BYLI... OBECNI... > NASZE HISTORIE

Historia zainteresowanej

(1/4) > >>

Kama_kama:
Dojrzałam i ja do opisania swojej historii.
Pochodzę z umiarkowanie katolickiej rodziny.
Przez długi czas żyłam nieświadoma, kim są SJ. Nawet nie zastanawiałam się, po co rozdają te gazetki.
Po rozwodzie pomogła mi ciotka. Zamieszkałam u niej, pomogła mi znaleźć pracę. U niej w domu pojawiały się często znajome. Okazało się, że ciotka, dotąd ateistka, dołączyła do SJ.
Zaczęły się subtelne naciski, żebym poznała "prawdziwą religię". Dla mnie teksty o męczeństwie Jezusa na palu czy braku nieśmiertelnej duszy brzmiały jak herezje.
Dla katolika grzechem jest właściwie wszystko, co opowiadają SJ. Ale wygodnie mieszkało się u ciotki, nawet za cenę słuchania o Matrixie. Przecież Bóg katolicki i Jehowa mieli być tym samym Bogiem.
Poznawałam coraz więcej SJ. Zaczęłam studium biblijne.
Czasem stężenie bzdur w publikacjach porażało. Śmiać mi się chciało, kiedy prowadząca studium usiłowała mnie przestraszyć rychłym końcem świata.
Jednak czułam się coraz mniej komfortowo. Zarzucałam ciotce, że prawdziwa pobożność to pomoc bliźniemu.
Chciałam odejść. Wtedy poznałam M. SJ po chrzcie, dawny katolik. Powiedział mi, na czym polegają podwójne standardy u SJ. Zaprzyjaźniliśmy się, wieź stawała się coraz silniejsza. Zyskałam nową motywację do studium i zebrań.
Kiedy zaczęłam szukać na forum porad nt.niebiblijnego rozwodu, w sielance pojawiła się rysa. Takim jak my SJ nigdy nie pozwolą być razem, a dla M. najważniejszy okazał się Jehowa. Podobno po chrzcie jakaś szansa była, tak uważała ciotka. Ale ja stwierdziłam, że dosyć mam manipulacji i nie będę rezygnować z wartości, które są dla mnie ważne. To forum pomogło mi w podjęciu decyzji.
Widziałam też, jak znajomy werbuje kobietę na zakochanego. Ona myślała, że będzie randka, a on zrobił otwarcie. Podobnie mogło być ze mną...
Poszłam do pracy, której SJ nie akceptują. Odcięłam się od nich, a miałam brać chrzest. Oni nie odzywają się do mnie, M. nie chce rozmawiać.
Mam swoją wolność, święta, znów mogę rozmawiać ze światusami i wejść do kościoła. Myślałam, że M. pójdzie za mną. Niestety, wybrał inaczej. Czuję, jakby ktoś rozdarł mi duszę na pół, ale już tam nie wrócę.

Sebastian:
to co napisałaś, skojarzyło mi się ze znanym tekstem piosenki zespołu Chłopcy z Placu Broni

Tak niewiele żądam
Tak niewiele pragnę
Tak niewiele widziałem
Tak niewiele zobaczę
Tak niewiele myślę
Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem
Tak niewiele potrafię
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę stracić wszystko
Mogę zostać sam
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem
Tak niewiele miałem
Tak niewiele mam
Mogę rzucić wszystko
Mogę zostać sam
Wolność kocham i rozumiem
Wolności oddać nie umiem

moim zdaniem, postąpiłaś właściwie

PoProstuJa:

--- Cytat: Kama_kama w 11 Grudzień, 2020, 22:34 ---Mam swoją wolność, święta, znów mogę rozmawiać ze światusami i wejść do kościoła. Myślałam, że M. pójdzie za mną. Niestety, wybrał inaczej. Czuję, jakby ktoś rozdarł mi duszę na pół, ale już tam nie wrócę.

--- Koniec cytatu ---

Kama_kama smutna historia (odrzucenie przez mężczyznę), ale mimo wszystko z pozytywnym zakończeniem - bo jesteś wolna.

Gdybyś wzięła chrzest, później ślub ze Świadkiem (i miałabyś zapewne z tego powodu kłopoty opisane w innym wątku, bo jest szansa, że by was oboje wykluczyli za niebiblijny ślub), a później uznałabyś, że chcesz odejść od Świadków... to niestety historia nie byłaby wesoła.

Miałabyś status odstępcy, a to nawet gorzej niż osoba wykluczona (bo dla wykluczonego jest jeszcze szansa, że wróci do zboru, a odstępca - według Strażnicy - to bliski kumpel Diabła).
Jeśli Twój mąż nadal byłby Świadkiem... to wtedy horror... Bo starsi by was nachodzili, a Twój mąż też miałby sporo rozmów z braćmi, bo w końcu źle przewodził duchowo w rodzinie skoro jego żona odeszła. Stresy, napięcia... kto wie czy wasz związek w ogóle by przetrwał?!
Dopóki ten hipotetyczny mąż sam nie zostałby odstępcą, to pewnie próbowałby różnych metod żebyś wróciła do zboru... Może w końcu dla świętego spokoju byś się złamała, ale czy można być szczęśliwym jak się jest do czegoś przymuszanym? Dodatkowo ludzie ze zboru trzymaliby Ciebie na dystans, bo ze "słabymi duchowo" nikt się kumplować nie chce...

Przy dalszym założeniu, że mielibyście dzieci... to to już jest sajgon... Bo obowiązkiem ojca byłoby wychować dzieci w świadkowskim duchu. Jest duża szansa, że zabierałby je na zebrania i tłumaczył, że każdy spoza zboru zginie w Armagedonie... I później dziecko by ci powiedziało "mamo, wróć do zboru, bo zginiesz" (i niestety wcale tego nie wymyślam, bo słyszałam o takiej sytuacji, gdy dziecko chyba 8 czy 10-letnie ostrzegało mamę nie będącą ŚJ (nigdy nie wzięła chrztu), że zginie w Armagedonie.

Kama_kama... dla Świadków jesteś tylko kobietą "ze świata"... czyli dość niski status. "Światusów" traktuje się pobłażliwie żeby doprowadzić ich do chrztu, ale członkowie zboru nie mają takiego planu żeby się z zainteresowanymi tak na serio przyjaźnić. Bo nigdy nie wiadomo czy nie wytniesz jakiegoś numeru... No i zawsze się zastanawiają dlaczego jeszcze nie wzięłaś chrztu... Co Ciebie powstrzymuje?!

Gdy ja byłam zainteresowaną, to oczywiście nie zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawy. Byłam zauroczona tym, że co tydzień jestem zapraszana na studium z herbatką i ciasteczkiem, że moja "nauczycielka" chwali mnie w czasie studium biblijnego, że proponuje mi podwiezienie na zebranie. Myślałam, że tak będzie już zawsze. Że to taka super miłość w zborze, że tam jest raj... wszyscy sobie pomagają, kochają się...
Po niecałym roku wzięłam chrzest... i wtedy pstryk... wszystko prysło jak bańka mydlana. Nie byłam już pożądanym gościem, bo nikt nie mógł raportować godzin studiując ze mną jakąś publikację (a to jest przecież kurna najważniejsze - natrzaskane GODZINY w służbie!!!).

Zaczęłam chodzić na zebrania przygnębiona.. mało kto się mną interesował, a moja "nauczycielka" była już zajęta innymi studiami biblijnymi. Byłam dla niej wygodną studentką, bo przyjeżdżałam do niej do domu... Nie musiała więc chodzić po piętrach i tracić czasu i pieniędzy na dojazdy na teren.
Ja myślalam, że to była miłość braterska, a to były... GODZINKI głoszenia  :-[

Ehhhh.... Kama_kama... Dokonałas trudnego wyboru, ale biorac pod uwagę jak mogł wygladac dalszy scenariusz, to był to właściwy wybór...

Kama_kama:
Sebastian, ta piosenka doskonale pasuje.
PoProstuJa, nie zdziwiłabym się, gdyby M. też wpisywał sobie godziny służby za znajomość ze mną. Ale już nie warto nad tym się zastanawiać.
Mam szczęście, we właściwym momencie trafiłam na to forum.

Takajaja:
To madra decyzja...którą podjełaś! Ciesze się 😊
Chociaż nie należała do łatwych zapewne...,ale uchronilo cię to od czlonkostwa w destrukcyjnej sekcie.

Nowa praca, to nowe możliwosci i nowe znajomosci. Badz "otwarta" (z głową oczywiscie) na nowych i ciekawych ludzi. Bo sekta na pewno by ci to uniemożliwiła. A tak....to jesteś wolna i niezależna. A i miłosć też się moze zjawic niespodziewanie. Przynajmniej nie bedzie uzależniona od ślepego posluszeństwa i wiary w jakiś ziemskich człowieczków.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej