BYLI... OBECNI... > NASZE HISTORIE

a oto moja historia...

(1/2) > >>

Moonika:
Cóż...myślę, że nadszedł czas na opowieść o moich dotychczasowych perypetiach z 'Organizacją', a jest to dość trudne, bo zawiłe i bolesne, jak zapewne większość Waszych doświadczeń. Pierwszy kontakt z WTS miałam dzięki albo przez moją mamę - miałam wówczas... 3 czy 4 lata... dzieciak nieświadomy w co się ładuje, słuchający opowieści o raju, stwarzaniu, zwierzątkach, bawiący się z mamą w głoszenie powoli rozbudził w sobie fascynację 'prawdą'... do tego nowi wujkowie, ciocie, rówieśnicy, wyjazdy na ośrodki pionierskie - no genialna sprawa jak by się wydawało... szybko zostałam pupilem zboru, do tego wywiady na zgromadzeniach tych jedno i dwudniowych, starszaki zawsze stawiali mnie za wzór dla rówieśników ze zboru - istny szał!  do tego stopnia zachłysnęłam się byciem w WTS, że w wieku 9 lat postanowiłam zostać głosicielką, a 3 lata później podjęłam decyzję o chrzcie. na moje nieszczęście jak się okazało nikt nie miał żadnych wątpliwości, czy aby nie za szybko podjęłam taką wiążącą decyzję. nikt mnie nie powstrzymywał - przeciwnie, wszyscy głaskali po głowie i gratulowali jakże trafnej i dojrzałej decyzji (gdybym tak mogła cofnąć czas)... jednak z czasem zaczęły mi przeszkadzać ograniczenia. niestety moja rodzicielka bardzo poważnie podeszła do tematu i zaczęło się wychowywanie pod kloszem - ze znajomymi z podwórka, ze szkoły żadnych spotkań - absolutnie! 'świecka' muzyka, książki i filmy to wg niej była i jest do dziś dzień strata czasu, bo przecież "biblię byś sobie poczytała, albo czasopisma". ciągła kontrola, czy aby na pewno nie tracę czasu na głupoty...  w liceum zaczęłam się poważnie buntować. mama powoli traciła nade mną kontrolę. aż w wieku 19 lat zostałam wykluczona - poznałam chłopaka i wbrew zakazom zaczęłam się z nim spotykać. w między czasie mój tata zainteresował się 'prawdą' więc było mi jeszcze trudniej, bo wysłuchiwałam reprymendy z obu stron.  wizyty starszaków, pogadanki w domu, areszt domowy, całkowita kontrola - przetrzepywanie komórki, rzeczy osobistych, odprowadzanie incognito do szkoły - istny sajgon! zbuntowałam się do reszty i postanowiłam ukrócić tę sytuację - wyniosłam się z domu, co skutkowało wizytą 3 starszaków i rozmową ostateczną, zakończoną klęską moich rodziców a moim wykluczeniem.rodzice zupełnie odcięli się ode mnie... zupełne odcięcie od informacji co się z nimi dzieje, żadnego info, że mama była w szpitalu, że tata podupadł na zdrowiu. na moje nieszczęście w czasie, gdy zostałam wykluczona zarówno mój brat, jak i babcia i bratowa również uwikłali się na poważnie w 'organizację' w związku z czym moje grono najbliższych zawęziło się do minimum. strasznie przygnębiło mnie takie odrzucenie i traktowanie jak zepsute jajo. w między czasie nie zważając na tę sytuację wyszłam za mąż (za chłopaka, z którym znajomości moi rodzice nie byli w stanie zaakceptować), co z perspektywy czasu patrząc było podświadomie spowodowane odrzuceniem...dlatego po zalegalizowaniu swojego związku postanowiłam powrócić nie tyle co do organizacji, co do rodziców, lecz jak się zapewne domyślacie było to wówczas jednoznaczne. okazałam więc skruchę i zostałam ku uciesze rodziców i pozostałych członków rodziny przyłączona. ciągłe pogadanki moich rodziców, podchody wujków i cioć sprawiły, że i mój mąż również postanowił się tym zainteresować i 2 lata później został ochrzczony... można by powiedzieć, że teraz już tylko sielanka... nic bardziej mylnego. wielokrotnie wysłuchiwałam od mamy wyrzuty, że nie ma do mnie zaufania bo przecież byłam wykluczona, jak mogłam jej to zrobić itp. Wraz z mężem zaczęliśmy schodzić z owej zacnej wąskiej ścieżki i zachowywać się jak normalni młodzi ludzie - spotkania ze znajomymi ze starych lat szkolnych, wyskoki na koncerty w naszym mieście jak i poza. Było naprawdę dobrze, jednak w nasz związek wchodziła moja mama, chcąc egzekwować TE rady. naciski, że powinniśmy tę energię pożytkować raczej na głoszenie, czynne uczestnictwo w zebraniach były coraz silniejsze...  Ogólnie rzecz ujmując moje małżeństwo potrwało 6 lat, a następnie wniosłam sprawę o rozwód. On się uwolnił od WTS a utknęłam na nastepne kilka lat, aż w koncu 6 lat temu ponownie pozostawiam organizację. z najbliższą rodziną nie mam kontaktu od tamtego czasu - no cóż... ich wybór, trzeba czekać na nowe "światło" :)

Tazła:

    Cześć Monika,  witaj w klubie.
Twoje życie prywatne i to  w org...bardzo podobne do mojego.  :D

HARNAŚ:
Grubo. :'(

Moonika:
teraz, gdy patrzę na tę historię z perspektywy czasu czuję ogromną ulgę, że już w TYM nie siedzę. ogromnie współczuję osobom, które siedzą w orgach wbrew swej woli, które muszą prowadzić podwójne życie, udawać...

HARNAŚ:
Ja jej nie współczuje , że siedzi w ORG-u

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej