemniczony już w zbyt wiele spraw, aby Wiktor mógł teraz tak po prostu zrezygnować z jego usług i pozbyć się go na zawsze.
Wiktor spojrzał na zegarek. Dochodziła 18.00. Piątek. A on zamiast oddawać się już relaksowi, musi czekać jeszcze na tego idiotę.
„Czym by się tu zająć?” – Wiktor rozglądał się po pokoju i jego wzrok padł na pojemną szufladę biurka. Wiktor wyjął z kieszeni starannie dopasowanego garnituru mały kluczyk i przekręcił go w zamku szuflady, do której nikt inny nie miał dostępu.
„Co my tu mamy… „ – Wiktor przeglądał kilka zgromadzonych tam publikacji…
„Ta już przeczytana, ta do połowy, ta nudna, ta beznadziejna, a w tej mi zostały dwa rozdziały do dokończenia… niech będzie…”
Wiktor wyjął z biurka grubą książkę w twardej oprawie, usiadł wygodnie w swoim fotelu i zaczął ją kartkować. Na szczęście zaznaczył zagiętą kartką stronę, na której ostatnio zakończył czytanie. Kartka formatu A4 była już nieco sfatygowana, a Wiktor z ciekawości postanowił do niej zajrzeć i zaczął czytać ją pod nosem:
„Data,  dane adresowe.. bla, bla, bla… zbór Wąchock Południe, data chrztu bla, bla, bla… Oświadczam, że w pełni świadomie i dobrowolnie występuję z organizacji Świadków Jehowy… bla, bla, bla…” – Wiktor z dezaprobatą wstał z fotela, nachylił się w kierunku wielkiej mapy Polski, która wisiała na ścianie tuż przy jego biurku przypięta do ogromnej tablicy korkowej.
Wiktor jeszcze raz spojrzał na nazwisko w piśmie, odszukał palcem na mapie Wąchock, sięgnął do pudełka po żółtą pinezkę i wcisnął ją z całej siły w tablicę. Przy okazji zajrzał jeszcze raz do pudełka i okazało się, że jest już prawie puste.
„Cholera – już dziesiąte pudełko się kończy! Cały zapas. Trzeba będzie je chyba zamówić hurtem”.

Wiktor z dezaprobatą spoglądał na mapę upstrzoną już setkami kolorowych pinezek. Dobór koloru pinezki miał duże znaczenie. Kolory jasne przeznaczone były dla niegroźnych odstępców, którzy po cichu odeszli z organizacji na przykład pisząc list o odłączeniu, albo którzy zostali wykluczeni za odstępstwo na komitecie sądowniczym. Kolor czerwony dotyczył już tych odstępców, którzy po wyjściu nie potrafili milczeć i szkalowali w jakiś sposób organizację, na przykład poprzez zamieszczanie filmików w Internecie. Jeżeli te ataki na religię prawdziwą były coraz bardziej nasilone, kolor czerwony zamieniany był na brązowy. Z kolei kolor czarny był zarezerwowany dla tych najgroźniejszych, aktywnych odstępców… którzy szczególnie przyczyniali się do powolnego upadku organizacji.

Wiktor wściekłym wzrokiem spojrzał na wielkie, czarne pinezki wbite w miejscowości Wołów i Twardogóra. Omiótł jeszcze wzrokiem masę pinezek wbitych w okolice Krosna i Zakopanego i stwierdził, że być może praktyczniejszym i tańszym rozwiązaniem będzie korzystanie z elektronicznej wersji mapy…
Przy czym tylko mapa papierowa mogła bardziej dobitnie unaocznić wszystkim pracownikom Biura Oddziału z których miejsc wylało się najwięcej odstępczej zarazy i gdzie muszą jak najszybciej interweniować.
Podejrzany o odstępstwo był każdy! Nie ważne czy to był szary głosiciel, sługa pomocniczy czy starszy zboru… każdy mógł mieć w sobie zaszczepioną odstępczą bakterię, która na dalszym etapie powodowała silną chorobę duchową.
Sama choroba i „śmierć duchowa” poszczególnych Świadków nie była problemem. Największym problemem były te chore jednostki, które zarażały innych odstępczymi zarazkami, będąc jeszcze pełnoprawnymi członkami zboru. I właśnie takie zborowe gnidy należało wytropić i rozdeptać, zanim wyklują się z jaja jako pełnoprawne zborowe wszy.

Dlatego po każdym piśmie o odłączeniu się Wiktor osobiście pisał maila do zboru, w którym pojawił się odstępca i żądał od starszych wypełnienia szczegółowej tabeli na temat miejscowych głosicieli. A były w niej informacje dotyczące członków rodziny odstępcy – ile razy w tygodniu uczęszczają na zebrania, jakie mają przywileje w zborze, ile godzin głoszą, czy chodzą na sprzątanie Sali, czy są zapisani do Szkoły Teokratycznej i jaką mają opinię w zborze. Oprócz tego starsi zboru mieli wskazać na osoby z którymi odstępca najbardziej się przyjaźnił i najczęściej rozmawiał. Jeżeli odstępca miał przyjaciół również w innych zborach, wtedy należało poszerzyć wiadomości w tabeli o ich charakterystykę w porozumieniu ze starszymi z tamtych zborów.

Najbardziej podejrzane były w zborze osoby o statusie „nieczynny”, które rzadko chodziły na zebrania i nie dawały regularnie sprawozdania ze służby. Z takimi starsi mieli się kontaktować telefonicznie i umawiać się na wizyty pasterskie. A będąc już w domu nieczynnego, starsi mieli przeprowadzić mini śledztwo rozglądając się uważnie po jego mieszkaniu, szczególnie skupiając swoją uwagę na tytułach książek zgromadzonych w domowej biblioteczce.
Oprócz tego starsi mieli korzystać z różnych forteli, aby zdobyć dostęp do komputera podejrzanego. Gdy starszy zboru rzekomo sprawdzał swoją pocztę mailową na komputerze domownika, miał za zadanie wejść w historię stron wyświetlanych na komputerze oraz zdobyć jak najwięcej danych np. poprzez skopiowanie i wysłanie na swoją pocztę korespondencji właściciela komputera na Skypie czy Whatsappie.
Zadanie nie było proste, ale nie bez powodu starsi zawsze umawiają się na wizytę pasterską w dwie osoby. Oprócz tego domownik zazwyczaj idzie do kuchni, aby zaparzyć herbatę czy kawę, a oni zyskują cenny czas na bardziej szczegółowe oględziny mieszkania.

Wiktor, choć był już po pracy, postanowił jednak uzupełnić tabelę w Excelu o dane kolejnego odstępcy. Było mu głupio, że robi to z takim opóźnieniem. Spojrzał na datę pisma… przeleżało w jego książce jako zakładka aż dwa miesiące!
Wiktor wyszukał w tabeli nazwę Wąchock i okazało się, że to już drugi oficjalny odstępca w tym zborze. W rubryce: „korespondencja do starszych” Wiktor wpisał na czerwono notatkę: „opierdolić koordynatora” i zamknął tabelę, wiedząc, że powróci do tematu w poniedziałek z samego rana.

Wiktor miał bardzo radykalne podejście do porządku i dyscypliny i wiedział, że starszym nie można popuszczać. To on był jednym z głównych inicjatorów prześwietlania wszystkich starszych pod kątem ich duchowych kwalifikacji. Kiedy przyszedł z Centrali list o tym, żeby zrzucać ze stołka każdego starszego, który posyła dzieci na studia, Wiktor postanowił osobiście dopilnować czy zalecenia zostały wdrożone w każdym polskim zborze. Koordynatorzy musieli wysłać mu szczegółowe raporty w tej sprawie. Wiele głów wtedy poleciało w zborach. Ale tak trzeba było zrobić, żeby na stanowisku starszego zboru ostały się tylko osoby bezwzględnie podporządkowane i lojalne organizacji.

Wiktor miał porządek i dyscyplinę w genach. Jego ojciec był pułkownikiem w wojsku i ćwiczył swojego jedynego syna jak zawodowego żołnierza. Ćwiczył syna wtedy, gdy był w domu, a w domu zazwyczaj był tylko gościem. Zawsze powtarzał, że wojsko to nie jest praca tylko służba, a na służbie trzeba być całkowicie oddanym.

Mały Wiktorek brał sobie do serca słowa ojca i chciał być taki jak jego tata. Pewnego dnia, gdy był 10-letnim chłopcem, do drzwi jego domu zapukały dwie panie z Biblią w ręku, które chciały rozmawiać z jego mamą. Wiktor zaciekawiony przysłuchiwał się rozmowie i coraz bardziej mu się to podobało. Usłyszał słowa:  służba, oddanie, reguły, nakazy, podporządkowanie… i wiedział, że te panie mówią o czymś dobrym. Mama spotykała się z tymi paniami jeszcze wielokrotnie, ale powiedziała Wiktorowi, żeby nie mówił o tym ojcu. Chłopiec nie wiedział dlaczego, ale wolał posłuchać mamy.

W końcu Wiktor wraz ze swoją mamą znalazł się pierwszy raz w życiu na zebraniu Świadków Jehowy. Była to salka na ogródku działkowym, ale przygotowana bardzo schludnie – starannie odmalowana i wysprzątana. Wiktor dobrze się tam poczuł, zwłaszcza, że wszyscy nieznajomi się do niego uśmiechali i chwalili go przy mamie za jego bystrość. Chłopiec poczuł się tak dowartościowany, że postanowił przygotować się do kolejnego zebrania. Widział, że inni zgłaszali się do odpowiedzi oraz do odczytywania wersetów biblijnych.
Wiktor poprosił mamę o Biblię i od tego czasu regularnie zgłaszał się na każdym zebraniu. Zborowe „ciocie” i „wujkowie” nie mogli się nachwalić postępów jakie robił Wiktor. Wkrótce jeden ze starszych zboru pomyślał, że trzeba by wykorzystać potencjał chłopca i zaczął go angażować w kolejne obowiązki. Nie minęło wiele czasu, a Wiktor nosił już mikrofon podczas zebrania, z czego był ogromnie dumny. Starsi postanowili, że to oni będą studiować z Wiktorem, dzięki czemu chłopiec jeszcze lepiej wdroży się do zborowej posługi. Wiktor jako dwunastolatek przyjął chrzest i od tego czasu kariera w organizacji stanęła przed nim otworem. Wiktor regularnie głosił, a często zostawał także pionierem pomocniczym. W Szkole Teokratycznej wygłaszał piękne przemówienia, które wprawiały w zdumienie wszystkie zborowe „ciotki” i „wujków”. Wiktor był traktowany jak złote dziecko, a jego mama co chwilę przyjmowała od nich słowa uznania za wychowanie syna.

Mama Wiktora przez pewien czas ukrywała przed mężem, że studiuje ze Świadkami Jehowy. Później jednak wyjawiła mu prawdę. Mężczyzna wezwał Wiktora na rozmowę i kazał mu pokazać oceny w szkolnym dzienniczku. Z góry na dół same piątki i szóstki. Ojciec zobaczył, że chodzenie na zebrania nie przeszkadza jego synowi w nauce, więc machnął na wszystko ręką. On sam nigdy nie był zainteresowany religią i na żadne zebranie Świadków nigdy się nie wybrał. Powiedział Wiktorowi, że musi w życiu być kimś i ma skończyć dobrą szkołę, a jeśli chce zawracać głowę religią, to niech to będzie już jego sprawa.
Mama Wiktora jakiś czas po tej rozmowie z mężem przyjęła chrzest i rozpoczęła służbę pionierską. Z mężem nie rozmawiała zbyt wiele na temat swojej nowej religii. Wiedziała, że jej mąż, pułkownik, nigdy nie miałby szans, aby zostać Świadkiem, no chyba, że rzuciłby służbę wojskową. A to było niemożliwe. Mężczyzna za bardzo kochał swoją pracę i swoje stanowisko, aby poświęcać jej dla jakiejś abstrakcyjnej dla niego idei.   Żona była już przyzwyczajona do tego, że ona wraz z dzieckiem zawsze będzie na drugim miejscu, a na pierwszym będzie wojsko. Przez wiele lat czuła się osamotniona i opuszczona przez męża, ale tę wewnętrzną pustkę zapełnili jej bracia i siostry ze zboru. W końcu poczuła, że ma rodzinę. Może nie cielesną, ale duchową.

