BIBLIOTEKA > MOJA PRZYGODA Z ORGANIZACJĄ... LEBIODA

Na początku był Olek… Zanim rzucę ten „kamień”

(1/9) > >>

Lebioda:
M: Prosimy o zostawienie tego tematu dla Lebiody, by zachować ciągłość opowiadania. Dyskuję można prowadzić w sąsiednim wątku.

Tak się dziwnie złożyło, że „Moja Przygody z Organizacją”, rozpoczęła się gdy na pozakazowym horyzoncie pamiętnego roku 1950, pojawił się Aleksander Rutkowski. Jeszcze wtedy nie znany mi z prawdziwego imienia i nazwiska, ale ogólnie znanym wszystkim pod pseudonimem „Olek”. Nigdy wtedy, nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta postać wyciśnie w moim świadkowskim życiorysie pewnego rodzaju „syndrom Olka”. Ten, mój osobisty syndrom nigdy by nie zaistniał, gdyby w polskiej historii Świadków Jehowy nie było czterolecia jego usługiwania w latach 1962 – 1965 na najwyższym szczeblu kierowniczym tej Organizacji. Nie powstałby również wtedy, gdyby Organizacja uczciwie rozliczyła ten okres ze wszystkimi mankamentami jakie powstały po obydwu stronach barykady. Wstrząs z tamtych lat ma dla mnie znaczenie, ponieważ w tym czasie poważnie zachwiał się mój entuzjazm do Organizacji, pomimo że wszystkie dane z tego okresu, jeszcze nie były w moim zasięgu wiedzy.

Gdyby nie Internet i to wirtualne spotkanie z exsami, wszystko byłoby poza moją świadomością. Dzięki zbiegowi tych okoliczności i po odpowiednim skonfrontowaniu z odpowiednimi dokumentami, mogę się już pokusić na pewną ocenę. Dużo osobistej wiedzy i odpowiednich dokumentów, swoją inwencją i dociekliwością dostarczył nieoceniony Gedeon. To Gedeon zainicjował, a powiem nawet, że sprowokował mnie do publicznej polemiki na okoliczność kontrowersyjnej postaci jakim był, jest, i pewnie pozostanie Aleksander Rutkowski – „Olek”.

Przy okazji wgłębiania się w tamten okres, udało nam się wydobyć z otchłani skazanych przez Organizację na zapomnienie wielu postaci „olkopodobnych”. Szkoda, że nie wszystkich i nad tym osobiście boleje czego w odpowiednich zapisach daję temu wyraz. Poniżej postaram się umieścić wszelkie moje dociekania związane z poszukiwaniem wszystkich tych brakujących ogniw, które poginęły po drodze z niefrasobliwości Organizacji, ale jeszcze gorzej, jeżeli z zamierzonego działania. Czytający te zapisy powinien sobie zdawać sprawę, że nie będą to odpowiedzi na pytania. Będą to tylko próby szukania odpowiedzi na powstające pytania. Jak czytający sam się przekona, odpowiedzi może być kilka, ale która jest prawdziwa i czy jest prawdziwa którakolwiek?

Cała poniższa praca jakiej się podjąłem obejmuje najbardziej kontrowersyjny okres nieznany i niewyjaśniony. Mam wrażenie, że celowo zagmatwany przed świadkowską populacją -szczególnie polską. Jest to okres lat 1956 do 1966 ub. wieku, a który w rzeczywistości jest dalszym ciągiem „Mojej Przygody z Organizacją”. Jeżeli w części pierwszej byłem uczestnikiem ciałem i duchem tych „przygód”, to już w tej drugiej części, jestem obecny tylko „ciałem”, a duchem próbuję tylko objąć to, czego ciałem już nie doświadczyłem. Postać „Olka”, która jest w tytule tej pracy, nie ma być głównym wątkiem, ale zawsze będzie w tle, ponieważ nałożenie embarga przez Organizację, bardziej tę postać eksponuje.

Wszystkie zapisy starałem się ułożyć w miarę chronologicznie tak jak powstawały, co było związane z materiałem jaki wpadał w moje ręce. Na początku było tego ubogo, lecz w miarę upływu czasu, w większości dzięki Gedeonowi, tę wiedzę można było poszerzać i tak powstawały następne spojrzenia, chociaż problem pozostał ten sam. Do końca nie wiem, która wersja wydarzeń jest bliższa prawdzie. Pomimo włożonej pracy, dociekań i karkołomnej spekulacji, nie doszedłem do ostatecznego przekonania, że z czystym sumieniem mogę podnieść kamień i nim rzucić. Nie wiem czy ten mój wkład komukolwiek się jeszcze na coś przyda, ale byłbym usatysfakcjonowany, gdyby sprowokował chociażby tylko do myślenie, a może… .

CDN

Lebioda:

Brooklyński Rocznik Świadków Jehowy z 1994 r. zamieścił bardzo enigmatyczną wzmiankę o tym co w połowie lat 60-tych ub. wieku działo się w Polskiej Organizacji rządzonej przez Samego Jehowę.

„W roku 1961 chyba im się już wydawało, że są bliskie sukcesu. Obietnicą większej swobody zdołały nakłonić 15 słabych duchowo braci do podpisania wniosku o zarejestrowanie wyznania, które miało działać niezależnie od międzynarodowej społeczności Świadków Jehowy. Ale ogół braci nie poparł tych starań. Dwa lata później władze dały odpowiedź odmowną. Przeciwnicy użyli innego fortelu. Zaczęli szukać osób „wpływowych”, wobec których dałoby się zastosować szantaż. Znowu mogło się wydawać, że odnieśli sukces. Znaleźli brata zajmującego czołową, odpowiedzialną pozycję, który naruszył chrześcijańskie mierniki moralności. Słudzy wyznaczeni do wyjaśnienia zarzutów ciążących na tym nadzorcy zostali nagle uwięzieni, a on sam zniszczył kompromitujące go dokumenty. Wówczas inni bracia zaczęli otrzymywać listy wysyłane rzekomo przez przyjaciół, w których usiłowano zdyskredytować osoby cieszące się ogólnym szacunkiem, a wybielano błądzącego, albo na odwrót. Rzecz zrozumiała, że powstało trochę zamieszania, a właśnie o to chodziło władzom" 

Dla nie wtajemniczonych wyjaśniam, że 1961 rok, był już kolejnym jedenastym rokiem objętym całkowitym zakazem działalności Swiadków Jehowy w Polsce. Pomimo tych dolegliwości, Organizacja pracowała w podziemiu, może było to tylko na pół gwizdka, ale jednak. Na czele tych niżej położonych struktur organizacyjnych, stał Komitet Krajowy. Mniej więcej od 1956 roku, ster nad tym komitetem pełnił Wilhelm Scheider były wieloletni prezes. Pomimo skazania go w 1951 na dożywotnie więzienie, na skutek tego znamiennego roku 1956-tego, prezes wraz z innymi działaczami został zwolniony. Ponieważ po tym roku Organizacja w dalszym ciągu nie otrzymała statusu prawnego, na czym szczególnie ówczesnej władzy kierowniczej tak bardzo nie zależało, bo jak się wtedy mówiło - nie głębiej, ale tylko sztych pod ziemią nam zupełnie wystarczy. Dla władz PRL-u nie było zbyt odkrywczym, kto stoi, lub może stać na czele. Wiosną (kwiecień) 1960 roku został ponownie aresztowany W. Scheider, a w późniejszym czasie również Edward Kwiatosz. Dla władz PRL, nie było tajemnicą, że to ci dwaj w całej rozciągłości stoją na czele. Organizacja nie była w ciemię bita, żeby w takich okolicznościach została pozbawiona kierownictwa. Z góry przewidziano manewr władzy, więc postanowiono wytypować w porozumieniu z Brooklynem komitety, które będą w razie potrzeby wchodzić na miejsce, gdyby poprzedni komitet został aresztowany. Sęk w tym, że od roku 1961 do roku 1964 nie ma jasności, kto zastępował poprzednio aresztowanych prezesów. Według kolejności, najpierw powinien przejąć zwierzchnictwo niejaki Stawski Roman vel „Roman”, a gdyby tego aresztowano, powinien przejąć kierownictwo Rutkowski Aleksander vel „Olek”. Jaki spotkał los „Romana”, przynajmniej mnie nie jest znany. Raz tylko znalazłem wzmiankę (Rocznik), że brat Roman organizował życie więzienne, ale z tej enigmatycznej wzmianki nie wynika czy było to w wiezieniu jako współ więzień, czy organizował to z wolnej stopy dla przebywających w więzieniu. Takie niejasne wzmianki w WTS-owskich tekstach, to normalka i nie raz przychodzi się głowić, o czym autor pisze. Celowo przytoczyłem na wstępie w/w tekst z Rocznika, jako próbkę, która ma uchodzić za wiarygodne źródło informacji. Nikomu, z wyjątkiem zaledwie kilu osobom, znane jest to o czym, lub o kim traktuje ten powyższy zapis.

O „Romanie” i „Olku” już wspomniałem w różnych poprzednich moich tekstach, wspominałem też o innych nazwiskach i pseudonimach i przyjdzie nam jeszcze do nich wracać w kontekście pisania o głównym bohaterze, którym był „Olek”. Przyczyn, dla których chcę poświęci ten tekst, temu „bohaterowi” jest kilka. Po pierwsze –„Olka” znałem osobiście i utrwalił się u mnie bardzo sympatyczny jego wizerunek, zresztą nie tylko u mnie, ale u wielu, którzy go poznali. Po drugie –jego kariera zaprowadziła go na najwyższe wyżyny Organizacji w Polsce. Po trzecie –przez swoich najbliższych  w spół braci został oskarżonym o zdradę, współpracę z SB, a nawet o przyczynienie się do śmierci jednego współbrata przy przekraczaniu granicy z ZSRR. Po czwarte –już nie żyje i nic nie może powiedzieć na swoją obronę. Właśnie dlatego będziemy się zmagać z informacją i dezinformacją co działo się w latach 1961 -1965 na najwyższym szczeblu zarządzania w Organizacji w Polsce.

CDN


Lebioda:
Prowokacje Gedeona

Zanim dam się Gedeonowi sprowokować, kilka refleksji na temat scenerii w jakiej przyszło nam się w tamtym czasie poruszać.

Przedłużający się okres zakazu coraz bardziej dawał się we znaki działającym w głębokiej konspiracji. Oczekiwany dzień gniewu Bożego, inaczej mówiąc Armagedon, zdecydowanie się opóźniał. W umysłach nawet najbardziej oddanych Jehowie i Jego dziełu, musiało następować pewne przewartościowanie. Powoli następowało rozwarstwianie dotychczasowej nieugiętej postawy wobec władzy państwowej. W kręgach zbliżonych do władz zarządzających Organizacją, zaznaczyła się dość wyraźna linia podziału, na radykałów i postępowców. Nasz dylemat polega na tym, że nie posiadamy dostatecznej wiedzy o tym co tam działo się naprawdę, a te informacje, które pochodzą z WTS-u są tendencyjne, wyraźnie gloryfikują swoich, a bezpardonowo przedstawiają przeciwników jako wrogów. Bardzo dużo wiedzy powinna wnieść publikacja autorstwa Michała Bojanowskiego jako, że autor doskonale znał tamten okres, oraz był zaprzyjaźnionym współpracownikiem „Olka”. Tymczasem to właśnie ta publikacja wprowadza uważnego czytelnika w zakłopotanie. Jest tam wiele zdań niedopowiedzianych do końca, nie jasno sformułowanych, sformułowanych oskarżeń, domysłów bez żadnych konkretnych dowodów, a nawet normalnych pomówień. Czytający ma chwilami wrażenie jakoby autor, to o czym pisze znał z drugiej, albo i trzeciej. Tak rzetelny i rzeczowo opisujący historie Świadków Jehowy, nieoceniony w tej dziedzinie Julian Grzesik, czasem daje wiarę tym opisom, w prawdzie z zastrzeżeniem, że WTS powinno przedstawić na to dowody, ale słowo zostało napisane. Jak dotąd nie ukazały się żadne przekazy dysydenckie, które równoważyłyby się wzajemnie. Trudno nawet przypuszczać, że takie opracowania w ogóle istnieją. Na dzień dzisiejszy mamy tylko to, co mamy.

Pomimo tego, nie jesteśmy pozbawieni tak zupełnie innych źródeł. Paradoksalnie, o wiele więcej o tym, jak funkcjonowały w tym czasie struktury Organizacji, dowiadujemy się z operacyjnych opracowań MO pochodzących z donosów z dość mocno zakonspirowanego tajnego współpracownika pracującego pod pseudonimem „kłos”. „Dzięki” bardzo szczegółowym opracowaniom por. MO Henryka Króla, mamy wgląd w działalność konspiracyjną na styku Okręg – Komitet Krajowy. Bardzo przydatne, są też opracowania pochodzące z IPN-u, np. Najdłuższa konspiracja PRL w opracowaniu Jerzego Rzędowskiego. Może już nie na tym szczeblu, ale uchylające rąbki tajemnicy, na tym poziomie, posiadamy b. ciekawą prywatną korespondencję – ja nazwałem na tutejszą potrzebę, „list X”.

Mając na uwadze tak obszerny, ale też dezinformacyjny materiał do porównania, jest bardzo łatwo wpaść w logiczną pułapkę. Postanowiłem, że nie będzie to jedno opracowanie na podstawie zebranych dokumentów, ale będzie to kilka odrębnych opracowań z uwzględnieniem kolejnych dostępnych mi dokumentów. Dlatego czytający musi się uzbroić w cierpliwość, aby zapoznać się z każdą możliwością i ostatecznie odpowiedzieć sobie na pytanie: czy „Olek” był zdrajcą, bo ja takiej odpowiedzi nie dam, tym bardziej, że w dalszym ciągu moje wspomnienia o nim, nie pozwalają mi, abym rzucił w niego „kamieniem”. Acha! Jeszcze jedna bardzo ważna wiadomość, nie znaleziono w archiwach IPN-u, najmniejszej wzmianki o tym, że Olek był t. w. Ten brak stawia nas w innej jakości rzeczywistej, albo wprowadza nas na inną ścieżkę, po której należałoby się przejść.

To wszystko co poniżej piszę jest próbą i tylko próbą wyjaśnienia tego kim Olek był, lub okazał się być w ostatnich lata jego życia. Zmarł na nowotwór wkrótce po „Komitecie Sądowniczy”, wyrzuconym poza Organizację wraz z rzuconymi kamieniami na jego głowę. Podkreśliłem to ostatnie zdanie, ponieważ uważam, że człowiek w obliczu takiego własnego dramatu, miał powód, aby przyznać się do zarzucanych mu czynów i mieć chociażby nadzieję wybaczenia jeżeli już nie przez ludzi, to przynajmniej prze Jehowę, któremu przecież służył. Nic takiego się nie stało. Czyżby wciągu tak krótkiego czasu jego mózg został doszczętnie wyprany z wszelkich ludzkich odruchów? A może poznając Organizację z tak wysokiego szczebla, wyzbył się wszelkich złudzeń co do wyznawanych dotąd przez siebie wartości? A może to on, jak kamienowany Szczepan, mówił cicho: -Boże odpuść im winy, bo nie wiedzą co czynią? Zanim schyliłbym się po kamień, zastanowiłbym się dlaczego ten zdrajca, współpracujący ze służbami specjalnymi i KGB, mający krew na swoich rękach, przyjął werdykt Wiesbaden z pokorą. Mając przecież za sobą tak potężnych mocodawców, mógł zainicjować poważną „zadymę”. Co go powstrzymywało?


Olka poznałem bardzo wcześnie, gdy tylko organizacja po wstrząsie z 3-go lipca 1950 roku, zaczęła krzepnąć w tej nowej rzeczywistości. Nie pamiętam dokładnie, czy ja odebrałem go od brata Janka, czy przyjechali razem do mnie, w każdym razie tak mniej więcej ta znajomość się zaczęła. Jego przybycie na nasz tern w charakterze Sługi Obwodu, wprowadziło tu nowe swobodniejsze stosunki między społecznością w Zborach. Dotychczasowy dryl, jaki był narzucany z góry przez jego poprzedników, teraz stawał się bardziej luźny, zaniechano dotąd obowiązującej sztywności, a zwłaszcza wśród tej młodszej populacji męsko damskiej. Nie było już potrzeba zdawać ścisłego sprawozdania, gdy przypadkowo młody brat przebywał razem z młodą siostrą i jeszcze coś bardzo ważnego, odtąd przestał obowiązywać temat tabu, jakim było mówienie o ewentualnych nowych związkach małżeńskich wśród wolnych braci i sióstr. Dotąd temat ten był tak reglamentowany, że mówiło się półgębkiem i to tylko w gronie braci ugruntowanych. Jeżeli już poruszyłem ten temat, to należy dopowiedzieć, że do tego okresu, chęć pobrania się młodych, a starszych tym bardziej, traktowano prawie jak grzeszników, a przynajmniej taką wieść nie powinno się rozpowszechniać, jako niebudującą. Zawiązana nowa para małżeńska była traktowana, jako myśląca tylko o sobie dla zaspokojenie swojej chuci, a zaniedbująca sprawy Królestwa Bożego.

Zaistniało zaufanie, którego przedtem nie było. Olek miał respekt wśród sług Zborów, ale był bardzo lubiany przez wszystkich młodych i starszych. Wyjątkowo umiał wszystkich sobie zjednywać, ponieważ potrafił z każdym rozmawiać, wczuwał się w jego wnętrze. Każdy, kto z nim rozmawiał, był bardzo pokrzepiony. O nikim nie miał złego zdania, nawet wtedy, gdy ten ktoś nie wywiązał się należycie z powierzonego, czy powziętego zadania. W takiej sytuacji mówił, że błędy popełnia tylko człowiek, który też może je naprawić, i najczęściej naprawiał. Też byłem przez niego strofowany. Gdy zakończył posługiwanie i dostał nowy przydział, odjeżdżał jak ap. Paweł żegnany w spazmach płaczu, przez starszyznę Efeską. Osobiście go lubiłem jak wszyscy, często przebywał w moim rodzinnym domu, także nocował. To z jego przyczyny włączyłem się do pełno czasowej pracy w Organizacji. Razem z nim odwiedzałem wszystkie zbory w tym obwodzie -nie wiem dlaczego, ale też darzył mnie sympatią i przede wszystkim zaufaniem, co mnie dowartościowywało. Był ode mnie starszy o około dwa lata, też był poszukiwany przez władze, prawdopodobnie za uchylanie się od wojska. Lubił się otaczać siostrami, z którymi często odbywał dłuższe podróże, czasem przywoził też swoją żonę. Takim go zapamiętałem i takim pozostał w mojej pamięci. Po opuszczeniu naszego obwodu, już nigdy nasze drogi się nie skrzyżowały, ale gdy zostałem Sługą Obwodu, zawsze trafiałem na jego ślady, które po sobie zostawiał.

O tym, że jakieś bliżej niesprecyzowane pogłoski lokowały go w pobliżu wierzchołka Organizacji, słyszałem jakby odbitym dalekim echem, jeszcze przed moim aresztowaniem. To mnie nie dziwiło, bo z jego elokwencją i błyskotliwością, nie było to nie możliwe. Przez ponad dwa lata z wiadomej przyczyny, zostałem wyłączony od wszelkich tego typu „nowinek”.

Gdy po 17 maja 1957 roku byłem już w domu, zaczęły do mnie docierać jakieś zabłąkane wieści o Olku, ale nie w kontekście negatywnym, raczej były to wiadomości, dla samych wiadomości, ponieważ był tu po prostu znany, mile wspominany i nic więcej. W tym samym czasie, gdzieś ktoś bąkną coś o niejakim Jakubie bez dodania słowa >brat<, ale jak sobie przypominam, nikt nie łączył tych dwóch imion w jakąś bliżej niesprecyzowaną całość i z konkretną sprawą. Takie ni to, ni owo. Ale następne pogłoski, były już zdecydowanie negatywne – o Jakubie oczywiście.

Nie wiem, czy ten Jakub jest tym samym Jakubem, o którym już pisałem, jako o bracie Jakubie, bo tych dwóch Jakubów nigdy nie udało mi się połączyć, czy rozdzielić. Nazwisko (Stanisław czy Wiesław, Rejdych ), które jest mi znane teraz, tak, czy inaczej nic dla mnie nie wnosi. O Jakubie i konkurencyjnej organizacji w postaci >Komitetu Dwunastu<, mówiło się już w miarę szeroko, ale miało to być swego rodzaju ostrzeżenie i pewnego rodzaju instrukcją jak się nie dać wciągnąć, nie przyjmować „Strażnicy”, czy innej literatury stamtąd przychodzącej. Strażnicy jako takiej nigdy nikt mi nie dał, ani też nawet przynajmniej jednego egzemplarza nie widziałem, natomiast około roku 1961 lub nieco później, otrzymałem dwa lub trzy listy na mój adres pocztowy, pochodzące od >Komitetu Dwunastu<. W treści było napisane, cytuje z pamięci, że jest to prawdziwa organizacja Świadków Jehowy, że tylko z >Komitetem Dwunastu< Jehowa poprowadzi nas do zwycięstwa, takie kiciuś bajduś i mam czekać na dalsze instrukcje. Nie wiem skąd te listy były nadane, nie było też żadnego adresu zwrotnego, a szkoda, bo ja już byłem na takim etapie mojej świadomości, że chciałem bliżej poznać ten twór bezpośrednio od źródła. Jeżeli o Jakubie i komitecie mówiono dość wyraźnie negatywnie, to nigdy w tym kontekście nie pojawiało się imię Olek. To, co się działo w latach 1961/1965, było już poza moim zasięgiem, a jeżeli cokolwiek dotarło, to było pozbawione wyrazistości, ponieważ wtedy byłem już tylko na peryferiach organizacji.

Osobiście jestem bardzo zainteresowany postacią Olka R., dla samej mojej ciekawości, bo jak można wywnioskować na podstawie tego, co pisałem powyżej, moje relacje z nim były raczej ciepłe, a nawet powiedziałbym przyjacielskie. Proszę się, zatem nie dziwić, że rzucenie przeze mnie w niego kamieniem jak nieśmiało sugeruje mi Gedeon, bez rzetelnej wiedzy na jego temat, jeszcze na tym etapie nie wchodzi w rachubę.

CDN

Lebioda:
Dochodzenie do prawdziwych wydarzeń związanych z Aleksandrem Rutkowskim jest bardzo zawiłe i na podstawie obecnych materiałów wiedzy jaką posiadamy, nie jesteśmy wstanie jednoznacznie określić jaką rzeczywistą rolę pełnił. W dalszym ciągu nie wiemy jakie oblicze mu przypisać. Wydarzenia wokół, których był obecny, mogą stawiać go jako zdrajcę i jednocześnie ofiarę. Jak trudno jest go sklasyfikować, niech świadczą poniższe dywagacje powstałe wskutek dociekań Gedeona. Gdy rozpoczynaliśmy te dociekania na przełomie 2011/2012 roku, nasza wiedza była nie wielka, a moja właściwie żadna. W roku 2015 wiemy już nieco więcej. Wróćmy jednak do początków, aby pokazać jak trudno jest chodzić po lesie w nocy i we mgle.

Co chciałby wiedzieć Gedeon

                    >„Lebioda, przedstawiłem wersję odnośnie Olka taką jaka była mi znana, czy to są opisy "około WTS-sowskie", na pewno zdecydowanie NIE. Piszesz "wiele mnie z nim łączyło", myślę, że z zapartym tchem zapoznałbym się z Twoim opisem co Łączyło Ciebie z Olkiem, może znasz fakty które pozwolą na Jego rehabilitację. Wiem Tylko tyle, że w IPNie jest mało dokumentów na temat Olka. Myślę, że wspólnymi siłami napiszemy prawdziwą historię społeczności BPŚ vel ŚJ w Polsce, a historię Chrześcijańskiego Zboru ŚJ niech pisze WTS. Lebiodo pisz.  ”<

No to piszę!

Moje zdanie O „Olku” R. starałem się przedstawić w poprzednich postach, na podstawie tych materiałów, które pochodzą od Ciebie. Materiały pochodzące z IPN, o których piszesz nie są mi znane, więc trudno jest mi się do nich odnieść. Ja nie mam pretensji do autorów, którzy drążą sprawę „Olka”, i nie określam ich „około WTS-owskich”, mam tylko na myśli, że materiały z, których korzystali, w większości to przekazy nie przychylne „Olkowi”, lub pod takim wpływem go widzące. Nie neguję też tego, że „Olek „ „zdrajcą” był naprawdę. Ja tylko ustosunkowuje się do tych znanych mi „dowodów”, które go osądzają, ale nie można twierdzić, że „on zdradził, bo on o tym wiedział”. Tego rodzajami „dowodami” obciążano przed sądami w PRL i na podstawie „takich dowodów” skazywano w tamtych latach kierownictwo Organizacji Św. J. za czynne szpiegostwo na rzecz imperialistycznego USA i to nam się nie podobało i to krytykujemy. Nie chciałbym, aby takie pochodzące z „przypuszczenia dowody” były jedynym dowodem służącym do oskarżenia. Ubolewam nad tym, że brak jakichkolwiek wypowiedzi z tej drugiej strony zamknie sprawę na zawsze i nie dowiemy się nigdy prawdy nie tylko Olku, ale w ogóle o wydarzeniach z tego okresu, jak też przypuszczam i o reformatorskich kierunkach powstałych „komitetów”. Czy my potrafilibyśmy coś w tej sprawie zrobić więcej? Gdyby cała zawartość IPN-u  była znana, można by się pokusić, z tym jednak zastrzeżeniem, że i te dokumenty tam zebrane, też powinny być z weryfikowane na ile mogłyby być przydatne.

