Witam, na początku lipca pisałem post w związku z decyzją o odejściu. Bracia się w końcu obudzili, że mnie nie ma i miałem telefon, że chcą mnie odwiedzić. Wizyta odbędzie się w piątek o 19.00. Moja rodzina namawiała mnie, żebym nie spotykał się z braćmi bo domyślają się jak to może się skończyć i jak to powiedzieli "utrudniłoby to nasze kontakty!!!". Ogólnie super
. Listu też nie przekazałem bo mama i siostra mnie o to prosiły. Po pierwsze boję się tej wizyty ale chcę stawić czoło temu lękowi. Aby przybliżyć mój lęk chyba powinienem troszkę opisać siebie i swoje życie.
Urodziłem się w rodzinie ŚJ, chociaż ojciec nigdy nie był zaangażowanym ŚJ. Sekta na początku wciągnęła moją matkę, która delikatnie mówiąc ma problemy z wyrażaniem emocji i jest osobą skrajnie niedojrzałą. Przez lata moja rodzina była zborowymi autsajderami. Co doprowadziło do tego, że nie spotykałem się z innymi dziećmi ŚJ. Kontakty z rówieśnikami z poza zboru też były mocno ograniczone przez chorobliwe podejście mojej matki. I tak żyjąc w dość biednej rodzinie, gdzie rodzice dość często nie potrafili się porozumieć musiałem pozostawać sam. Nigdy nawet nie byłem na wakacjach. Moja mama przez szantażowała mnie emocjonalnie. Wykształciło to we mnie sporo kompleksów i ciągłe poczucie winy. Ojciec... no cóż - nigdy nie wydawało mi się aby doceniał moje starania, bardzo lubił krytykować innych i nigdy nie powiedział "przepraszam". Wiem, że dzieci bardzo surowo oceniają swoich rodziców. Ale naprawdę to co napisałem to wierzchołek góry. I tak dorastając w wieku 18 lat przyjąłem chrzest oddając życie sekcie, (nie napisałem, że rodzice przegapili fakt tego, że nie jestem już małym dzieckiem ale to norma). Głównym powodem do chrztu była presja ze strony matki. I to dosłownie szantaż. Ale po chrzcie stwierdziłem, że skoro już jestem ŚJ to trzeba się zaangażować. W międzyczasie poszedłem na studia - zaocznie. I tak dotrwałem do 21 roku życia. Wtedy moje życie się zatrzęsło, najpierw po ośrodku pionierskim po którym okazało się, że to pic na wodę. A potem jak już prawie ochłonąłem to przeżyłem kolejny zawód, spotykałem się z dziewczyną ze "świata" i mama była strasznie przeciwna. Nie potrafiłem się z tego wyrwać i się poddałem. Całkowicie. Po tamtych wydarzeniach mam dosłownie blizny. Widoczne blizny. Potem były lata stagnacji i wycofanie się z życia. Siedzenia w miejscu. Eskapizmu w książki, filmy, siłownia no i alkohol. Czasem dużo alkoholu pitego w samotności. Momentami dużo pracowałem. Zacząłem też palić. Oczywiście chodziłem na zebrania i do służby. W wieku 26 lat czyli trzy lata temu po tym gdy zrozumiałem jak straszne jest moje życie poszedłem do terapeuty. Bywało różnie, nawet moje relacje z "młodzieżą" zborową się polepszyły. Były różne imprezy, wyjazdy i dużo alkoholu- jednak nigdy nie czułem się tam dobrze wiedziałem wszakże, że ŚJ to lipa. W międzyczasie była diagnoza psychiatry o ChAD. I tak docieramy 2019. Od roku mieszkam sam w nowym zborze. Ponad dwa miesiące temu byłem na ostatnim zebraniu. Nie chcę wracać - nie wiem czy po lekturze "kryzysu sumienia" ktoś by chciał:). Dzięki terapii dowiedziałem się sporo o sobie i pozwoliła mi podjąć kluczowe dla mojego życia. Jak typowy ŚJ mam dość niskie poczucie wartości, na które złożył się całokształt mojego wychowania. Mam lęki, jestem samotny ale cały czas chcę walczyć o swoje życie i na pewno się nie poddam. Jestem raczej osobą która ma osobowość wycofującą się. Lata spędzone z jarzmem ciągłej oceny spatologizowały mnie. I tu możemy dojść do finału mojej opowieści. Nie potrafię powiedzieć dlaczego ale wobec braci starszych czuję się jak mały chłopiec. Czuję, że mogą mnie skarcić. Że nie dam rady się postawić. Nie uda mi się trzeźwo myśleć podczas rozmowy bo nie radzę sobie z emocjami. Wiem, że swoją wiedzą, wykształceniem czy nawet poglądami na życie najprawdopodobniej przewyższam ich. Nie chcę naprawę ich oceniać ani obrażać bo wierzę, że każdy człowiek jest wartościowy. Uznaję zasadę, że nie ma idei ważniejszej niż człowiek. Nie wiem jak sobie poradzę z rozmową. Mam nadzieję, że nie będę tylko przytakiwał tylko wyrażę swoje poglądy. Mam nadzieję, że się uda... A potem komitet i z górki.