Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Przywilejem kobiet we wspólnocie Świadków Jehowy jest sprzątanie Sali Królestwa  (Przeczytany 1636 razy)

Offline R2D2

  • Pionier
  • Wiadomości: 700
  • Polubień: 115
  • "Umiesz mówić prawdę? Naucz się też jej słuchać. "
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53668,18316058,opowiesc-swiadka.html

ROBERT RIENT

Jako 15-latek prowadziłem zebranie wspólnoty. Z jednej strony rozpierała mnie duma, że dane mi jest coś, co nigdy nie będzie dostępne żadnej z zebranych tam kobiet. Z drugiej strony miałem ogromne poczucie winy - rozmowa z Robertem Rientem, byłym świadkiem Jehowy i autorem książki "Świadek"
Nadal trzymasz w domu walizkę z "rzeczami nie do spalenia"?

Tak, stoi za łóżkiem. Wciąż są w niej listy, nawet sprzed 25 lat. Sama teczka jest paskudna - czarna, modna w latach 90. aktówka. Zawsze była smutnym balastem, który trzeba było ze sobą zabierać. Przeprowadzałem się ponad 20 razy. Nigdy mi się nie przydała do tego, do czego ją wymyśliłem. Gdy w 1984 r. spalił nam się dom, podsłuchałem rozmowę dorosłych, że najpierw trzeba było zabrać dokumenty. Postanowiłem więc, że wszystkie swoje skarby będę trzymał w jednym miejscu, łatwym do zabrania na wypadek pożaru. W teczce zawsze były listy, dziennik, zapiski, później testament. Całe moje życie było tam schowane.

Podczas pisania książki też do niej sięgnąłeś. Do czego najchętniej?

Do listów Eweliny - mojej przyjaciółki, jednej z bohaterek "Świadka". Rozłożyłem też listy rodziców - ułożenie ich w odpowiedniej kolejności zajęło mi wiele dni. W 1973 r. tato został skazany na trzy lata więzienia za odmowę służby wojskowej. Miał 19 lat, mama 18. Czekała na niego. Pisali długie, 16-kartkowe, listy. Wziąłem je od rodziców osiem lat temu, nie wiedząc jeszcze, dlaczego to robię. Opowiadały historię bardzo romantyczną. Przez chwilę czułem, że tam jestem - świadek zakochania własnych rodziców. Chciałem w książce umieścić więcej fragmentów listów, coś w ten sposób podarować rodzicom, może wskrzesić. Teraz wiem, że było to pragnienie małego dziecka, które chciałoby, żeby jego rodzice zawsze byli szczęśliwi.

Wystąpiłeś ze świadków Jehowy, oni - nie. Masz z nimi kontakt?

Miałem to szczęście, którego nie ma wiele osób występujących ze wspólnoty, że rodzice nie zerwali ze mną kontaktu. Jesteśmy w bliskiej relacji. To niezwykli ludzie. Choć jest kilka osób, które się od nich za to odwróciły.

Wystąpiłeś ze świadków po wielu latach życia w bardzo silnej doktrynie. Wyliczasz w książce "grzechy" tej wspólnoty. Które według ciebie to "grzechy główne"?

Jednym ze straszniejszych dla mnie jest "rózga karności". To przyzwolenie na "wychowawcze" bicie dzieci. Generalnie świadkowie Jehowy nie pochwalają przemocy - szli przecież do więzienia za odmowę służby wojskowej. Jednocześnie uważają, że sensownym rozwiązaniem w dziedzinie wychowania jest fragment "Przysłów" Salomona o tym, że warto czasem bić. Świadkowie Jehowy używają zwrotu "jaśniejsze światło". To moment, w którym stare nauki przestają być aktualne, ponieważ zarządzający organizacją, tzw. Ciało Kierownicze, wymyślają nową naukę lub interpretują Biblię ponownie. Informacja o "rózdze karności" znajdowała się w książce do studiowania Biblii z lat 90. Podczas pisania "Świadka" byłem przekonany, że przyszło jednak "jaśniejsze światło". Okazało się, że nie. Uważam, że największym grzechem jest odbieranie ludziom wolności.

Świadkowie Jehowy mówią wyznawcom, jak należy się ubierać, z kim należy się spotykać, co należy myśleć.

Można być wykluczonym za "myślozbrodnie", czyli artykułowanie wątpliwości lub powtarzanie nauk sprzecznych ze "Strażnicą". Doktryna odbiera przyjemność poszukiwania, kontaktu z kulturą, rozwijania pasji - można to robić w małym zakresie, najlepiej we własnym pokoju, ale nie można iść na studia artystyczne ani na filozofię, bo to dzieła szatana.

Z jednej strony świadkowie mają niezwykle głęboką wiarę, która powoduje, że są gotowi zapukać do obcych drzwi i głosić naukę o zbawieniu, z drugiej - muszą stłumić pragnienie rozwoju, żeby nie zostać wykluczonymi ze wspólnoty. Dlatego nie wierzę w grzech. Uważam, że nie można zgrzeszyć, co nie oznacza, że nie można czynić zła lub popełnić zbrodni. Grzech jest wymyślony przez systemy religijne po to, żeby kontrolować wyznawców, tak jak to się dzieje u świadków.

Od kiedy opublikowałeś książkę, codziennie dostajesz listy.

W ciągu około miesiąca dostałem ich już kilkaset. Pomimo spędzenia w religii większości swojego życia, pomimo traum, których doświadczyli moi bliscy, mam o świadkach Jehowy gorsze zdanie niż przed napisaniem książki. Przerażająca liczba osób pisze do mnie o różnego rodzaju nadużyciach. To są opowieści ludzi molestowanych, wyrzuconych z domu, czasami doświadczających pedofilii. Łapię się na tym, że jak ktoś pisze, że odchodząc z religii, stracił rodziców, bliskich i że nikt nie mówi mu "dzień dobry", to uznaję to za normę.

A co nie jest normą?

Depresja, stany lękowe, pobyt w szpitalu. Pewna kobieta, bita przez męża, poszła do starszych zboru, chciała odejść. Przypomnieli jej, że tylko zdrada i śmierć małżonka jest w oczach Jehowy powodem do przerwania małżeństwa. Wróciła do męża. Piszą osoby doświadczające pedofilii - wskazane jest, by zgłaszając sprawę starszym zboru, mieli dwóch świadków zdarzenia. Niedawno spotkałem się z taką osobą, gwałciciel był z nią na posiedzeniu komitetu sądowniczego świadków Jehowy, który orzeka o winie. I jedna, i druga osoba zostały napomniane, odesłane do domu i zachęcone, by nie poruszać tej sprawy publicznie. Starsi zboru w wewnętrznym liście dostali zalecenie, by przypadki pedofilii w pierwszej kolejności zgłaszać do działu prawnego organizacji, a nie na policję czy do prokuratury.

Piszą do mnie osoby, które żyją z poczuciem wstydu. Myślę, że dostaję te historie w rewanżu za podzielenie się swoją. Próbując obnażyć system, wiedziałem, że sam w książce również muszę być nagi. Piszą tacy, którzy pytają o pomoc. Część chce się dowiedzieć, jak mogą wyciągnąć z religii kogoś bliskiego.

A ty co robisz?

Odpisuję, czasem polecę dobrego terapeutę, czasem się spotkam. Jeśli na cztery listy jeden jest o gwałcie, a drugi o utracie rodziny, to rośnie we mnie bezradność. I złość. Obok nas żyje 125-tysięczna wspólnota, która zgadza się na przedmiotowe traktowanie kobiet, bicie dzieci i na ich śmierć w wyniku braku transfuzji krwi.

Komitet sądowniczy prowadzi trzech mężczyzn - ich jedyną kompetencją musi być zaangażowanie w służbę Jehowy. Często są to osoby bez wykształcenia i przygotowania psychologicznego.

W książce opisuję amerykański proces wytoczony świadkom przez molestowaną we wspólnocie Conti Candace. Sąd przyznał jej 21 mln dol. odszkodowania. Zarządzający organizacją namawiają wyznawców, by sprawy rozstrzygali pokojowo, nadstawiali drugi policzek, by nie chodzili do sądu. Ci sami zarządzający, otoczeni prawnikami, złożyli apelację, powiedzieli w ten sposób zgwałconej: nic od nas nie dostaniesz. Ofiary "Strażnicy" często pozostają w zrozumiałym lęku. Na rzecz byłych świadków działa w Polsce jedynie stowarzyszenie Wyzwoleni.

Role kobiet i mężczyzn u świadków różnią się? Kobiety mają coś do powiedzenia?

Zarządzają wyłącznie mężczyźni - bezpośrednio z Nowego Jorku. Mężczyźni mogą być starszymi zboru, czyli liderami społeczności, prowadzą komitety sądownicze, czyli decydują o dalszej przynależności wyznawcy do zboru. Ci najwyżej postawieni decydują o budowie nowych Sal Królestwa, czyli miejsc spotkań. Mężczyźni piszą artykuły znajdujące się w "Strażnicach" i innych publikacjach, otrzymują od Jehowy to "jaśniejsze światło". Żaden z tych szczebli władzy nie jest przeznaczony dla kobiet. Kobieta może poprowadzić zebranie świadków Jehowy wyłącznie wtedy, gdy nie jest na nim obecny żaden ochrzczony mężczyzna, czyli w praktyce - prawie nigdy. Przywilejem dla kobiet jest sprzątanie Sali Królestwa.

A w małżeństwie?

Tak jak głową zboru jest Chrystus, tak głową kobiety jest mężczyzna. Już sama ta definicja zaprasza do nadużyć władzy. Mężczyźni są zachęcani, by byli pełni wyrozumiałości i szacunku dla swoich grzesznych żon, ale to oni zawiadują rodziną. Jeśli żony mają inne zdanie niż mąż, to lepiej, by zachowały je dla siebie. Kobiety nie powinny uchylać się od "powinności małżeńskiej".

Są jakieś kobiety, na których się można wzorować?

Są Rut i Noemi ze Starego Testamentu, Maria Magdalena, Maria, matka Jezusa, która nie jest jednak uważana za świętą. Wielkimi figurami są mężczyźni: Jezus i apostołowie, Abraham, Jakub, Mojżesz. Świadkowie mają do zaoferowania kobietom dokładnie to, co patriarchat nieskażony żadną feministyczną myślą.

Ten mizoginizm teologiczny pasuje mi zresztą nie tylko do świadków Jehowy. Moje zainteresowanie buddyzmem osłabło z tego samego powodu. W Tajlandii w jednym z klasztorów buddyjski mnich tłumaczył mi, że w poprzednim życiu kobiety musiały popełnić coś złego, bo nie odrodziły się jako mężczyźni. Nie znam systemu religijnego, który dawałby kobietom sprawiedliwe miejsce.

W książce piszesz o swoim wczesnym związku z dziewczyną - Gają. Traktowałeś ją zgodnie z doktryną?

Dziś mi wstyd, ale wielokrotnie tak się wobec niej zachowałem. Dlatego w książce pojawił się jej głos, zapis tamtego czasu dokonany jej ręką. Dyscyplinowałem ją na przykład za strój. Byliśmy kiedyś umówieni na zakupy z moimi rodzicami, miała na sobie wytarte dżinsy. Powiedziałem jej, że ubrała się niestosownie. Na zebrania kobiety przychodzą w sukienkach i spódnicach, tak by nie było widać kolan. Mężczyźni - w garniturach. Z binarnego podziału na płeć wypływają konkretne konsekwencje w postaci rozpisanych ról, tego, co męskie i kobiece, oraz tego, co nienormalne, na co w zborze nie ma miejsca.

W jakim stopniu twoje przekonania o kobietach były kształtowane przez nauki "Strażnicy"?

W zupełnym. Jako 15-latek prowadziłem zebranie wspólnoty. Zebraliśmy się w domu: kilkanaście starszych, doświadczonych kobiet, w tym moja mama, i ja, taki gówniarz. Do dziś pamiętam to uczucie - pomieszanie siły i wstydu. Z jednej strony rozpierała mnie duma, że mam dane coś, co nigdy nie będzie dostępne żadnej z zebranych tam kobiet. Z drugiej strony miałem ogromne poczucie winy - były przecież mądrzejsze ode mnie, bardziej doświadczone. Zastanawiałem się, jak to możliwe, by Bóg chciał, żebym to ja zajmował najwyższe stanowisko na tym spotkaniu tylko ze względu na moją płeć.

Napisałeś tę książkę ku przestrodze?

Chciałbym, żeby została tak odebrana. Nie chciałem dłużej nic ukrywać, to był najsilniejszy pretekst do tego, żeby sięgnąć po tak osobistą historię. Chciałbym, żeby po przeczytaniu tej książki czytelnicy mieli w zanadrzu kilka pytań, które mogą zadać świadkom Jehowy. Szczególnie "zainteresowani" - czyli ci, którzy otworzyli drzwi i zgodzili się na wspólne studiowanie Biblii. Chcę, żeby zapytali, jaki będą mieć status, za co mogą zostać wykluczeni, co naprawdę ich wówczas czeka. Niewiele osób ma świadomość, że odwrócą się od nich dosłownie wszyscy, w których wcześniej znajdowali oparcie. Jeśli ktoś mimo tej wiedzy zdecyduje się być świadkiem, to będzie jego wybór.

Świadkowie Jehowy są często adresatami nienawistnych komentarzy. Sam byłeś w szkole samotny z powodu "kociej wiary". Nie boisz się, że ta książka to pogłębi?

Nie jest moją intencją, by cierpieli pojedynczy głosiciele. Chcę, byśmy poznali system przekonań, który krzywdzi ludzi. Z doświadczenia wiem, że najbardziej zainteresowani rozmową z głosicielem są cierpiący, doświadczający wykluczenia, leczący się z uzależnień, ci, którzy stracili bliskich. Jeśli zatem ta książka choć trochę poszerzy społeczną świadomość tego, na co naprawdę decydują się zainteresowani, bardzo się z tego ucieszę.

Czy coś ci grozi za odsłanianie kulis?

Świadkowie generalnie są przeciwni przemocy - wiedzą, że "miecze przekute zostaną na lemiesze". Już samo to, że mówię o naukach "Strażnicy" jako o naukach grupy ludzi, powoduje, że nie chcą ze mną rozmawiać, spotykać się. Co nie znaczy, że nie otrzymuję czasami pełnych jadu wiadomości.

W książce występujesz jako Łukasz i Robert. Od kiedy jesteś tym drugim?

Pierwsza informacja o Robercie pojawia się w moich zapiskach - zeszycie z szarą okładką - w 1991 r. Miałem wtedy 11 lat. Robert pojawił się w pamiętniku, bo korespondował z Łukaszem. Robert mógł więcej, był z założenia starszy, to on pouczał Łukasza, to on mógł się onanizować bez miażdżącego poczucia winy.

Myślę, że wcześniej fantazjowałem o Robercie w sposób bezosobowy. Moja terapeutka uważała natomiast, że nowa tożsamość jest rozdwojeniem jaźni - formą nieradzenia sobie z rzeczywistością. Ona pozostała z niezrozumieniem, ja - z zażenowaniem, że nie umiem tego dobrze wytłumaczyć.

Moja podróż do wolności jeszcze się nie zakończyła. Czuję się wolny od systemu religijnego, a przez to zachęcony do tego, żeby dekonstruować inne ograniczające mnie systemy - np. pojęcia męskości, związku romantycznego, polityki.

Na początku myślałem, że podróż do wolności polega na tym, żeby zbudować siebie od nowa - tyle że opierając się na innym systemie wartości. Zostałem więc fanatycznym wyznawcą psychologii. Teraz rozumiem, że wolność uzyskuje się przez dekonstruowanie tych pojęć, tracenie wiary. To raczej rozbieranie się niż ubieranie. Nagle wokół jest więcej przestrzeni, zachwytu, choć pustki i samotności również.

Jak się zachowywałeś jako fanatyczny wyznawca psychologii?

Po wystąpieniu ze świadków łatwo mi było uwierzyć w psychologię, bo pomagała się chronić i wyrażać siebie - mogłem się złościć, nie pozwalać przekraczać granic. Równocześnie nie zauważyłem, że znów wiem lepiej od innych. Byłem ekspertem od życia. Egotycznym, lekko zarozumiałym "nowym człowiekiem", który potrafi wysłuchać, ale chrząknie, żeby pokazać drugiej stronie "zajmij się sobą", albo spyta, czy na pewno nie chodzi o relację z matką.

Kiedy się zorientowałeś, że znów jesteś fanatykiem?

Po tym, jak rozpadł się mój ponadsześcioletni związek. Dom, wspólny pies, kredyt na 35 lat. Pytałem się, jak to możliwe, bo "przecież wszystko zrobiłem dobrze". Zwolniłem się wtedy z dwóch prac, a z jednej mnie zwolniono. Zacząłem weryfikować przyjaźnie - patrząc na to, w jak wielu pełnię funkcję ratownika, odnajduję się przez pomaganie i jak bardzo głoszę światu "mądrość psychologiczną", samemu nie chcąc dowiedzieć się o sobie niczego ważnego. Dopiero kiedy ponownie straciłem wszystko i wyprowadziłem z Poznania, postanowiłem, że czas przyjrzeć się sobie uczciwiej, i zdjąłem psychologię z piedestału.

Mam wrażenie, że psychologia jest dzisiaj w ogóle nowym bóstwem - w ciągu ostatnich kilku tygodni widziałem co najmniej trzy wydarzenia, w których - na stadionie, na którym spotykają się również świadkowie Jehowy - występuje bóg-coach: mówi ludziom, jak żyć, zbawia.

Dziś myślę, że oprócz pomagania w cierpieniu terapia usypia. Pomaga odzyskać realny obraz idealizowanych lub nienawidzonych rodziców albo obraz siebie jako nie tylko ofiary, również krzywdziciela, ale często zaprasza nie do wolności, lecz do budowania sobie sali więziennej tak, żeby było najwygodniej.

O tylu rzeczach piszesz w "Świadku" bardzo szczerze. Zostało coś jeszcze do opowiedzenia?

W książce nie ma ostatnich dziesięciu lat mojego życia. Rozbierając się w niej prawie do naga, chciałem zachować dla siebie - mimo wszystko - sporo. Nie ma więc w niej historii miłosnych i tego, co dla mnie znaczyły. Nie ma bardzo ważnej relacji z moim bratem. Nie ma nic na temat tego, o czym chciałbym kiedyś napisać: że czuję się człowiekiem, który nie ma płci. Chyba nie umiem jeszcze o tym opowiadać.

Mam nie pytać?

Spróbuję. Moi rodzice byli pewni, że urodzę się dziewczynką. Mama dokonała jakichś skomplikowanych wyliczeń i wszyscy czekali na mnie jako Martę.

Gdy w końcu lekarz podniósł mnie i zobaczył moje genitalia, oświadczył, że jestem chłopcem. To on mi nadał płeć, sam nie czuję, żebym ją posiadał.

Bliżej mi do świata, który tworzą kobiety, ale nie mam potrzeby przynależeć do niego. Na co dzień używam męskiego rodzaju i strojów - bo się opłacają. Ale wypisałem się ze świata tzw. prawdziwych mężczyzn - związanego z walką, udowadnianiem, zawłaszczaniem, potwierdzaniem, wytrzymywaniem.

Od odejścia ze świadków Jehowy z uwagą badam różne systemy i każdy zbadany znika. To frustruje i cieszy. O tym, że męskość, choć prawdziwa w doświadczeniu, jest wymyślona, wiedziałem. Zdumiało mnie, gdy zniknęła płeć.

Ktoś jeszcze zwraca się do ciebie per Łukasz?

Niektórym było bardzo smutno, kiedy mówiłem, że "Łukasz umarł". Niektórzy uważali, że bycie Robertem jest tylko formą lansu. Dziś jest mi znacznie łatwiej, bo wszyscy poznają mnie już jako Roberta.

Tylko moi rodzice mówią do mnie Łukasz i nie wymagam od nich, żeby to zmienili. Są jedynymi, którzy mają do tego prawo, w końcu wybrali dla mnie to imię. Ono nie jest złe, ma po prostu inną historię.



Robert Rient - dziennikarz, pisarz, debiutował powieścią "Chodziło o miłość". Urodził się i dorastał w Szklarskiej Porębie. Właśnie pojawiła się jego książka non-fiction "Świadek"


DZIĘKUJĘ ROBERT, DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚ!!!
Miłość nigdy nie ustaje..., [nie jest] jak proroctwa, które się skończą 1 Kor 13:8


Offline R2D2

  • Pionier
  • Wiadomości: 700
  • Polubień: 115
  • "Umiesz mówić prawdę? Naucz się też jej słuchać. "
Nigdy nie mogłam pogodzic się z podrzedną rolą kobiety w organizacji.

Mój tato oczywiście był NP. przychodziły do niego tabuny braci po porady....
pamiętam jedną siostrę, której mąż bał się wręcz ludzi, chował się, ona nosiła "spodnie" w tym związku, małżeństwo im sie układało widac pasowali do siebie, ale bracia szemrali, że ONA podejmuje decyzje i oczywiście się to braciom nie podobało....Pamiętam jak wychodziła z płaczem.... po uzyskaniu porad!   Ale pokorna była, potem na ucho mężowi mówiła co ON MA POWIEDZIEĆ.....  tylko przy punkcie na sali nie mogła mu podpowiadać, więc z kartki czytał ( pewnie Ona ją napisała )..... 

No ale kobieta jak najbardziej ma przywilej sprzątania sali, sprzatania KIBLI - to bardzo odpowiedzialne zadanie - bracia zapewnie by sobie nie poradzili, a w domu oprócz sprzątania kibli siostry mają jeszcze przywilej przyrządzania pysznych posiłków, przywilej wychowywania dzieci i oczywiście PRZYWILEJ świadczenia usług sexualnych dla swojego PANA....

JAk zapewne się domyślacie, religię musiał WYMYŚLIĆ mężczyzna...... musiał z góry ZAGWARANTOWAĆ mężczyźnie władzę.....

Miłość nigdy nie ustaje..., [nie jest] jak proroctwa, które się skończą 1 Kor 13:8


Offline Córka Weterana

Tak, właśnie mój eks miał tak zryty beret tą rolą kobiety, że kiedyś wypsnęło mu się, że na rozprawie rozwodowej powie, że nie chciałam gotować obiadów. Ja mu powiedziałam wtedy: powiedz powiedz. Sędzia się uśmieje :)


szczebiotka

  • Gość
Dla mnie kobieta w zborze była nikim, czasami patrzyłam na te wszystkie siostry i było mi ich żal. Pamiętam jak dostało mi się za kłótnie ze starszym zboru, ale przecież nikt nie będzie mi mówił co mam robić, i pokazywać ze jestem zerem.