Gedeon napisał:

              > „Zastanawia mnie Lebiodo czy w tych dosyć kontrowersyjnych kontaktach Olka z siostrami, czyli "kobitkami" nie było czegoś zakulisowego. Wyobraź sobie siebie na jego miejscu i spróbuj takiego zachowania, kiedy sam pisałeś, że dryl organizacyjny nawet nie pozwalał na ożenek a co dopiero na luźną znajomość. Każdy pomniejszy zostałby natychmiast wykluczony, dlaczego ta zasada nie dotyczyła Olka. ??  Myślę, że należy wejść jeszcze głębiej w psychikę Olkową bo tam pewnie leży klucz jego zachowania. Piszesz, że zachowywał się swobodnie, prawie wyzywająco-prowokacyjnie czy to była gra czy kamuflaż. Lebiodo jak możesz to wejdź głębiej w jego psychikę, bo teraz piszesz o zjawiskach i zachowaniach ale co mówiła jego twarz, jego zmysły, czy był zachowawczy, czujny, czy raczej beztroski.”<

Gdybym chciał go scharakteryzować, byłaby to postać pozytywnie zróżnicowana, bo wszystkiego jest, a raczej było w nim po trosze. Mówił to, co chciał powiedzieć i komu, ale nie mówił też, czego nie chciał powiedzieć, dlatego znałem jego prawdziwe nazwisko i panieńskie jego żony, ale nie znam jego zaangażowania w Organizacji do 3 lipca 1950 roku.  Można by podejrzewać jakąś niespójność i brak konsekwencji. Takiego wniosku bym jednak nie wyciągał, bo cóż po ponad pół wieku można sobie przypomnieć? Może mówił, ale ja sobie tego nie przypominam, może to komuś opowiadał, ale mnie przy tym nie było, a może po prostu nie było powodu, aby o tym rozmawiać. Trzeba też brać pod uwagę, w jakim niebezpiecznym okresie te wydarzenia miały miejsce. Biała plama tego jego okresu mnie dzisiaj intryguje, ale wtedy widziałem to zupełnie inaczej. Dewizą tamtego czasu było: „mniej wiesz, mniej powiesz”. Każdy przeżyty dzień na wolności, był zapisywany, jako sukces, każdy następny był pod znakiem zapytania, dlatego każde nałożone embargo na niepotrzebną wiedzę było zaletą, a nie wadą i myśmy wszyscy potrafili to doceniać.

              >(…) czy w tych dosyć kontrowersyjnych kontaktach Olka z siostrami, czyli "kobitkami" nie było czegoś zakulisowego?.<

Pewnie tak, tylko warunek, co pod wyrażeniem „zakulisowy”, należałoby podstawić, ale ja wiem, o jakie „kulisy” pyta gedeon. Powiem to tak. –Zbór, do, którego należałem znajdował się centrum Olkowego Obwodu, tu była dobra komunikacja kolejowa i autobusowa, więc tu koncentrowało się centrum „zarządzania”. Tu przyjeżdżał na teren obwodu, jak też i odjeżdżał. Tu była przywożona wszelka literatura i tu była rozdzielana i odwożona do poszczególnych Zborów. Jakby nie było wszelkie kontakty z Olkiem tu się koncentrowały. Jak już to opisałem, wszelki kontakty z „kobitkami”, tu się kończyły, a czasem zaczynały, a wiec były jakoby w biegu. Żeby zaliczyć jakieś „kulisy”, praktycznie było nieprawdopodobne, nawet, gdy doszło do noclegu, też takich „kulisów” zaliczyć się nie dało ze względu na rozmieszczenie pokoi. Nie będę w chodził w szczegóły pokojowej topografii, proszę mi wierzyć na słowo. Czy podczas podróży dochodziło do jakichkolwiek „złych dotyków”? Nie wiem. Czy poza terenem Obwodu takie „kulisy” byłe możliwe? Nie wiem. Na terenie Obwodu „kulisy” nie wchodziły w rachubę z tego prostego względu, że owe „kobitki” poza wyżej wymienione miejsce, nie wyjeżdżał. Z noclegów w hotelach nie mógł korzystać ze względów bezpieczeństwa, tym bardziej, że nie posiadał ważnego dowodu osobistego.

               >”Wyobraź sobie siebie na jego miejscu i spróbuj takiego zachowania, kiedy sam pisałeś, że dryl organizacyjny nawet nie pozwalał na ożenek a co dopiero na luźną znajomość. Każdy pomniejszy zostałby natychmiast wykluczony, dlaczego ta zasada nie dotyczyła Olka.??”<

Ja nie muszę sobie wyobrażać, ja wiem jak by to dla mnie się skończyło. W najlepszym przydatku, dość poważną reprymendą. Dlaczego ta zasada nie dotyczyła Olka? Kłania tu się staropolskie przysłowie: -„co wolno wojewodzie…”, zresztą istniał w tedy pewien niepisany podział między starymi sługami z przed 3-go lipca 1950 roku i tymi z naboru po tej dacie. Do tych drugich należałem również ja. Była to taka niepisana druga kategoria, której mniej było wolno. Olek należał do tej pierwszej kategorii sług wyżej postawionych osobistości w hierarchii Organizacji, a tam panowały już nieco inne „zasady”, bardzo pilnie strzeżone przed tymi spoza „wojewodzian”, Olek nie był w tych „zasadach” odosobniony. Olek tylko został nagłośniony, bo padł ofiarą nie z powodu tych przysłowiowych „kobitek”, ale swojej niesubordynacji. Przecież o tych tzw. „kobitkach” wiedział również W. Scheider. Nie było przeszkody gdy został awansowany do Sługi Kraju na pewno z jego rekomendacji. Wtedy ten jego „przypadek” nikomu nie przeszkadzał. Ten atut wykorzystano dopiero, gdy chciano go się pozbyć z Organizacji.

Wożenie się ze siostrami przez wyżej postawionych w hierarchii sług, przynajmniej w tamtym czasie, było powszechne i nikt z tego powodu szat nie rozdzierał, uzasadniano to dobrem i bezpieczeństwem tych sług. Czy słusznie? Możemy to osądzać dzisiaj na zimno przy podanej przez atrakcyjną pionierkę -aromatycznej filiżance kawy, siedząc w wygodnych głębokich fotelach, i wymyślać inne sposoby działania, wtedy każda taka „zasada”, a może nawet więcej niż „zasada” była dobra, jeżeli przynosiła dobre skutki. Pionierka z atrakcyjnymi walorami i pewną dozą inteligencji zawsze była odpowiednio dostrzeżona i zagospodarowana prze Okręg. Oczywiście piszę umownie „okręg”, bo dalej moja wiedza nie sięgała.

Te siostry, czy kobitki, jak kto woli, często służyły jak kobiety Bonda, były zasłoną dymną lub przechodziły tam gdzie przejścia nie było. One były oddane Organizacji może bardziej niż niejeden brat. Miały jeszcze jeden bardzo ważny walor, nie były poszukiwane przez milicje, miały prawdziwe dowody tożsamości, z tego powodu, za nimi kryli się ci znakomici, wysoko moralni i odważni słudzy, a one służyły za ich osobistych usłużnych tragarzy niosący za nimi trefny towar, dlatego zwanie ich „kobitkami”, dla mnie ma to raczej wydźwięk pejoratywny. Ja nie ośmielam się wyciągać daleko idących „zakulisowych” wniosków i jestem daleki od doszukiwania się jakiegokolwiek podtekstu. Znając jednak życie, zawsze jakieś „kulisy” mogły się zdarzyć, i na pewno się zdarzały, to wcale nie zależnie czy to byłby brat Olek, czy ktokolwiek inny z tej kategorii braci sług. Jeżeli nawet, to ulegli normalnemu prawu przyrody, jakim obdzielił Jahwe wszystkie swoje stworzenia.

              > „Myślę, że należy wejść jeszcze głębiej w psychikę Olkową, bo tam pewnie leży klucz jego zachowania. Piszesz, że zachowywał się swobodnie, prawie wyzywająco-prowokacyjnie czy to była gra czy kamuflaż. Lebiodo jak możesz to wejdź głębiej w jego psychikę, bo teraz piszesz o zjawiskach i zachowaniach, ale co mówiła jego twarz, jego zmysły, czy był zachowawczy, czujny, czy raczej beztroski.” <

Psychika na pewno jest bardzo ważnym czynnikiem zachowania każdego osobnika, z tym, że dla każdej jednostki będzie inna. Każdy osobnik w takiej samej sytuacji będzie zachowywał się inaczej, bo to zależy od jego własnych wrodzonych i nabytych cech osobistych. Jego swobodne zachowania się w miejscach publicznych, były jak mniemam, pewnym kamuflażem w celu odwrócenia uwagi, jako podejrzanego. Jego sylwetka i ubiór zawsze zwracała uwagę i wyróżniał się w tłumie. Taka postać przybierająca cichego i wystraszonego osobnika, była kąskiem dla tajniaków, których zawsze było pełno wszędzie, a zwłaszcza w miejscach publicznych, a w środkach komunikacji, szczególnie. Pewność siebie w tych okolicznościach, nie musiała, ale mogła zmylić czujność przeciwnika. Używano różnych kamuflaży. W dużej mierze wielu sług takim kamuflażom się poddawało. Innego kamuflażu używano w mięście, innego na wsi. Innego używali starsi, innego młodsi. Na wsi można było udawać nieogolonego rolnika z workiem pod pachą, w mieście i w środkach komunikacji, można było z dobrym skutkiem udawać ubowca z przewieszoną przez ramię raportówką. Niektórzy po prostu nawiązywali rozmowę z milicjantem. Ta metoda była bardzo skuteczna i odwracająca uwagę, pod warunkiem, że taki brat miał do tego odpowiednią predyspozycję do nawiązania dialogu. Młodzi udawali członów ZMP w głośnej rozmowie między sobą o wyższości socjalizmu nad kapitalizmem, lub niestety… zakochanych też.

Olek początku lat pięćdziesiątych, na pewno nie był tym Olkiem w latach sześćdziesiątych. Ja też zmieniłem się prawie nie do poznania w tym samym okresie. Ten sam Lebioda na początku lat pięćdziesiątych, potulny i uległy, przyjmujący każde słowo z ust brata sługi, jak głos samego Jehowy, początkiem lat sześćdziesiątych staje się ościeniem, a na przełomie lat 60/70 potrafił się zdobyć na gest Kozakiewicza. Pewne nabyte cechy nawet zewnętrzne, ale i wewnętrzne w ciągu upływającego czasu, robią już zupełnie innego człowieka. Nawet byłoby to dziwne gdyby było inaczej, dlatego wizerunek Olka z lat 60-tych nie może odpowiadać Olkowi, którego ja opisuje o dziesięć lat wcześniej. Na pewno nabyte cechy na najwyższym szczeblu zarządzania, poczyniły też zmiany w jego psychice, dodały pewności, zmieniły osobowość. Co ja mogę powiedzieć o jego wyrazie twarzy? Proszę mi wybaczyć, ale po ponad pół wieku nie jestem wstanie opisać czegokolwiek. To są tak drobiazgowe szczegóły, że cokolwiek bym chciał napisać, nie odpowiadałoby rzeczywistości. To samo dotyczy jego zachowań w tych okolicznościach. Moim zdaniem, dużo więcej można by powiedzieć o nim samym i o jego wnętrzu, gdybyśmy znali przebieg jego rozprawy przed komitetem. Tymczasem znamy tylko, co było zarzutem w jego sprawie i werdykt.

CDN

Lebioda:
Faktem jest, że postać Olka jest postrzegana dość kontrowersyjnie i przejście w tej sprawie do porządku, byłoby schowaniem głowy w piasek. Na tym forum tylko Gedeon i Lebioda ( a przypuszczam, że jeszcze kilku nie zdecydowanych się ujawnić), znali go osobiście, chociaż były to dwa różne podejścia. Dlatego te zainteresowania biegły jakby obok siebie o różnym wymiarze gatunkowym. Niema w tym nic nadzwyczajnego, że to co powyżej wynika z naszej polemiki, to tylko uściślenie pewnych obiegowych „prawd”, co spowodowało, zainteresowanie się samego Juliana Grzesika. Oto jego spostrzeżenie:

                 > „Sprawa Olka Rutkowskiego bardzo mnie zaintrygowała, szczególnie fakty które podał Lebioda. W związku z ta sprawą wykonałem parę telefonów i przeprowadziłem wiele ciekawych rozmów z osobami które znały Olka Rutkowskiego. Jedno jest pewne z charakteru nie był to zły człowiek i właściwie opinie Lebiody o jego wyjątkowej wyrozumiałości podzielają wszyscy (…). Nadal jest otwarte pytanie czy był agentem, czy tylko reprezentował reformatorską frakcję "organizacji".......?  Czy działał na polecenie "centrali w Brooklynie" i wykonywał ich polecenia........odpowiedzi brak........? (…)” <

            > „Drogi Bracie! Z zainteresowaniem przeczytałem wynurzenia Lebiody i przyznaję, że pisze w sposób rzeczowy i w miarę obiektywnie. Moim zamiarem w poruszeniu sprawy Olka nie było rozwikłanie jego zagadkowej działalności w strukturach ŚJ tamtych lat, ani osądzenie jego jako człowieka. To ich wewnętrzna sprawa i efekt odejścia, więcej, zdrady doktryny o biblijnej organizacji kościoła. Moim celem było wykazać, że tzw. teokratyczna organizacja, w totalitarnym systemie, stwarza doskonałe warunki do infiltracji i sterowania uwikłanym w tej sieci ludem Pana. (…) 
W IPN przejrzałem odtajnionych 110 kart SJ i wynotowałem pseudonimy informatorów bez Olka Rutkowsiego i Komitetu 12. Niestety jest to tylko wierzchołek góry i hasła, z krótkimi informacjami, bo cała zawartość mieści się w tzw. workach ewakuacyjnych, jakie SB w latach 1982-3 przeznaczyła do likwidacji i chyba nie udało się jej tego w zupełności dokonać. Moim celem nie jest dogłębne drążenie tego wątku, który powinny dokonać osoby tym bezpośrednio zainteresowane. (…) 
Proszę zrobić użytek z powyższej informacji wg swego uznania
Julian” <

Obydwa wpisy do wykorzystania, otrzymałem od Gedeona. Z wyjątkiem trzech zdań nie dotyczących bezpośrednio naszej sprawy, postarałem się zamieścić tekst w całości. Główny zarzut, jaki jest skierowany przeciw niemu to, Zdrajca. Zarzut bardzo poważny, który powinien być jednoznacznie uzasadniony, ale jak dotąd są to tylko przypuszczenia, na którym bazują autorzy „Wierni Jehowie”. Postaram się zebrać te „uzasadnienia”. Oto wpisy dokonane na Forum przez Gedeona:

                >1/ Napisano 02 marzec 2012 - 12:39
Jeśli chodzi o Olka Rutkowskiego, to sprawę opisał Julian Grzesik. Nie wiem Lebioda, czy te fakty są Tobie znane. Mam też inne moje osobiste spostrzeżenia z spotkania z tym człowiekiem. W IPN jest złożona kwerenda na udostępnienie materiałów operacyjnych na ten temat.<

Jak już napisałem, zachowanie się Olka jak i jego kariera w Organizacji nie była już mi znana, a tym bardziej między 1960 – 1965 rokiem, dlatego z ciekawością pochłaniam każdy jego krok jak i zachowanie. Dość dokładnie przestudiowałem zapis dokonany przez Juliana Grzesika. Bardzo boleje, że taka postać, jaką był Olek, pozostało tylko tyle do zapisania, to znaczy po prostu, mówiąc delikatnie niewiele. Te inne spostrzeżenia, o których pisze Forumowicz są mi znane, ale nie wymieniam, ponieważ nie zostałem do tego upoważniony, potwierdzają jedynie to, że jest to typowe jego zachowanie, jakie mnie również jest znane. Bardzo interesowałoby mnie, jakie dokumenty mogą się znajdować w IPN. Mam jednak wrażenie, że gdyby były, pewnie byłyby już znane.

                 >2/: Użytkownik gedeon dnia 15 czerwiec 2011 - 11:28 napisał.
Najbardziej znanym i skutecznym konfidentem był Olek Rutkowski i jego pomocnik Wróbel, w czasie, gdy Scheider przebywał w wiezieniu dokonał sporego spustoszenia w szeregach organizacji.<

Na razie jest to tylko bardzo ogólnikowe stwierdzenie niczym nie potwierdzone „spustoszenie”. Nie wyjaśniono o jakie to spustoszenie chodzi, z czego nic nie wynika.


                  >3/ Słudzy wyznaczeni do wyjaśnienia zarzutów ciążących nad tym
nadzorcy zostali nagle uwięzieni, a on sam (Olek R –dopisek mój) zniszczył kompromitujące go dokumenty. Wówczas inni bracia zaczęli otrzymywać listy wysłane przez( jego --dopisek mój) przyjaciół, w których usiłowano zdyskredytować osoby cieszące się ogólnym szacunkiem, a wybielano błądzącego, albo na odwrót<

Powyższe oskarżenie zawarte jest dosłownie w jednym zdaniu, gdyż autor nawet nie próbuje sprecyzować, jakie konkretnie ciążyły na nim zarzuty. Podobno te dokumenty zniszczył sam zainteresowany. Tu mamy ten sam dylemat, bo to twierdzi tylko sam autor. Nie jest to prawdopodobne, żeby nie można odtworzyć zarzutów, pomimo ich braku. Jakkolwiek by nie było, to sama wiadomość, że takie dowody były, można mu było je przedstawić nawet w formie ustnej świadków -na przykład, wysłuchać co on ma do powiedzenia w tej sprawie. Niestety tego nie zrobiono, a oskarżenie o zdradę jest poważnym zarzutem, czego nie wolno rzucać na człowieka, tak po prostu. Jak już o tym napisałem, też takie listy otrzymałem, ale w treści oprócz zwykłego ble, ble, nic dyskredytującego nie było, chyba, że nie te listy ja otrzymałem. Bardzo nie jasno autor przechodzi do wykluczenia Olka z Organizacji, o czym czytamy punktach 4 i 5.

                     >4/ Sprawę Olka R. rozpatrywał Komitet dyscyplinarny wyznaczony przez niemiecki filiał z Wiesbaden. Główny zarzut oscylował na spędzeniu przez niego we Wrocławiu pięć nocy z pewną siostrą.<
                  >5/ W epoce rządów PZPR rzecz zrozumiała, że nie można go było oskarżać o powiązania, z SB, użyto, więc tematu zastępczego.<

Tu potwierdza się to, co pisałem, powyżej, że tych dokumentów o jego zdradzie po prostu nie było skąd odtworzyć. Przecież te dokumenty w końcu ktoś znał, czytał, widział, chyba, że były tak tajne, że nikt o nich nie wiedział.

Tak bardzo ciążące na nim zarzuty, zostały zniwelowane do zarzutów obyczajowych. Tego rodzaju wybieg można by podciągnąć pod parodię, gdyby nie chodziło o oskarżenie człowieka o ciężką winę –zdrady, to obwinienie krąży. Tak szacowna instytucja, jaką jest Organizacja, obniża swoją wiarygodność w dodatku wspierająca się Jehową, jako Patronem. Gdyby chciano użyć tego zarzutu przeciw Olkowi, można było to zrobić już wielokrotnie wcześniej. Olek zawsze otaczał się „paniami”, i jak twierdzi autor, robił też w Lublinie -„Niewygodnym dla Olka i jego pań okazał się gospodarz, (…) „, dodam, -o tych „paniach” wiedział też sam W. Scheider jak potwierdza to jednym tchem sam autor.

Ta sprawa z „paniami” zasługuje na uwagę. Wszyscy przechodzili obok i nikomu to nie przeszkadzało, nawet na najwyższym stanowisku? (Podczas mojej pracy, byłem często inwigilowany pod tym kątem, nawet zadawano pytania wprost). Czy Olek jak żona Cezara, pod tym względem był poza podejrzeniem? Najbardziej niedorzecznym wybiegiem, jest usprawiedliwienie, że w tamtej epoce nie można było postawić Olkowi zarzutów o współpracę z SB. A niby, dlaczego? Czy to było karalne? A może na postawienie Olkowi takiego zarzutu, wymagana była zgoda SB? Partii? Czy kogo jeszcze?

Poniższy fragment zarzutu nie wymaga komentarza, ten ciężki zarzut wymaga wyjaśnienia z urzędu, tego nie można zasłonić czymkolwiek i przejść do porządku, bo winny został ukarany wykluczeniem tylko za niemoralne prowadzenie się. Jeżeli takie oskarżenie krąży, powinno być wdrożone dochodzenie prokuratorskie, jeżeli nastał odpowiedni czas -tam zginą człowiek, a sprawca współpracował -z KGB.

                         >6/ W świetle korespondencji z Knorrem, Olek R. przez całe lata uwięzienia Scheidera pełnił funkcję „odpowiedzialnego”, czyli najwyższe stanowisko w hierarchii kraju. 

                        >7/ Na kanwie tej sprawy należy zwrócić uwagę na fakt, że to właśnie przez ręce Olka szły na Wschód i z powrotem od H.S. dyrektywy Knorra, poczta i kurierzy. Jak już wspomniano, Mikołaja kuriera z Iwanicz zastrzelono w trakcie przeprawy przez Bug, a innego z Brooklynu, pojmanego po przejściu granicy pod nadzorem KGB, aresztowano w Rawie Ruskiej. <

Jak się okazuje te zarzuty nie zostały postawione, mimo, że jak twierdzi autor, były ewidentne. Jeżeli już jesteśmy przy tym najpoważniejszym zarzucie, chciałbym wiedzieć jak te zarzuty mają się do rzeczywistości. Żaden sąd, chyba, że byłby to sąd kapturowy, nie wydałby wyroku skazującego na podstawie twierdzenia, że tylko przez ręce Olka szły za wschodnią granice dyrektywy od samego Knorra. Przecież Olek nie był w takiej operacji tylko jedynym uczestnikiem od początku do samego zakończenia akcji. Takiej operacji nie jest w stanie wykonać tylko jeden człowiek. Jeżeli nawet była zdrada, czego do końca wykluczyć nie można, to wina musiałaby, być rozłożona również, na innych uczestników tej akcji. Czy brano pod uwagę tę ewentualność? Czy nie brano pod uwagę, że mogła to być też zwykła, normalna przypadkowa wpadka, jakich wiele się wydarzyło? Przecież to było przekraczanie bardzo pilnie strzeżonej granicy. Czy to ma znaczyć, że każda wpadka musiała mieć swojego zdrajcę?

Ostatni poważny zarzut, jaki w tym opracowaniu stawia autor Olkowi jest zdrada w lubelskim mieszkaniu. Zarzut jest potwierdzony przez samego zdradzonego, czyli właściciela lubelskiego mieszkania, zdawałoby się zarzut nie do podważenia.

                  >8/ Nad restauracją Pikolo w Lublinie, Olek zamieszkał u małżeństwa M., które oddało do jego dyspozycji jeden duży pokój. Przynajmniej raz odbyło się tam posiedzenia Komitetu Kraju, w którym uczestniczył W. Scheider. Niewygodnym dla Olka i jego pań okazał się gospodarz, więc trzeba go było wtrącić do więzienia. Olek przyniósł, więc i położył na półce, (co zauważyła gosposia) obciążające niektóre osoby papiery. Tego samego dnia, w trakcie rewizji oficer SB od razu sięgnął po podłożone mu uprzednio przez konfidenta papiery.<

                   >9/ Ale na tym nie koniec. W celu odwrócenia uwagi od siebie, rozpowszechniono plotkę, że skazany zadenuncjował sam siebie. Dopiero po ujawnieniu prawdziwego sprawcy Olka R., którego w trakcie śledztwa po nazwisku wymienił prokurator, to haniebne pomówienie samo się zdezaktualizowało.  <

Po dość dokładnym przeczytaniu powyższego wyciągu autora, który opisuje, że Olek położył na półce jakieś obciążające papiery na niektóre osoby. Autor wie, że to były obciążenia. Skąd o tym wiedział, że to były właśnie obciążenia? Następnie jakby odpowiadając sobie na to pytanie, mówi, że gdy tego samego dnia funkcjonariusz SB przyszedł na rewizję, od razu sięgną po tę właśnie teczkę. Wyobraziłem sobie, gdybym osobiście był w roli takiego S-beka, gdy bym przyszedł w charakterze zrobienia rewizji, też bym sięgnął w pierwszej kolejności po tę teczkę, ponieważ leżała na samym wierzchu. Na koniec autor stwierdza, że konfidenta ujawnił sam prokurator, bo wymienił nazwisko sprawcy, czyli Olka.

Autor pewnie nic nie wie o metodach przesłuchań w śledztwach w ogóle, a przez służby bezpieczeństwa w szczególności. To była rutynowa metoda funkcjonariuszy przesłuchujących, wmawiać przesłuchiwanemu, kto na niego i co o przesłuchiwanym powiedział, -znam to z autopsji. W ten sposób mógłbym oskarżyć wielu braci, którzy „na mnie donosili”. Jakiego spustoszenia bym narobił w Organizacji, gdybym w to uwierzył, a przecież sam autor potwierdza, że o to chodziło służbie bezpieczeństwa, żeby wywołać takie spustoszenie wewnątrz Organizacji. Julian Grzesik sam dostrzega wiele niekonsekwencji w sprawie Olka R., bowiem stawia szereg pytań pod adresem Brooklyn’u, na co oczekuje odpowiedzi. Obawiam się, że tych odpowiedzi nie będzie.

Może będzie to trochę wyprzedzające pytanie, ale ciśnie się, aby je postawić: -Dlaczego tych jakoby ewidentnych i miażdżących zarzutów nie postawiono Olkowi, lecz usilnie szukano czegokolwiek, a gdy ten leżał już pokonany, dowód znaleziono w rozporku?

CDN

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej