(mtg): ESSEŃCZYK – w osobie Jezusa
Ewangelie pominęły całkowitym milczeniem fakty i czyny z życia Jezusa z czasu, poprzedzającego jego spotkania z Janem Chrzcicielem, z jego właśnie rąk miał otrzymać niejako boskie pomazanie swojego posłannictwa.
Po chrzcie w Jordanie kieruje się Jezus w stronę Galilei z urobioną już doktryną, występuje z całą stanowczością proroka, z poczuciem potęgi Mojżesza.
Oczywiste jest zatem, że odważne i przemyślane z góry wystąpienie, poprzedzać musiał długotrwały okres rozwoju z poprzedniego wtajemniczenia. Nie mniej jest pewne, że owo wtajemniczenie mogło odbywać się w jedynym tylko stowarzyszeniu, które utrzymywało w ówczesnym Izraelu rzeczywiste tradycje i prowadziło surowy tryb życia proroków.
Uwydatnia się to nie tylko w bliskim podobieństwem punktu widzenia Jezusa i doktryny Esseńczyków, lecz jest owiane milczeniem, jakie zachowuje o tej wspólnocie sam Jezus w najbliższym kręgu uczniów.
Jak wyjaśnić, że On, który z nieporównaną swobodą gani wszystkie ówczesne stronnictwa religijne nie wymienia natomiast nigdy Esseńczyków?
Czemu nie mówią o nich również Apostołowie i Ewangeliści?
Zakon czy wspólnota Esseńczyków stanowiła za czasów Jezusa ostatnią pozostałość owych bractw proroczych, zorganizowanych przez Samuela. Despotyzm władców Palestyny i zawiść ambitnych i służalczych kapłanów zepchnęły Esseńczyków na margines zapomnienia i milczenia.
U Esseńczyków bracia właściwie żyli we wspólnocie dóbr oraz w celibacie, w miejscach odległych, uprawiając ziemię, wychowując czasem cudze dzieci. Natomiast żonaci Esseńczycy tworzyli rodzaj trzeciej reguły, wchodzącej w skład głównej i podporządkowane jej.
Szereg lat spędził Jezus u Esseńczyków. Poddał się ich dyscyplinie, badał wraz z nimi tajniki natury i uprawiał sekretne lecznictwo. Ujarzmił całkowicie swoje zmysły, aby rozwinąć ducha. Nie było takiego dnia, w którym nie rozmyślałby o całej ludzkości.
Pamiętna była dla niego jedna noc u Esseńczyków, w której On otrzymał czwarty stopień, najwyższego posłannictwa - proroczego, które w sobie cały czas odczuwał.
Z kolei w tym właśnie czasie nauczał Jan Chrzciciel nad brzegiem Jordanu. Nie był on Esseńczykiem, lecz prorokiem ludowym z silnego rodu Judy. Jego pobożność była ascetyczna, prowadził żywot jak najsurowszy, jak w modlitwie i postach, jego ubiór to pewien rodzaj włosiennicy, którą nosił na gołym ciele, utkanej z sierści wielbłądziej, na znak pokuty.
Ponadto widział głęboką nędzę Izraela i oczekiwał rychłego jego wyzwolenia.
Wyobrażał sobie, w myśl doktryny judejskiej, że przyjdzie wkrótce Mesjasz, jako sprawiedliwy sędzia, jako nowy prorok, który sprawi, iż cały lud powstanie i wypędzi Rzymian, w tryumfie wkroczy do Jerozolimy i przywróci królestwo Izraelskie, wyniesie je ponad wszystkie narody w pokoju i sprawiedliwości.
Zapowiadał z całą gorliwością ludowi bliskie przyjście tego Mesjasza, dodając, że każdy musi przygotowywać się na jego nadejście, okazując skruchę serca.
Zapożyczywszy od Esseńczyków zwyczaj ''kąpieli'', który przekształcił na swoją modłę, obmyślił chrzest w wodach Jordanu, jako widoczny symbol, jak również spełnienie publicznego oczyszczenia wewnętrznego, którego wymagał.
Lud pociągnięty magnesem jego głosu, obozował nad Jordanem całymi tygodniami, aby słuchać jego mowy codziennie. Nie chciały odejść i oczekiwali na zapowiedzianego Zbawiciela.
Jezus, który czuł wzrastającą z każdym dniem wewnątrz siebie, własną świadomość mesjanicznego posłannictwa, jak również wciąż jeszcze szukał swojej doskonałej drogi, udał się na pustynne brzegi Jordanu wraz z kilkoma braćmi Esseńczykami, którzy szli już za nim, jak za mistrzem.
Chciał ujrzeć Jana, usłyszeć go i poddać się obrządkowi publicznego chrztu. Pragnął, w ten sposób publicznie występując pośród ludu okazując akt pokory i szacunku wobec Jana, który odważnie podnosił głos przeciwko tym, którzy zapomnieli rzeczywiste prawo oraz budzić z uśpienia lud Izraelski.
Jan nie znał Jezusa, nie wiedział o nim nic, poznał wszelako Esseńczyka po jego szacie lnianej. Ujrzał go, zmieszanego z tłumem, wchodzącego po pas w fale i chylącego się kornie pod nurt wody.
Kiedy Jezus podniósł głowę, skrzyżował się groźny wzrok proroka ze spojrzeniem Galilejczyka.
Jan Chrzciciel drgnął, przeszyty promieniem cudownego natchnienia, usta jego szepnęły mimo woli: Czyżbyś ty był Mesjaszem?
Tajemniczy Esseńczyk nie odrzekł nic, lecz pochylając głowę z zadumą krzyżując ręce na piersiach,
prosił Jana Chrzciciela o błogosławieństwo.
Jan wiedział doskonale, że milczenie było podstawową regułą, obowiązującą nowicjuszy esseńskich.
Następnie w krótkim czasie Jezus skierował się ponownie do osady Esseńczyków, gdzie dowiedział się tam, że Jan Chrzciciel porwany został przez Antypasa i osadzony w więzieniu.
Owa wiadomość nie przeraziła Jezusa, lecz wskazała mu jednoznacznie, że czas już nadszedł i należy samemu zacząć działać pośród narodu Izraelskiego jako przepowiedziany Mesjasz.
Obwieścił zatem Esseńczykom, że idzie do Galilei głosić "Ewangelię Królestwa Niebieskiego".
Przybył więc młody Esseński prorok do Galilei. Nie mówił, że jest Mesjaszem, rozmawiał jedynie w synagogach o zakonie i prorokach. Nauczał nad brzegiem jeziora Genezaret, na łodziach rybackich, przy studniach, w oazach zieleni, gdzie przebywał prosty lud: rybacy, kupcy czy też rzemieślnicy.
Uzdrawiał chorych nakładaniem dłoni, czy przenikliwym spojrzeniem, lub nakazem, często samą swoją obecnością.
Tłumy i jego uczniowie, szły za nim wiążąc swoje życie z jego osobą. Wywodzili się oni spośród ludu,
rybaków i celników.
Esseńczykowi chodziło przede wszystkim o przyciągnięcie do siebie jak najwięcej osób prostych i wierzących, na które On wywierał działanie charyzmatyczne, jednoznaczne, przejawiając przy tym wielką wrażliwość wobec cierpienia tego prostego ludu.
Jedno jego przenikliwe spojrzenie wystarczało mu do zgłębienia wnętrza człowieka. Niepotrzebne były jemu inne próby, a kiedy mówił, zwracając się do tłumu słuchaczy mówił:
idź za mną - szli za nim. Jednym gestem wzywał do siebie nieśmiałych, wahających się i mówił im: Pójdźcie
do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście zatroskani - a ja was wyzwolę.
W ten sposób urzeczywistniać zaczął Jezus w małym swoim środowisku, królestwo niebieskie, które ustanowić chciał na ziemi.
Kazanie na górze wskazuje jasny, doskonały obraz już w zarodku tego królestwa, a zarazem treść nauczania Jezusa, przeznaczonego dla tego uciemiężonego ludu.
Zawrotną nowością oraz szczególną śmiałością tego nauczania jest, że prorok galilejski stawia życie wewnętrzne jednostki ponad całą działalność zewnętrzną, niewidzialne wyżej od widzialnego - królestwo niebieskie ponad ziemskie dobra. Każe wybierać pomiędzy Bogiem a Mamoną
Takie było publiczne, czysto moralne nauczanie Jezusa.
Powtarzał nie jednokrotnie Chrzest z wody, czyli wtajemniczenie intelektualne, jest ono zapoczątkowaniem odrodzenia, natomiast chrzest z ducha jest odrodzeniem całkowitym, przeistoczeniem całkowitym, radykalnym, stąd postawa wyjątkowa, jaką daje ona człowiekowi.
Nawróceni słowami Jezusa, przekonane osoby oraz dzięki jego zdumiewającym czynom, korzący się przed wielkim jego rozumem i ogarnięci promieniowaniem jego magnetyzmu, szli uczniowie za mistrzem od miasta do miasta., od wioski do wioski, wszędzie gdzie szedł ich nauczyciel.
Za czasów Jezusa Faryzeusze tworzyli zwartą oddzieloną grupę społeczną, zapaleni patrioci, stanowili oni stronnictwo, którego hasłem było przywrócenie dawnej świetności narodowej.
Obok tradycji pisanej uznawali też tradycję ustną. Wierzyli w aniołów, w życie przyszłe, w zmartwychwstanie.
Natomiast przeciwne stronnictwo to Saduceusze, uosabiali oni postawę kapłańskie i arystokratyczne. Tworzyły je rodziny, roszczące sobie, na mocy dziedziczności, prawo pełnienia obowiązków kapłańskich od czasów Dawida. Zaciekli konserwatyści, odrzucali tradycję ustną, wierząc jedynie w literę prawa pisanego, nie uznawali duszy i życia przyszłego. Szydzili też z głośnych praktyk Faryzeuszy i ich wierzeń, niedorzecznych ich zdaniem. Religia w ich pojęciu polegała wyłącznie na sprawowaniu obrządków kapłańskich.
Byli to ludzie twardzi i zawzięci, kapłani używający życia, wyznający jedyną tylko wiarę - w własną swoją wyższość i mający za jedyne dążenie: utrzymanie władzy, jaką posiedli na mocy tradycji.
Początkowa walka zaistniała pomiędzy tymi stronnictwami a Jezusem w synagogach galilejskich, skąd przeniosła się pod portyk świątyni jerozolimskiej w której Jezus długo nieraz przebywał, nauczając i stawiając mężnie czoło swoim przeciwnikom.
W tym, jak w całej swojej karierze życiowej, działał Jezus z cechującym jak zawsze zrównoważoną postawą oraz doskonałym połączeniem przezorności, męstwa i odwagi, będącej wynikiem długich rozmyślań i nieustraszonego jawnego działania wobec otoczenia.
Jak wiemy z doniesień historycznych nie występował pierwszy przeciwko swoim przeciwnikom, lecz czekał na zaczepkę z ich strony, aby godnie, dobitnie na nią odpowiedzieć.
Długo na taką reakcję swoich przeciwników nie czekał. Od samego już początku tych jawnych wystąpień wzbudził On zazdrość Faryzeuszy i Saduceuszy poprzez cudownym uzdrawianiem chorych i wzrastającą wciąż popularnością.
Niebawem w nim przeciwnicy zaczęli podejrzewać wroga bardzo niebezpieczniejszego, więc zaczepiali go z szyderczą grzecznością i przebiegłą złośliwością, z zamaskowaną obłudną słodyczą, która była ich stałą cechą.
Ani na chwilę nie utracił Jezus panowania nad sobą, zapalał się jedynie w walce i potężniał. W miarę im mocniejsze stawały się napaści na niego, tym jawniej występował wobec nich w roli Mesjasza.
Zaczynał nawet grozić świątyni jej zniszczeniem przez wrogich Rzymian, przepowiadać przerażające klęski wobec całego Izraela.
Taka zdecydowana odważna mowa poruszyła mocno postawę Faryzeuszy i Saduceuszy. Widząc, że ust mu nie zamkną, ani go nie uciszą, zmienili oni swoją taktykę wobec Jezusa. Wpadli na genialny pomysł aby 'zastawić na niego potrzask, "podchwycić go w mowie", widząc, że nie udaje się im przebiegły podstęp, z dwojoną siłą próbowali rozwścieczeni przeciwnicy osłabić go poprzez drażnienie i zaczepianie na każdym kroku.
Wszędzie, w różnych miejscach, spotykał Jezus twarze podejrzliwe i podstępne, z doskonałą wyszkoloną przez Esseńczyków intuicją demaskował śledzących go szpiegów, obłudnych wysłańców, których zadaniem było zniechęcać jego publiczne wystąpienia.
Związku z taką istniejącą nagonką na jego osobę, Jezus musiał przeprawiać się kilkakrotnie przez morze
i schronić się na przeciwnym wybrzeżu, aby uniknąć tych podstępnych zasadzek.
Jak podaje zapis ewangeliczny nigdzie jednak nie był już bezpieczny.
W tym właśnie czasie jego działalności zginął Jan Chrzciciel, któremu Antypas kazał ściąć głowę. Napięcie rosło w zastraszającym tempie pośród społeczności żydowskiej.
Uczniowie niepokoili się z każdą chwilą, natomiast Jezus zastanawiał się w wyborze kolejnej drogi czy takiego miejsca, gdzie mógłby swobodnie przedstawiać swoje myśli zgromadzonym ludziom.
Nie chciał dać się pojmać, bowiem pragnął oddać się dobrowolnie z chwilą, gdy zakończy swoje wielkie oszałamiające godne podziwu dzieło i zakończyć swoje życie jak prorok w obranej przez siebie godzinie.
Ponadto, odczucia i myśli Jezusa ogarniała teraz troska o swoich uczniów, którzy wiernie mu ufali, porzucając wszystko, aby iść za nim: rodzinę, zawód, dobrobyt pokładając nadzieję w nim jako - Zwycięskim Mesjaszu.
Nasuwały się niejednokrotnie Jezusowi różne pytania:
Czy mógł pozostawić ich samych sobie? Czy prawda dostatecznie ich przeniknęła? Czy uwierzą, mimo wszystko, w niego i w jego naukę? Czy wiedzą kim jest?
Pod wpływem tej troski zadał im pewnego dnia zaskakujące pytanie ''Za kogo ludzie uważają Syna człowieczego?''
Oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, a drudzy za Eliasza, a inni Jeremiasza, albo jednym z proroków.
Rzekł im Jezus: ''A za kogo wy mnie uważacie?''
Odpowiadając, z całym przekonaniem Piotr, rzekł: ''Tyś jest Chrystus, Syn Boga żywego ...''
To stwierdzenie takiej wymownej postawy, wiary jego naśladowców przez ich usta , napełniło serce przeświadczeniem Jezusa radością niewymowną.
Zatem zrozumieli wyraźnie Jezusa działalność uczniowie, więc żyć będzie w nich, zadzierzgnięty zostanie nierozlewany węzeł pomiędzy nim a uczniami oraz tych co w niego uwierzą.
Mroczny czas nieubłaganie zbliżał się do punktu kulminacyjnego, zdawał sobie doskonale z tego sprawę a napięta do granic wytrzymałości walka pomiędzy Jezusem a kapłanami trwała nieprzerwanie, wzmagająca się nienawiść z każdym dniem, a równocześnie potęgując jego nieodpartą siłę wobec jego prześladowców, żar i zapał z przeświadczeniem o nieuchronnym fatalnym ich końcu.
Wzrokiem wtajemniczonego Esseńczyka, zaostrzonym doskonałym jasnowidzeniem przed własną śmiercią dostrzegł pychę Judejczyków, politykę królów, całą historię żydów, która musiała niechybnie doprowadzić do ostatecznej klęski narodu.
Źródła zwycięstwa nie w świątyni szukać należy lecz kryło się ono w myśl proroków w świątyni niewidzialnej w której on sam jedynie pełną miał w tej chwili świadomość.
I tak dotarliśmy do ostatniego aktu dramatu Esseńczyka. Ten dramat męki Jezusa potężnie przyczynił się do stworzenia chrystianizmu. Wycisnął on łzy z oczu wszystkich mających prostolinijne serce i nawrócił miliony pokładających w nim nadzieje wybawienia.
Trzynastu współbiesiadników, a wraz z Jezusem, zasiadło w pomieszczeniu jednego z domów
jerozolimskich, kiedy przyniesiono baranka przyprawionego gorzkimi ziołami i napełniono winem wszystkie gliniane kubki przemówił Jezus, siedzący pomiędzy Janem i Piotrem.
Pragnąłem spożywać tę Paschę z wami, wpierw zanim będę zabity w wielkim cierpieniu.
'' A gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc,<Bierzcie, to jest Ciało moje>. Potem wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie dał im i pili z niego wszyscy. I rzekł do nich,<To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana. Zaprawdę powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w królestwie Bożym>''(BT)
Ten kielich, ''kielich prawdy'', pochodzący od proroczych wieków, ów kielich wtajemniczenia, podany mu
przez starca esseńskiego, który nazwał go prorokiem, ten kielich miłości niebiańskiej, którym obdarowali go synowie Boży w uniesieniu najwyższej jego ekstazy, ten kielich, w którym widzi teraz własną krew, podaje on ukochanym swoim uczniom z niewysłowioną tkliwością ostatniego pożegnania.
Taki był przebieg Ostatniej Wieczerzy w całej jej prostocie, nie tylko symboliczny i mistyczny, ten akt jest uwieńczeniem i streszczeniem całej jego nauki, lecz stanowi on zarazem uświęcenie odrodzenie odwiecznego symbolu wtajemniczenia nie tylko Esseńczyków.
U wtajemniczonych egipskich, chaldejskich, zarówno jak u proroków czy Esseńczyków, zaznaczały takie wieczerze - jako braterskie, stanowiące wobec uczestników pierwszy stopień wtajemniczenia.
Spożywanie ciała Bożego w postaci chleba, oznaczało znajomość tajników życia ziemskiego, a także podział wspólnych ziemskich dóbr, tym samym doskonałe zespolenie się braci stowarzyszonych.
Na stopniu wyższym spożywanie Krwi Bożej w postaci wina, soku winorośli, którą przeniknęły promienie słońca, oznaczało współudział w tajnikach duchowych i nauce boskiej.
Przekazując te symbole uczniom, Jezus rozszerza ich zakres, poprzez nie - rozszerza braterstwo i wtajemniczenie, będące kiedyś priorytetem wybranych na całą ludzkość.
Dodaje do nich kolejny tajnik najistotniejszy, najgłębszy, moc najpotężniejszą, siłę ofiary z samego siebie.
Czyni on z niej niewidzialny, lecz nierozerwalny zarazem akt miłości, skuwający go z tymi, co naukę
jego podzielają.