Nie znam sprawy, więc się wypowiem.
Jest całkiem możliwe, że latach 70' cały zbór poszedł na tzw " konwencje" na jakąś polanę położoną na tej górze. Spędzili tam cały dzień słuchając wykładów i oglądając "dramat" po czym najzwyczajniej w świecie rozeszli się do domów.
Okoliczni mieszkańcy nie wiedząc, że śj urządzają takie spotkania corocznie, potraktowali to jako ucieczkę w góry i powrót zawiedzionych. Z resztą po latach cała historia przekazywana ustnie mogła nabrać kolorytu.
Dlaczego tak kombinuje. Otóż przed laty, jak jechało się głosić na wiochę, zatrzymywało się przed zabudowaniami w jakimś zagajniku, lasku popełniało tekst dzienny, modlitwę i jazda w teren. Wyglądało to tak; przy drodze kilka samochodów ( niekoniecznie) kilkanaście metrów od drogi grupka ludzi zebranych w kręgu. Dla przejeżdżających
nic tylko oglądają zwłoki i naprawdę wiele aut zwalniało a nawet zdarzyło się, że ktoś bardzo ciekawy podbiegł do takiej grupki, bo też se chciał pooglądać.