Kobieta nie wtajemniczała nigdy męża w takie szczegóły jak to, że Świadkowie nie mogą pozdrawiać sztandaru czy śpiewać hymnu. Wszak jej mąż, wzorowy patriota, mógłby zakazać im chodzenia na zebrania. Na początku żona była zmartwiona tym, że mąż może się denerwować tym, że przestała ona ubierać choinkę na święta i urządzać wigilię. Szybko jednak okazało się, że ojciec Wiktora nawet tego nie zauważył – cały swój czas spędzał w jednostce wojskowej, a w domu pojawiał się tylko na noclegi. Podczas świąt zawsze brał dyżury. A problem całkowicie rozwiązał się już wtedy, gdy mężczyzna został przeniesiony na służbę do jednostki wojskowej w innej części Polski. Razem z żoną ustalili, że nie ma sensu, aby przeprowadzała się ona razem z nim, bo Wiktor musiałby zmieniać szkołę. Od tego czasu widywali się więc tylko raz na kilka miesięcy.

Wiktor dorastał, kończył liceum, w zborze był już odpowiedzialny za nagłośnienie i za literaturę, a starsi obiecywali mu stanowisko sługi pomocniczego.
Mama była dumna z syna pod każdym względem – mądry, przystojny, bystry, wybitny uczeń i wzorowy głosiciel w zborze. Wiedziała, że już niedługo jej syn „wyfrunie z gniazda” na studia, dlatego tym bardziej poświęcała cały swój czas na służbę pionierską i zawieranie przyjaźni w zborze, aby nie czuć pustki po powrocie do głuchego domu. 

Wiktor tuż po maturze wyjechał do stolicy, aby studiować prawo na Uniwersytecie. W zborze do którego się przeniósł od razu dostrzeżono jego zdolności i szybko powierzano mu kolejne przywileje. Wiktor był perfekcjonistą i nie chciał spuszczać z tonu pod żadnym względem. Nie mógł zawieść ani ojca, który wymagał od syna jak najlepszych wyników w nauce, ani nie chciał zawieść starszych zboru. Zdarzało się więc notorycznie, że chcąc pogodzić obowiązki zborowe z nauką na studiach musiał zarywać noce i spał po kilka godzin na dobę.
Wiktor musiał udowodnić wszystkim dookoła, że pogodzenie studiów ze służbą dla Jehowy jest możliwe.
Bracia w zborze stawiali Wiktora za wzór, choć nie wszystkim podobało się to, że zdobywa on świeckie wykształcenie. Wiktor w takiej sytuacji zawsze miał wytłumaczenie – uczy się po to, aby móc później pomagać innym braciom i bronić ich przed niesprawiedliwymi wyrokami szatańskiego świata. Ten argument przemawiał do wielu osób i nie szemrali już na jego temat. Wiktor był zatem postrzegany przez cały zbór jako idealny kandydat do Nadarzyna. Jego zasługi nie uszły uwadze braci obwodowych i braci z Nadarzyna, którzy zaprosili do siebie świeżo upieczonego absolwenta prawa, aby pomagał im w Dziale Prawnym. I tak to się zaczęło…

W międzyczasie Wiktor pełnił jeszcze wiele innych funkcji, zastępował czasem nadzorcę podróżującego i udawał się do zborów w różne rejony Polski. Poznał więc organizację z każdej możliwej strony – i z pozycji zwykłego głosiciela, a także z pozycji starszego zboru oraz członka polskiego Biura Oddziału.
I tak upłynęło już kilkanaście lat. Wiktor nawet nie wiedział jak to możliwe, że ten czas tak szybko przeleciał. Ale jeśli miał zapewniony w Nadarzynie wikt, opierunek, darmowe schronienie oraz przede wszystkim duże poważanie u braci z całej Polski, to nie miał zbyt dużej motywacji, aby szukać pracy w korporacji, szukać mieszkania do wynajęcia i żyć wyłącznie na własny rachunek. On przecież był tym wybrańcem, tym betelczykiem o których mówi się z takim zachwytem i uznaniem.

Ojciec Wiktora najpierw nie rozumiał decyzji syna, ale gdy dowiedział się, że jego syn pełni w Nadarzynie najwyższe funkcje uznał, że nie będzie się już więcej wtrącał w jego fanaberie. Był dumny, że Wiktor awansował wysoko. Szczególnie spodobało mu się to, że u Świadków wszystko jest zorganizowane tak jak w wojsku, począwszy od szeregowych głosicieli, a kończąc na ich odpowiednikach generałów.
Wiktor wiele razy słyszał od swojego ojca jak przeprowadza musztrę swoich żołnierzy w wojsku i uznał po latach, że wiele wskazówek ojca jest bardzo przydatnych w zarządzaniu polskimi zborami. A jak usłyszał od ojca, że nowicjusze muszą w jednostce szorować kibelki szczoteczkami do zębów i w razie potrzeby malować trawę na zielono, od razu przypominał mu się regulamin sprzątania Sali Królestwa. Wiktor nie chwalił się tym nikomu spoza Nadarzyna, ale to on wymyślił podpunkt, że kurz z mebli na Sali ma być ścierany po KAŻDYM zebraniu. Od tego czasu bracia w Polsce zawsze ochoczo po zebraniach, czy to w niedziele czy w tygodniu wieczorem, ścierają z parapetów nawet pojedyncze pyłki, aby zachować bezwzględny porządek i schludny wygląd Sali.

Wiktor wziął do ręki grubą książkę i oddał się lekturze. Na chwilę zapomniał nawet o tym jak bardzo jest wściekły na tego matoła Gracjana, z którym przyszło mu pracować w Nadarzynie.
Wiktor miał wiele pomysłów i realizował wiele zadań specjalnych, ale nie mógł się rozdwoić. Musiał część swoich obowiązków powierzać innym ludziom. A więc starannie ich wyszukiwał i selekcjonował.
Najpierw szczegółowo ich skanował dzwoniąc do ich macierzystego zboru i wypytując starszych o wszelkie możliwe szczegóły w ich sprawie, a następnie dokonywał gruntownej obserwacji w Nadarzynie. Powierzał im jakieś drobne zadania i patrzył czy wykonają je prawidłowo czy je spartolą. Gdy przeszli pierwszy i drugi etap selekcji pozytywnie, Wiktor powierzał im bardziej odpowiedzialne zadania.
Przez wiele lat system się sprawdzał i wszystko szło świetnie. Niestety cięcia kadrowe w Nadzarzynie zarządzone przez Centralę w Warwick sprawiły, że wiele wartościowych jednostek zostało rozsianych po całym terenie Polski, a nawet wyjechało do innych krajów.
Wobec powyższego liczba osób w Nadarzynie bardzo się przerzedziła, a Wiktor musiał pracować z, jego zdaniem,… coraz większymi matołami. Nie musiał już przeprowadzać szczegółowej selekcji, bo zwyczajnie i tak nie miał z czego wybierać.

Tym oto sposobem Wiktor musiał współpracować między innymi z Gracjanem, którego serdecznie nie znosił. Musiał dzisiaj jednak czekać na tego patałacha, bo miał mu do przekazania ważne informacje…

Cdn.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej