BYLI... OBECNI... > NASZE HISTORIE

Refleksyjnie

(1/13) > >>

Disorder:
Koniec grudnia i początek stycznia zawsze był dla mnie ciężki. Czas świątecznych spotkań rodzinnych. Choć oficjalnie nadal jestem w WTS to odkąd nie utrzymuję kontaktu ze zborem jestem w tym czasie zupełnie sam. Daje to sporo czasu na przemyślenie swojego życia. I nachodzą mnie różne refleksje. Faktem jest, że brakuje mi w życiu kilku ludzi którzy są w WTS, a których uważałem za przyjaciół. Co jakiś czas dochodzą do mnie informacje jak sobie radzą w życiu. Wyglądają na szczęśliwych, niejednokrotnie układa im się w życiu osobistym, zakładają rodziny, pracują. Żyją w bańce jaką WTS im daje. Komfort nieświadomości.. Czasem próbują nawiązać kontakt, pewnie w dobrej wierze, ale ja raczej go unikam ponieważ nie mógłbym być z nimi zupełnie szczery. A szczerości na tym etapie życia potrzebuję. Wobec siebie i innych.

A ja tkwię na rozdrożu. Nie należę nigdzie. Nie ma mnie w organizacji i nie ma mnie poza nią. Tak naprawdę mnie nie było i nie wiem czy jako człowiek będę gdziekolwiek w 100%. Przed odejściem trzyma mnie rodzina. Poza WTS nie mam prawie nikogo, a jednocześnie nie mogę być w WTS sobą ze świadomością jaką mam. I tak dryfuję starając się zbudować cokolwiek co dałoby mi punkt zaczepienia.

Iignorancja daje szczęście. Sprawdza się powiedzenie: "Im mniej wiesz tym lepiej śpisz". Czy jednak zamieniłbym moją obecną świadomość na beztroskie ślepe poddanie się jej? Myślę, że nie. Jest to cenna wiedza, jednak łączy się ona z bólem. Czuję, że prawda (nie mylić z prawdą w wydaniu WTS), nawet najbardziej bolesna ma najwyższą wartość.

Ale czasem nachodzą mnie myśli, że lepiej bym się na tym świecie nie pojawił. Tak po prostu. Mimo to mam nadzieję, że jest w tym cierpieniu głębszy sens i w przyszłości na coś się te doświadczenia przydadzą. Bo podobno rzeczy cenne mają swoją wartość w wyniku wysiłku w nie włożonego. Tylko muszę do tej przyszłości dotrwać...

Sebastian:
czasami dobre efekty daje wyjechanie do innego miasta i rozpoczęcie "anonimowego" życia na nowo...

DeepPinkTool:
Jestem w podobnej sytuacji jak Ty. Nadal formalnie jestem w ORGu ale nie chodzę ani na zebrania ani nie głoszę. Mam podobne spostrzeżenia do Twoich. Też widzę ludzi sprawiających wrażenie szczęśliwych i spełnionych przez organizacyjny pęd. Wiem że w wielu przypadkach to tylko poza, albo co najmniej prowadzenie ,podwójnego życia'. Wielu ludzi którzy tam tkwią i regularnie utrzymują kontakt ze zborem mogą mieć równie ciężkie rozterki jak opisywane przez Ciebie. Niemniej są na pewno tacy którym organizacja daje prawdziwe szczęście (cóż ludziska są różniste). Ja nie zamierzam wracać do Jehowy. Wiem, ze do końca będę ,inny' bynajmniej wewnętrznie ale cóż da się radę (połowę życia mam już za sobą)  ;) Jestem zadowolony , że w porę się ocknąłem i nie zakaziliśmy do reszty tym wirusiskiem naszych dzieci. Ale ponieważ to okres poświąteczny to powiem, że od kilku lat kupujemy dzieciom prezenty na święta i choć nie ubieramy choinki to powiem, że w tym i w zeszłym roku dzieciaki miały prezenty dla siebie nawzajem i dla nas. Moją żonę wybudzałem powoli, gdy nie była zachwycona "nowościami" ode mnie, nie dyskutowałem i nie przekonywałem ale stosowałem straegię małych kroczków i dziś ma podobne spojrzenie na ORGa jak moje. Moi rodzice i rodzeństwo wiedzą że jestem odstępcą ale utrzymujemy kontakty chociaż zgodnie z ich prośbą nie rozmawiam z nimi na temat doktryn. Niemniej czasem delikatnie dzielę się z nimi nowościami od Niewolnika z USA pokazując jak zmieniają się nauki ale unikam dyskusji, tylko takie delikatne regularne impulsy.

Ola:
Sama lepiej chyba bym tego nie ujęła takie życie na rozdrożu ciągnie za sobą pewne konsekwencje jestem na tym samym etapie tylko że z myślą że gdzieś utknęłam szukając wyjścia, często dusząc się w tym wszystkim. Bywam szczęśliwa jak i bardzo smutna czekając na to co przyniosą moje nowe decyzje.

Alicja_W:
Oprócz "Kryzysu sumienia" powinna powstać kolejna książka z tej serii pt. "Kryzys osobowości".
To co organizacja zostawia po sobie, nawet u silnych ludzi to poczucie braku tożsamości bez orga, wyobcowanie i to wieczne oskarżanie się.

Bycie szczerym wobec ludzi nawet tych bliskich to znaczy wywalanie im wszystkich swoich aktualnych poglądów, przemyśleń i wniosków?
To się zmienia, dziś jest takie myślenie, jutro może wydarzyć się coś, co je przemebluje. Czy w związku z tym należy natychmiast wyświetlać je otoczeniu?

Moim zdaniem to pozostałość po orgu; przyzwyczajenie do kontroli myśli, lub nawet chęć i potrzeba aby ktoś te myśli monitorował.
Od pewnego czasu mam w sobie zgodę na to, że w co wierzę i jak wierzę i czy w ogóle wierzę to tylko i wyłącznie moja sprawa i mam potrzeby informowania/spowiadania/zeznawania/zwierzania się komukolwiek.
No, chyba że zechcę.
Dlatego uważam, że nie warto a nawet nie wolno pozbawiać się kontaktu z przyjaciółmi tylko dlatego, że zmieniasz poglądy, skoro czujesz, że ich - przyjaciół potrzebujesz. Myślenie nie jest (czasem niestety) chorobą zakaźną i nic się tym ludziom nie stanie jeśli spotkasz się z nimi.

Disorder, ból, który przeżywasz, miotanie się i straszne rozterki to jest przejściowe. Choć może wydaje się Tobie, ze nigdy nie miną. Wątpliwości co do pojawienia się na świecie, pokazują jak cierpisz.
Zadbaj o siebie, spotykaj się z ludźmi, z którymi chcesz się spotykać.
Już wystarczająco organizacja narzucała wyborów i sposobu postępowania. Zapytaj siebie czego naprawdę potrzebujesz i dąż do tego.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej