BYLI... OBECNI... > NASZE HISTORIE

Życie towarzyskie "odstępcy"

(1/19) > >>

PoProstuJa:
Drodzy "odstępcy" :)

Założyłam ten wątek żeby zapytać jak wygląda Wasze życie towarzyskie i kontakty z ludźmi po odejściu z orga.

Wiele osób boi się odejść od Świadków z obawy, że wtedy nie będą mieli żadnego towarzystwa, że zostaną sami, że nie znajdą sobie przyjaciół. Kiedy ja zastanawiałam się nad odejściem z orga, to również i mnie przerażała perspektywa samotności. Wyobrażałam sobie, że zanim utworzę sieć nowych znajomych, to miną wieki. Ale podjęłam ryzyko, odeszłam z orga.. to już będzie ponad 2 lata.

No i cóż się okazało. Że dopiero teraz mam prawdziwe życie towarzyskie! Zwykle co tydzień (czasami co 2 tygodnie) spotykam się z jakimiś bliższymi znajomymi. Okazało się, że nie jestem jedynym "odstępcą", ale że moją drogą podążyły też inne osoby. No i teraz mam wokół siebie "obłok eks-Świadków". Będąc jeszcze w orgu widziałam ich albo tylko na zebraniu albo tylko na zgromadzeniach, a teraz widujemy się bardzo często. Fajne jest to, że nasza znajomość nie jest oparta na fałszu i udawaniu i każdy może być sobą.
Oprócz tego poprawiły sie moje relacje rodzinne. Zaczęłam się integrować z ludźmi z pracy, z sąsiadami z bloku. Nagle się okazało, że mam wokół siebie dużo fajnych ludzi.
Gdy byłam Świadkiem, to moje życie towarzyskie było masakryczne. Owszem - jak kogoś ze zboru zaprosiłam, to chętnie przyszedł, ale do siebie na rewizytę zapraszała może 1 osoba na 10. Ludzie nie dążyli do tego żeby się zżywać ze sobą; każdy zagoniony. W zborze porobiły się grupki i głównie ze sobą utrzymywali kontakt - starsi zboru ze starszymi, pionierzy z pionierami itd. Jak się nie było pionierem i nie uczęszczało na wszystkie możliwe zebrania, to człowiek był skazany na przynależenie do nieformalnej grupy "zborowych wyrzutków".
Krótko mówiąc - to była masakra.

Piszę tego posta także ku "pokrzepieniu serc" tych, którzy boją się odejść z orga z obawy, że nie znajdą sobie towarzystwa. Jeśli potraficie nawiązywać kontakty z ludźmi, to myślę, że nie ma takiego zagrożenia :) A dzięki internetowi możecie poznać mnóstwo "odstępców".

Oczywiście sieć znajomych nie powstaje z dnia na dzień - u mnie to trwało około roku. Warto więc zacząć nawiązywać kontakty z ludźmi od zaraz :)

Moyses:
Ja zawsze byłem towarzyski. Niezależnie od religii. To jest pewien plus, ale też i przekleństwo. Rodzice mnie ściągali siłą z podwórka. Dodatkowo jestem zbyt komunikatywny - to zdanie postronnych.
Na pewno zmienili się bohaterowie w moim filmie. Wiadomo, nie kocham boga orga, to jego miłośnicy się mną nie będą zachwycać.
Wielu, tzw znajomych poszło w odstawkę. Ale prawda jest też taka, że poza orgiem znajomości poszły do kosza.
Dlatego nie mieszam tak szczególnie życia towarzyskiego z WTSem.
I jeszcze jest inna przypadłość. Z wiekiem człowiek ceni sobie spokój bardziej niż towarzystwo i imprezy.
Znowu napiszesz, że jestem inny i nie o to chodziło. Chciałem się chociaż wyrazić ku pokrzepieniu tych, co myślą, że towarzystwo zawiera się w nazwie Towarzystwo Pensylwańskie. ;)
Wiadomo, znajomych możesz mieć wszędzie, kolegów mniej, przyjaciół nie ma, a tylko nieliczni wyniosą cię z ognia.

lma:
"obłok ex-Świadków"  - fajowe :)

Mnie wystarcza towarzystwo z pracy, kobieta, dziecko... i nie zostawił mnie jeden brat z rzadkim, otwartym umysłem, nadal mamy normalny kontakt. Więcej potrzeb towarzyskich póki co nie mam, zobaczę jak będzie później.

BetMen:
Kiedy jest się w zborze nie masz tak naprawdę do wszystkich zaufania i to przekłada się później na relacje z innymi...
To pokutuje po zerwaniu kontaktu z "jedyną słuszną organizacją" -mnie osobiście ciężko nawiązuje się nowe relacje,jestem po prostu zrażony do ludzi!

PoProstuJa:

--- Cytat: Moyses w 17 Październik, 2019, 22:32 ---Ja zawsze byłem towarzyski.

Wielu, tzw znajomych poszło w odstawkę. Ale prawda jest też taka, że poza orgiem znajomości poszły do kosza.

Z wiekiem człowiek ceni sobie spokój bardziej niż towarzystwo i imprezy.

--- Koniec cytatu ---

Ja też zawsze byłam towarzyska i zgodnie z radami szukałam głównie towarzystwa w zborze. Pech chciał, że średnia wieku w nim to 60+ :) Gdy byłam nastolatką i nie miałam do kogo "gęby otworzyć" (pomijając wspólne głoszenie), to było to dla mnie niczym tortury.

Do tej pory żałuję, że nie nawiązywałam bliższych relacji z kolegami z klasy. Owszem - chętnie z nimi rozmawiałam podczas przerw, ale na wspólne piwo już nie poszłam...
Człowiek głupi był... za bardzo święty i "strażnicowy"!  :-\  Nie twierdzę, że dzięki temu znalazłabym przyjaciół na całą wieczność, ale przynajmniej miałabym większe poczucie przynależności do klasy.

Obecnie (choć nadal jestem jeszcze piękna i młoda :) ) nie mam już takiego ciśnienia jak choćby z 10 lat temu, żeby się widywać często ze znajomymi. W dużym stopniu tę potrzebę uzupełniają mi kontakty rodzinne. Ja jestem zagoniona i zapracowana codziennie, to takie spotkanie rodzinne co jakiś czas całkiem spoko jest i wystarcza. Natomiast gdy więzi rodzinne były nadszarpnięte, to szukałam jakiegoś "zamiennika" rodziny. Naiwnie myślałam, że tym "zamiennikiem" będzie zbór. Przeliczyłam się - 99% ludzi w nim widziało głównie swój czubek nosa i swoje korzyści, o innych nie myśleli. Z drugiej strony cóż można od nich wymagać - najpierw do roboty, później na głoszenie po domach / stojakach. Sami dla siebie nie mają ludzie czasu, to czemu mają poświęcać go innym członkom zboru?! (paradoks jest jednak taki, że dla ludzi ze zboru nie mają czasu, ale dla obcych ludzi "ze świata", którzy nierozważnie otworzą drzwi i przyjmą Strażnicę, czasu mają aż za nadto! )



--- Cytat: Moyses w 17 Październik, 2019, 22:32 ---Wiadomo, znajomych możesz mieć wszędzie, kolegów mniej, przyjaciół nie ma, a tylko nieliczni wyniosą cię z ognia.

--- Koniec cytatu ---

Myślę, że z ognia wyniosą nas w najlepszym razie strażacy  ;D

Dodam jeszcze, że moim zdaniem najgorsze jest myślenie WSZYSTKO ALBO NIC w kontekście odejścia z orga. Czyli np.:
- boję się, że po odejściu nie znajdę ŻADNYCH znajomych, przyjaciół "w świecie"
- już ZAWSZE będę sam/sama
- na NIKOGO nie będę mógł/mogła liczyć
itd.

A prawda zwykle jest "po środku". Nie ma się co łudzić, że się znajdzie od razu 1000 znajomych (no chyba, że na Fejsie). Z moich obserwacji wynika, że wystarczą 1-3 konkretne osoby i już się ma fajnie ułożone życie towarzyskie. Każda dodatkowa osoba do tych 2-3 to taki miły bonus, ale wcale nie jest on warunkiem koniecznym (przy założeniu, że ktoś ma dodatkowo pracę, jakieś zainteresowania itd., a nie tylko chce żyć życiem innych i chce żeby go ludzie non stop adorowali).


Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej