To i ja się wypowiem, bo jestem w takiej sytuacji.
U mnie po moim odłączeniu się więzi rodzinne praktycznie przestały istnieć. Czy wcześniej ich nie było? Były i to naprawdę fantastyczne. Świetnie dogadywałem się z ojcem, a jak się ochrzciłem to w ogóle było super. Szczerze mówiąc kiedy byłem w organizacji miałem lepsze relacje z ojcem i dziadkami, niż z moją matką, która obecnie wyszła z tej organizacji za mną (i z którą przebudowałem relację od podstaw dzięki temu
. Kogo obwiniam za rozpad rodziny? (Oficjalna wersja brzmi, że to ja rodzinę rozbiłem odchodząc) Organizację. Wiem, że w tym wypadku winne jest to "pranie mózgu". Wiem, że mój ojciec czy babcia mają naturę fanatyków, ale widzę też, że mój ojciec autentycznie cierpi i czasem ma odruch by się ze mną normalnie przywitać, a zmusza się do bycia oficjalnym. Czasami kiedy przynosi mi pieniądze widzę, że prócz formalności ma chęć zagadnąć, albo czeka żebym sam powiedział co u mnie słychać w czasie, gdy on będzie powoli wychodził. W porównaniu do tego jak moja rodzina zachowywała się półtorej roku temu - tuż po moim odłączeniu - widzę wielki postęp. I widzę, że początkowy zapał w odcięciu się ode mnie gdzieś im zniknął i tak naprawdę im też nie jest komfortowo i szukają pewnych furtek do kontaktu. Ostatnio nawet mój brat, który nie rozmawiał ze mną prawie dwa lata w końcu się złamał i się do mnie odezwał. Czyli tutaj poniekąd fanatyzm człowieka, ale głównie jednak wpływ organizacji.
Z kolei z moją matką historia była jeszcze inna. Od początku nie przestrzegała zasad organizacji, chociaż się z tym kryła. Za to im bardziej wywierano na nią naciski - tym bardziej się buntowała. No i odeszła. Przyznała mi się, że nie chciała odchodzić z organizacji pierwsza, by "nie rozbijać rodziny". Czyli tutaj w stu procentach wpływ organizacji i nacisków fanatycznej części rodziny.
Tutaj też ciekawe jest to, że z matką zawsze byłem związany najmniej, a okazało się, że jednak tylko z nią przetrwały mi więzi rodzinne. Dowiedziałem się też, że pewien dystans w relacjach z moją matką wynikał z faktu, że póki udawałem przykładnego świadka - ona obawiała się normalnej relacji ze mną, bo obawiała się, że będę ją krytykował za jej słabe zaangażowanie w religię. Myślę, że to kolejny dobry przykład psychomanipulacji - tym razem w drugą stronę (rodzic boi się odrzucenia przez wierzące dziecko). Obecnie ładnie nadrabiamy i budujemy naszą więź.
Moim zdaniem wina leży tak mniej więcej w 75% po stronie organizacji, w 25% po stronie ludzi. Organizacja wykorzystuje słabości w relacjach rodzinnych, uczuciach do dzieci itd. i je potęguje odpowiednią propagandą. Wśród ludzi o zdrowszym podejściu jest to raczej długotrwałe pranie mózgu, które w końcu zrobi swoje. Dużo zalezy też od charakteru człowieka. Trudnej na pewno będzie zindoktrynować kogoś o normalnych odruchach, uczuciach względem dzieci czy naturalnym kompasie moralnym. Łatwiej natomiast tej idei poddadzą się właśnie ludzie, u których w relacjach rodzinnych można znaleźć coś, o jest "nie tak". Organizacja ponosi tu jednak większą część odpowiedzialności, bo gdyby nie ona - ci ze zdrowymi relacjami nigdy nie zachowywaliby się w ten sposób, a ci z nieprawidłowymi relacjami, w większości wypadków nie posunęliby się aż do tak skrajnego odrzucania własnego dziecka, jakie opisała między innymi
Tazła.
Myślę, że trzeba mieć naprawdę bardzo silny charakter, być bardzo rozsądny, albo naprawdę kochać bezwarunkowo swoje dziecko, by nie dać się wciągnąć w manipulację organizacji i powiedzieć "nie".